R30

229 23 17
                                    

Michael:
[...]
Przemierzając samotnie szare i możnaby rzec wręcz umarłe ulice LA w mojej kieszeni rozległ się natrętny dźwięk komórki.
W głębi duszy miałem nadzieję, że Frank w końcu zdecydował się oddzwonić, jednak ku mojemu zdziwieniu na wyświetlaczu pojawiło się całkiem inne nazwisko, całkiem istotne nazwisko.

-Jackson, słucham? -odezwałem się jako pierwszy, tym samym uniemożliwiając zrobienie tego mojemu rozmówcy.

-Cowell, chyba udało nam się ustalić prawdziwą tożsamość zamachowców i ich zleceniodawcy-w słuchawce rozległ się szorstki głos generała.

Patrząc w dal na przenikliwie rażący moje oczy wschód słońca, na twarzy mimowolnie pojawił mi sie skromny, ale jakże pełen dumy i radości uśmiech.

Byłem niesamowicie zdziwiony, jak udało im się w tak szybkim czasie ustalić aż trzy tożsamości.

Minęło zaledwie kilka godzin.

Ja byłem tuż przy bramie swojej posiadłości, a oni tuż przy rozwiązaniu sprawy.

Przeczuwałem, że gadanina jaka rozegrała się pod czas przesłuchania zmotywuje do działania Cowella i jego ludzi, ale mówiąc szczerze, nie myślałem że aż do tego stopnia.

Po chwili milczenia, jaka nastała między nami, obejrzałem się za siebie i naciskając czerwony przycisk domofonu swojej posesji, w końcu zdecydowałem się odezwać:

-To dobrze, oby tak dalej generale-po czym przerwałem sygnał połączenia, nie interesując się nawet co mężczyzna miał dalej do powiedzenia.

-Posiadłość Neverland, Pana Jacksona. W czym mogę pomóc? -usłyszałem z domofonu.

Zachichotałem cicho, słysząc głos mojego szofera.
W głębi duszy zastanawiałem się, dlaczego to właśnie on odbiera słuchawkę łącznika, a nie jeden z kamerdynerów.

-Zac, to ja Mike. Otwórz bramę-odparłem, dalej nie mogąc powstrzymać się od śmiechu.

Chyba muszę zmienić powitanie, które przekazywane jest w domofonie, to brzmi naprawdę śmiesznie.

Kto to w ogóle wymyślił?

-Ooo! Panie Jackson! Już otwieram!

Wtedy ogromne wrota bramy, które w każdym swoim kawałku lśniły szczerym złotem rozeszły się, a ja mogłem w końcu przekroczyć próg swego podwórza.

Kiedy ja tak przechadzałem się piękną aleją prowadzącą do mojego domu, stąpając co i róż na inny biały kamień ścieżki i rozkojarzony w myślach oraz marzeniach jakie akurat odwiedzały moją głowę, zobaczyłem biegnącego w moją stronę Zac'a.

-Panie Jackson, już biegnę! Biegnę!

-Spokojnie Zac! Nie musisz biec, dam sobie radę! Nie mam żadnych bagaży! -krzyczałem tak aby mnie usłyszał, jednak na marne, bo ani myślał zaprzestać czynności.

Widziałem jak mężczyzna w podeszłym wieku przebiera nogami dość szybko jak na starszą osobę, tym samym ciągle przytrzymując dłonią czapkę, tak aby pod czas podmuchu wiatru nie spadła mu z głowy.

-Jestem proszę Pana. Proszę dać marynarkę, pomogę Panu- powiedział zdyszany, gdy w końcu udało mu się dotrzeć do mnie.

-Zac, to bardzo miło z twojej strony, ale dam sobie radę, to przecież nie waży tony- zachichotałem.

-Ale proszę mi tu się nie sprzeciwiać, jestem starszy i to ja tu rządzę- odparł promiennie się przy tym uśmiechając, tym samym zwinnie zabierając marynarkę z mojej dłoni.

Po Drugiej Stronie Medalu /MJOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz