Rozdział XXXVII

579 35 9
                                    

Wziełam głęboki oddech i jeszcze raz zerknełam za siebie. Im bardziej oddalaliśmy się od samolotu, tym gorzej się czułam. Nie chciałam zostawiać Newta. Nawet fakt, że był z nim Minho i Jeff, nie był w stanie sprawic bym się uspokoiła. Miałam złe przeczucia, cholernie złe. Staralam się zapewnić Newta, że wszystko będzie dobrze. Kłamałam. Poraz kolejny nie dotrzymam słowa. Każda część mojego ciała chciała stad uciekać. Zabrać blondyna w jakieś bezpieczne miejsce, gdzieś gdzie DRESZCZ nas nie znajdzie. Ale czy to było w ogóle możliwe? I jak długo moglibyśmy siedzieć w ukryciu bez lekarstwa? Miałam patrzeć, jak mój ukochany Newt zmienia się w potwora, a ja mogąc mu pomoc tego nie zrobilam? Że zamiast stawić czoła organizacji, przezwyciężyć strach, zrezygnowałam? Westchnelam bezgłośnie i wsadzilam dłonie do kieszeni.
- Zachowujcie się naturalnie - powiedziała Brenda, gdy zblizylismy się do bramy.
Chciałam cos powiedzieć, ale ugryzlam się w język.
Gdy zblizylismy się do bramy, z małej drewnianej budki, wyszedł ochroniarz. Był szczupły, wysoki, posiadał łagodny wyraz twarzy, ale wszystko się zmieniło, gdy tylko się odezwal.
- Karty - warknał i obdarzył nas niezbyt przyjemnym spojrzeniem.
Zerknełam na Thomasa, ten nieznacznie pokrecil głową.
- Proszę - Charlie wyjął z kieszeni cztery srebrne karty i poddał je strażnikowi.
Mężczyzna zmarszczyl czoło, a potem uważnie zilustrował mnie wzrokiem. Bylo w jego spojrzeniu cos co sprawiło, ze czułem się dziwnie nieswojo. To trwalo zaledwie kilka sekund, ale gdy strażnik przeniósł wzrok na Thomasa, a potem na Brendę, odetchnelam z ulga.
- Kogo tu przyprowadziliście? I po co?
- To są moi kuzyni, Katherine i Jack. Szukam dla nich domu - powiedziała pewnie Brenda - Sam rozumiesz Michael, czasy są jakie są, o rodzinę trzeba dbać - dodała.
Mężczyzna na chwile się zamyslil, a potem pokiwal głową.
- Idźcie - mruknal otwierając bramę.
Spojrzalam na brata, albo mi się wydawalo, albo wszystko poszło zbyt gładko. Ryszylam się z miejsca i nie odwracając się za siebie, szybkim krokiem skierowała się w stronę bramy.
- Czekajcie!
Zamarlam w miejscu, słysząc glos strażnika. Serce zaczęło bic mi jak szalone.
- Odciski, potrzebuje Waszych odcisków żeby wprowadzić Was do systemu, w przeciwnym razie, gdy natkniecie się na patrol w miescie, mogą Was rozstrzelać.
- Wolalbym nie być podziurawiony - próbował zazartowac Thomas.
Ale oboje wiedzieliśmy, ze nie mamy powodów do śmiechu. Gdy tylko przytkniemy nasze dłonie do czujnika obok bramy, będziemy mieli godzinę. Godzinę by znaleźć tego dziwnego lekarza, odzyskać wspomnienia i stąd uciec. Czy to mogło się w ogóle udać?
*****
Szlismy powoli starając się wmieszać w tłum. Co o dziwo nie było wcale trudne, ludzie nie zwracali na nas uwagi. Każdy gdzieś pędził, pochłonięty swoimi obowiązkami. Denver po prostu było miastem tetniacym życiem. Rozgladalam się niemal z podziwem obserwując kawiarnie i sklepy znajdujące się w zasiegu wzroku. Po ulicach jeździły luksusowe samochody, na przystankach autobusowych czekali nie spokojnie ludzie, zapewne spieszac się do pracy. To wszystko wydawało mi się tak nierealne, ze gdyby obok mnie nie szła Brenda, zapewne otworzylabym usta ze zdziwienia.
- To jest chore - mruknał Thomas - Ludzie tutaj żyją tak, jakby nic się nie stało.
- Czy oni zdają sobie sprawę z powagi sytuacji? - spytalam wykorzystując to, ze Thomas pierwszy poruszył ten temat.
- Oczywiście, ze tak - odparł Charlie - Ale chcą normalnie żyć i wiedza, ze tylko tutaj maja taka możliwość.
- A DRESZCZ? - warknelam.
- Ciszej - skarcila mnie Brenda.
- Dla nich to organizacja, ktora im to życie umozliwia, separujac ich od Poparzenców i wirusa.
- To jest chore, przecież oni sobie wymawiają, że DRESZCZ jest dobry - powiedzialam cicho i poczułam dziwne ukłucie w sercu, przypominając sobie noc w labiryncie, moje sny i przewijajaca się przez nie sentencje: "DRESZCZ jest dobry".
- A DRESZCZ ma dokładnie taki cel - wyjaśniła Brenda.
- Skonczmy ten temat, musimy się dostać dwie przecznice dalej i znaleźć doktora.
Pokiwalam głową i zerknelam na Thomasa. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, niedługo odzyskamy wspomnienia. Wszystko do nas wróci, cala nasza historia. Ale czy na pewno byłam na to gotowa? Czy uda mi sie udźwignąć na barkach wszystkie wspomnienia które wrócą? A może nie byłam nigdy takim czlowiekiem jak teraz? Co jeśli zaczne sobą gardzic? Może jest więcej rzeczy, których nigdy sobie nie wybacze? Ale jeśli w tych wspomnieniach jest receptura na lek, chyba to marne poświęcenie?
- Jesteśmy - powiedziała Brenda.
Wyrwalam się z za myślenia i kiwnelam głową.
Stalismy pod jednym z bardziej obskórnych budynków znajdujących się na tej ulicy. Blok był wysoki, jednak nie wyglądał na zamieszkały, na parterze okna były powybijane, a tylko w górnych mieszkaniach, paliło się światło.
- Przyjemna okolica - mruknął Thomas.
- Bardzo przyjemna - dodalam widząc dwóch chłopaków rzucających puszki po piwie tuz obok nas, rzucając przy tym kilka obelg.
- Chodźmy - powiedziała stanowczo Brenda i ruszyła w stronę schodów.
Z lekkim zawachaniem, ale poszłam za nią. Thomas poklepal mnie lekko po ramieniu. Kiwnełam głową i wysililam się na lekki usmiech. Zstrzynalismy się dopiero na piątym pietrze pod drzwiami z cyferka "26". Charlie otworzył drzwi, a do moich nozdrzy dostał się nie przyjemny zapach, sfermentowanego alkoholu i stechlizny.
- Doktorze! - krzyknął Charlie - To ja, gdzie pan jest?
Spojrzałam na przyjaciela starając się ukryć swoje zdezorientowanie.
- Wody - dopiero po chwili dalo się usłyszeć cichy glos dochodzący z pokoju obok.
Charlie rzucił się do drzwi, a ja bez chwili zastanowienia ruszylam za nim.
Na łóżku w niewielkim pokoju leżał starszy mezczyzna. Na koldrze były ślady świeżej i zaschnietej krwi.
- Doktorze, co się stało? - spytała Brenda drzacymi rękami podając mężczyźnie Kubek z woda.
Doktor z trudem uniósł się do pozycji siedzącej i upił łyk.
- Strzelanina na ulicy, zatruta kula, wdali się zakażenie, juz nic nie da się zrobić - powiedział cicho, zaciskajac zęby z bólu.
Na chwile zapanowała cisza, Brenda podniosła się z miejsca, tak ze mężczyzna dopiero mnie dostrzegł.
- Boże święty... Malia ty żyjesz? I Thomas? - powiedział z troska i kubek wypadł mu z ręki.
- Musicie uciekać, zabierajcie się stąd!
- Przyszlismy do pana odzyskać wspomnienia, pracowalismy nad lekiem, musimy sobie wszystko przypomnieć - powiedziałam błagalnie i usiadlam na skraju łóżka.
- Jest ktoś kto potrzebuje naszej pomocy, musimy odzyskać wspomnienia i opracować lek. Musimy...
- Dzieci - powiedział cicho mężczyzna patrząc na mnie i na Thomasa - Nigdy nie opracujecie leku.
- Ale... przecież byliśmy blisko, napewno cos się uda zrobić...
- Nie wynajdziecie leku - kontynuował , nie zwarzajac na nasze zdezorientowane miny - To wy jesteście lekiem.

I always remember you || The Maze RunnerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz