Michael:
[...]
Przemierzając samotnie szare i możnaby rzec wręcz umarłe ulice LA w mojej kieszeni rozległ się natrętny dźwięk komórki.
W głębi duszy miałem nadzieję, że Frank w końcu zdecydował się oddzwonić, jednak ku mojemu zdziwieniu na wyświetlaczu pojawiło się całkiem inne nazwisko, całkiem istotne nazwisko.-Jackson, słucham? -odezwałem się jako pierwszy, tym samym uniemożliwiając zrobienie tego mojemu rozmówcy.
-Cowell, chyba udało nam się ustalić prawdziwą tożsamość zamachowców i ich zleceniodawcy-w słuchawce rozległ się szorstki głos generała.
Patrząc w dal na przenikliwie rażący moje oczy wschód słońca, na twarzy mimowolnie pojawił mi sie skromny, ale jakże pełen dumy i radości uśmiech.
Byłem niesamowicie zdziwiony, jak udało im się w tak szybkim czasie ustalić aż trzy tożsamości.
Minęło zaledwie kilka godzin.
Ja byłem tuż przy bramie swojej posiadłości, a oni tuż przy rozwiązaniu sprawy.
Przeczuwałem, że gadanina jaka rozegrała się pod czas przesłuchania zmotywuje do działania Cowella i jego ludzi, ale mówiąc szczerze, nie myślałem że aż do tego stopnia.
Po chwili milczenia, jaka nastała między nami, obejrzałem się za siebie i naciskając czerwony przycisk domofonu swojej posesji, w końcu zdecydowałem się odezwać:
-To dobrze, oby tak dalej generale-po czym przerwałem sygnał połączenia, nie interesując się nawet co mężczyzna miał dalej do powiedzenia.
-Posiadłość Neverland, Pana Jacksona. W czym mogę pomóc? -usłyszałem z domofonu.
Zachichotałem cicho, słysząc głos mojego szofera.
W głębi duszy zastanawiałem się, dlaczego to właśnie on odbiera słuchawkę łącznika, a nie jeden z kamerdynerów.-Zac, to ja Mike. Otwórz bramę-odparłem, dalej nie mogąc powstrzymać się od śmiechu.
Chyba muszę zmienić powitanie, które przekazywane jest w domofonie, to brzmi naprawdę śmiesznie.
Kto to w ogóle wymyślił?
-Ooo! Panie Jackson! Już otwieram!
Wtedy ogromne wrota bramy, które w każdym swoim kawałku lśniły szczerym złotem rozeszły się, a ja mogłem w końcu przekroczyć próg swego podwórza.
Kiedy ja tak przechadzałem się piękną aleją prowadzącą do mojego domu, stąpając co i róż na inny biały kamień ścieżki i rozkojarzony w myślach oraz marzeniach jakie akurat odwiedzały moją głowę, zobaczyłem biegnącego w moją stronę Zac'a.
-Panie Jackson, już biegnę! Biegnę!
-Spokojnie Zac! Nie musisz biec, dam sobie radę! Nie mam żadnych bagaży! -krzyczałem tak aby mnie usłyszał, jednak na marne, bo ani myślał zaprzestać czynności.
Widziałem jak mężczyzna w podeszłym wieku przebiera nogami dość szybko jak na starszą osobę, tym samym ciągle przytrzymując dłonią czapkę, tak aby pod czas podmuchu wiatru nie spadła mu z głowy.
-Jestem proszę Pana. Proszę dać marynarkę, pomogę Panu- powiedział zdyszany, gdy w końcu udało mu się dotrzeć do mnie.
-Zac, to bardzo miło z twojej strony, ale dam sobie radę, to przecież nie waży tony- zachichotałem.
-Ale proszę mi tu się nie sprzeciwiać, jestem starszy i to ja tu rządzę- odparł promiennie się przy tym uśmiechając, tym samym zwinnie zabierając marynarkę z mojej dłoni.
CZYTASZ
Po Drugiej Stronie Medalu /MJ
FanfictionDwa złote dzwoneczki, wręczone niegdyś na zgodę. Na lśniącym łańcuszku zawieszone, miały symbolizować więź nad wyraz silną. Jednak medalion zawsze dwiema tarczami lśni, która okaże się tą prawdziwą? Michael Jackson, światowej sławy piosenkarz zatru...