Rozdział VI

2.2K 120 9
                                    

Patrzyłem na Malię nie wiedząc co mam zrobić. To trwało zdecydowanie za długo, ale wciąż miałem nadzieję. Przecież ona nie mogła umrzeć. To nie było możliwe. Złapałem ją za dłoń czując gulę w gardle. Widok rozpaczającego Thomasa w niczym mi nie pomagał. Odkręciłem wzrok, zatrzymując go na twarzy dziewczyny.
- Ej... wracaj, słyszysz - powiedziałem cicho gładząc ją po włosach.
Nie miałem pojęcia jak mam się zachować. Wewnątrz miałem ochotę wrzeszczeć, a mimo to mój głos był nadzwyczaj spokojny. Po prostu nie wierzyłem, że to dzieje się naprawdę. To nie mogło dziać się naprawdę.
- Jesteśmy tu z Tommym, nie jesteś sama - szepnąłem.
Nie wiem dlaczego, ale byłem pewny, że dziewczyna mnie słyszy. Wiem, że to nielogiczne, ale czy w takiej sytuacji mogłem normalnie myśleć? Przez cały czas nie odrywałem wzroku od Malii, aż wreszcie coś się stało. Zaczęła oddychać. Nie odzyskała przytomności, ale żyła!
- Tommy - szturchnąłem przyjaciela - Wróciła - dodałem wskazując na dziewczynę.
Wyrazu ulgi, który zobaczyłem na twarzy Thomasa nie da się opisać żadnymi słowami.
- Nie traćmy czasu. Musimy jak najszybciej zabrać ją do Strefy - powiedziałem stanowczo biorąc dziewczynę na ręce.
Po chwili ruszyliśmy w drogę powrotną. Gdy tu wchodziliśmy, miałem wrażenie, że zajęło Nam to dużo więcej czasu. Do miejsca w którym znajdowało się wejście do labiryntu, dotarliśmy znacznie wcześniej. Przez cały czas zerkałem na Malię. Musiałem być pewien, że oddycha. Nawet nie ma pojęcia jak mnie nastraszyła.
- Zabiorę ją do Plastra, a Ty poczekaj na Alby'ego i Teresę. Umówiliśmy się przy wejściu, gdy Nas nie będzie, pomyślą że coś się stało - powiedziałem patrząc na Thomasa.
- Ale... - zaprotestował brunet.
- Poczekaj, chociaż chwilę. Zaniosę ją do szpitala i zaraz Cię zmienię - uciąłem i skierowałem się w stronę jednej z drewnianych chatek.
Była to raczej obietnica bez pokrycia. Nie zamierzałem zostawiać Malii samej, nawet na chwilę.
Był środek dnia. Streferzy odrywali się od swoich prac i przystawali po prostu się na mnie gapiąc. Normalnie zapewne nie szczędziłbym obraźliwych słów, ale w tym momencie mało mnie interesowali. Liczyło się tylko to by Malia była bezpieczna.
- Plaster! - krzyknąłem wchodząc do budynku.
Rozejrzałem się, jednak chłopaka nigdzie nie było. Delikatnie położyłem Malię na łóżku i wyjrzałem z domku. Plaster musiał mnie zauważyć, albo usłyszeć gdyż biegiem ruszył w moją stronę.
- Już jestem. Co się stało? - spytał, jednak szybko zamilkł widząc Malię.
Podszedł do szafki w której trzymał lekki i inne rzeczy nie zbędne do opatrywania ran. Najpierw z uwagą przyjrzał się raną dziewczyny. Przez chwilę patrzył na jej ramię, uważnie oglądając najgłębszą z ran.
- Nie wygląda jak po ciapnięciu przez Buldożercę - mruknął Plaster.
Mówił bardziej do siebie, niż do mnie, ale mimo wszystko poczułem jak kamień spada mi z serca.
- W takim razie co to jest? - spytałem siadając na krzesełku obok łóżka Malii.
- Nie mam pojęcia. Wygląda jakby coś jej tam utkwiło. Muszę to wyjąć - stwierdził Plaster podchodząc do drugiej, mniejszej szafeczki.
Wyjął z niej jakiś cienki metalowy przedmiot, coś jakby pęsetę. Przemył ją spirytusem i usiadł na drugim krześle, przemywając delikatnie ranę dziewczyny.
- Trzymaj ją - rzucił w moją stronę przykładając przedmiot do rany.
Gdy tylko to zrobił Malia drgnęła. Chwyciłem delikatnie za jej nadgarstki, aby się nie ruszała. Nie chciałem, żeby nieświadomie zraniła się jeszcze bardziej.
- Purwa. Co za paskudztwo. Nie mogę tego wyciągnąć - warknął Plaster.
Spojrzałem na kumpla. Nigdy wcześniej nie wątpiłem, że zna się na swoim fachu, ale teraz zaczynałem mieć wątpliwości. Z rany ciurkiem płynęła krew, a on nadal nie wydobył tego dziwnego przedmiotu.
- Jest - rzucił po chwili kładąc przedmiot do miseczki z wodą - Przytrzymaj - rzucił w moją stronę po czym przyłożył gazę do rany.
Bez zawahania wypełniłem jego prośbę.
- Co to było? - spytałem po chwili patrząc na chłopaka.
- Nie ma pojęcia. Coś jakby nadajnik.
- Nadajnik? - powtórzyłem.
- Tak mi się wydaje, ale pewny nie jestem - mruknął Plaster i wzruszył ramionami.
Wziął ze stolika kolejną miseczkę z wodą i zaczął obmywać pozostałe rany na ciele Malii. Po jakiś dziesięciu minutach dziewczyna została opatrzona.
- Boję się, że to ramię będzie się maślić - powiedział Plaster wyrzucając brudne gazy do kosza.
- Co? - rzuciłem podenerwowany.
- Że nie będzie się goić, ale to nic pewnego. Spokojnie Newt - dodał uważnie mi się przyglądając.
- Kiedy się obudzi? - spytałem odwracając wzrok.
- Nie wiem. Za godzinę, dwie, dzień, tydzień. Nie jestem jasnowidzem. Zrobiłem co mogłem.
- Wiem, dziękuje - kiwnąłem głową w jego stronę.
- Jak coś to będę u Bena. Przenieśliśmy go do sąsiedniej sali.
- Okej - odparłem.
Gdy tylko Plaster wyszedł z pomieszczenia, ponownie zająłem krzesełko tuż obok łóżka Malii. Zaczynała wyglądać odrobinę lepiej. Nie była już tak przeraźliwie blada, a na jej twarz zaczęły powoli wracać kolory. Oddychała miarowo. Przez chwilę patrzyłem jak jej klatka piersiowa unosi się i opada. Nie było w tym nic nadzwyczajnego. Gdyby ktoś wcześniej powiedział mi, że widok oddychającego człowieka może być czymś wyjątkowym, pewnie bym go wyśmiał. Tak, kiedyś zdecydowanie bym to zrobił, ale nie teraz. Nie po tym co przeżyłem w labiryncie. Myślałem, że ją straciłem. Ta myśl, że mogłaby już nigdy się nie obudzić, nie dawała mi spokoju. Co takiego przytrafiło się jej dzisiejszej nocy? Dlaczego była nieprzytomna? Do tego te słowa, które wypowiedziała tuż przed tym jak zemdlała: Przepraszam za wszystko. Ale za co ona mnie przepraszała? Przecież nie zrobiła nic złego. Jak ktoś taki jak Malia w ogóle mógłby zrobić coś złego?
- Newt...
Podniosłem wzrok patrząc na dziewczynę. Powiedziała moje imię czy tylko się przesłyszałem? Wpatrywałem się w jej twarz, jednak nie wyglądała na kogoś kto odzyskał przytomność.
- Nie! - krzyknęła Malia i zaczęła rzucać się po łóżku.
Nie miałem pojęcia co się dzieje. Bez zastanowienia znalazłem się obok niej próbując ją uspokoić. Usiadłem na brzegu łóżka i delikatnie ująłem jej dłoń. Podziałało. Malia ponownie opadła na poduszkę, powracając do wcześniejszej pozycji. Grymasy, które pojawiały się na jej twarzy sprawiały, że zacząłem czuć niepokój. Albo coś ją strasznie bolało, albo miała koszmary. Wiedziałem, że w takiej sytuacji nie może zostać sama nawet na chwilę. Gdyby znowu zaczęła się rzucać, mogłaby spaść z łóżka i zrobić sobie większą krzywdę. Ktoś musi przy niej być. Głaskałem ją delikatnie po dłoni gdy do sali wpadł Thomas, a tuż za nim Teresa. Odskoczyłem od Malii, jednak Thomas i tak posłał mi charakterystyczne spojrzenie. Po tym co wydarzyło się w labiryncie. Chyba obaj czegoś się o sobie dowiedzieliśmy. To nie było miejsce, ani czas, żeby sobie cokolwiek wyjaśniać. Obaj chcieliśmy dobra Malii. To w tym momencie było najważniejsze.
- Malia - powiedział cicho Thomas podchodząc do łóżka siostry - Ale mnie nastraszyłaś. Nigdy Ci tego nie wybaczę głupku - mruknął całując ją w czoło.
Uśmiechnąłem się nieznacznie. Thomas podobnie jak ja był mistrzem w okazywaniu uczuć, teraz byłem tego pewien. Mimo wszystko ta scena była piękna. Nie wiem czy kiedykolwiek miałem rodzeństwo, ale więź łącząca Thomasa i Malie musiała być naprawdę silna. To zupełnie inny rodzaj miłości.
- Co z nią? - spytała Teresa wyrywając mnie z zamyślenia.
- Plaster powiedział, że zrobił wszystko co mógł. Teraz musimy czekać, aż się obudzi - powiedziałem przenosząc wzrok na dziewczynę.
- Co z jej ramieniem?
- Wiemy na pewno, że to nie Buldożerca. Utkwiło w nim coś dziwnego. Zresztą spójrzcie - wskazałem głową na miseczkę gdzie Plaster umieścił przedmiot, który znajdował się w ranie.
- Wygląda jak nadajnik - stwierdził Tommy biorąc mały, czarny, kwadratowy przedmiot w rękę.
- To samo powiedział Plaster.
- Czekajcie. Tu jest coś napisane - powiedział Thomas podchodząc do okna - Trzy.
- Co 'Trzy'? - powtórzyłem przenosząc wzrok na przyjaciela.
- No nie wiem, tu jest tylko ta cyfra.
- Cudownie - skwitowałem - Ale jakim cudem, to znalazło się w ramieniu Malii?
Westchnąłem. Niech ktoś mi spróbuje wmówić, że to co się dzieje ma jakiś związek przyczynowo-skutkowy. Najpierw go wyśmieje, a potem skażę na słuchanie żartów Minho, albo wyślę na partyjkę z szachów z Buldożercami. Ten sam ból. O wilku mowa. Właśnie do sali wszedł Minho.
- Słyszałem, że znaleźliście Malie. Wszystko w porządku?
- Można tak powiedzieć. Czekamy, aż się obudzi - odpowiedział Thomas.
- Nieźle ją urządzili - mruknął Minho dokładnie przyglądając się Malii - My chyba mieliśmy pikolone szczęście - dodał zerkając na Thomasa.
Brunet niepewnie pokiwał głową.
- Dobra. Ja z nią posiedzę, w końcu jestem jej coś winien, a Wy idźcie się wyspać. Zapewne nikt z Was nie zmrużył oka wczorajszej nocy.
- Ale... - zaprotestowałem dokładnie w tym samym momencie co Thomas.
- Och, dajcie spokój. Ona i tak śpi. Musicie odpocząć. Jak Malia się obudzi to Wy będziecie spać, a jak mniemam będziecie chcieli się podzielić entuzjastycznymi historiami z ostatnich przeżyć - rzucił Minho pokazując zęby w uśmiechu.
- Gdybym miał, chociaż odrobinę siły i chęci, to bym Cię zamordował - stwierdził Thomas.
- Daj spokój. Obaj wiemy, że za bardzo mnie kochasz - opowiedział Minho siadając na krześle obok łóżka Malii.
- No już. Wynocha! Wrócicie jak się wyśpicie - dodał stanowczo.
Obserwowałem jak Thomas i Teresa niechętnie opuszczają pomieszczenie. Może Minho miał rację? Chyba naprawdę powinienem odpocząć. Wcześniej nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale faktycznie byłem strasznie zmęczony.
- Pilnuj jej - powiedziałem zerkając na przyjaciela, a następnie przeniosłem wzrok na dziewczynę.
- Dobranoc Malia.

I always remember you || The Maze RunnerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz