Rozdział XXXV

1.2K 91 29
                                    

Ledwo otworzyłam oczy, a do moich uszu dotarło skrzypienie, otwierających się drzwi. Nie minęło kilka sekund, gdy w pokoju pojawił się Minho.

- Nie chcę wam przeszkadzać... - powiedział szybko, a na jego twarzy pojawił się uśmiech - Ale musimy się powoli zbierać.

- Jak to? Która jest godzina? - spytałam szybko, orientacyjnie zerkając w stronę okna.

Słońce było już wysoko na niebie, a to oznaczało, że zostało nam niewiele czasu do stawienia się na lotnisku.

- Po dziesiątej.

Minho przeczesał dłonią włosy i wzruszył ramionami.

- Jak dla mnie, mogliśmy wstać za kwadrans dwunasta, ale księżna Brenda stwierdziła, że musi dać nam jeszcze kazanie - mruknął, nieznacznie się krzywiąc.

- Bardzo dobrze, że nas wcześniej obudziłeś. Musimy mieć, chociaż zarys planu - odparłam, podnosząc się z łóżka.

- Najlepiej będzie, jeśli wszyscy tu zostaniemy - powiedział nagle Newt, ściągając na siebie nasze spojrzenia.

- Ty akurat nie masz nic do powiedzenia - stwierdził Minho - Znowu zaczynasz majaczyć - dodał, a kąciki jego ust zadrgały.

Doskonale wiedziałam, że Minho w ten sposób próbuje rozładować napięcie. Każde z nas wiedziało, że bez względu na konsekwencje i tak, chociaż spróbujemy dostać się do Denver. Newt od początku był sceptyczny, nie chciał nas narażać. Gdyby była taka możliwość poszedłby tam sam, aby tylko nas ochronić. Zapomniał tylko o jednym. Zarówno ja, jak i Minho byliśmy cholernie uparci i jak raz coś sobie postanowiliśmy, raczej szybko nie zmienimy zdania.

- To nie jest zabawne - powiedział z wyrzutem Newt - Chcecie się narażać głównie dla mnie, a ja nie chcę mieć nikogo na sumieniu - dodał ciszej.

- Purwa, ale z ciebie optymista - jęknął Minho, przewracając oczami - Z tego, co mi wiadomo nikt nie zamierza dzisiaj zginąć.

- Zamiar to jedno - realia to inna sprawa.

- Newt, zawrzyj tworzostan bo ci przykopie - Minho podszedł do szafy i wyciągnął z niej losowe ubrania, rzucając nimi w Newta - Jakoś ty nie miałeś problemu, żeby narażać się dla innych. Przypomnieć ci? Więc nie bądź hipokrytą.

- To co innego - odparł zrezygnowanym głosem Newt.

- To dokładnie to samo - powiedziałam stanowczo, wycofując się w stronę drzwi. Minho lekkim ruchem głowy, wskazał na wyjście z pokoju. Domyśliłam się, że chce porozmawiać z przyjacielem, sam na sam.

- Widzimy się za chwilę.

Wyszłam z sypialni chłopaków ruszyłam w stronę schodów. Pokonałam je w szybkim tempie i chwilę później byłam już w swoim pokoju. Na krześle obok łóżka, leżały poskładane w kostkę ubrania, a pod nim stały wygodne trampki.

- Brenda - mruknęłam pod nosem.

Dziewczyna pomyślała o wszystkim. Moje stare ubrania nie nadawały się już do użytku, a sukienka którą miałam na sobie, zdecydowanie utrudniałaby mi swobodne poruszanie w trakcie wyprawy. Musieliśmy się liczyć ze wszystkim, nawet z tym że będziemy musieli uciekać, albo wracać do miasta na nogach. W Denver mogło wydarzyć się wszystko. Było tyle możliwości, że ciężko było nakreślić jakikolwiek scenariusz. Jeden fałszywy ruch, jedna minuta - wszystko mogło zaważyć o naszym być, albo nie być. Nienawidziłam sytuacji, których nie dało się przewidzieć. Świadomości, że jestem zależna od kogoś, albo czegoś. To było przytłaczające, niezrozumiałe, sprzeczne z naturą człowieka. Nie móc przewidzieć czyjegoś ruchu, snuć domysły i układać plany, które mogą nigdy nie zostać zrealizowane.

Wzięłam ubrania w ręce i poszłam do łazienki. Kwadrans później wyszłam już gotowa. Brenda wybrała dla mnie ciemne jeansy, czarną bluzkę z krótkim rękawem i skórzaną kurtkę. Spięłam włosy w luźnego koka i zbiegłam na dół.

W salonie byli już wszyscy oprócz Brendy, co oczywiście nie uszło uwadze, siedzącemu w fotelu Minho.

- Na nas to wrzeszczy, a sama się spóźnia - stwierdził, posyłając nam porozumiewające spojrzenie.

- Dbam o wasze tyłki - odpowiedziała brunetka, wchodząc do salonu. Taszczyła za sobą ogromną metalową skrzynkę na kółkach, która niemal od razu przykuła naszą uwagę.

- Nie jedziemy na wakacje - mruknął nieco sarkastycznie Minho.

- Gdybym jechała na wakacje, na pewno nie jechałbyś ze mną - odparła Brenda i otworzyła wieko.

- To nasz zapas broni, najprostsza w obsłudze, nie zabija, a paraliżuje - wyjaśnił Charlie, wyciągając z środka pistolet.

- Dla każdego z was po jednym, plus magazynek. Łącznie szesnaście strzałów. Pistolety są na tyle małe, że bramki metalu, nie wykryją ich przy wejściu, a w innym przypadku nie mają prawa nas przeszukać - wyjaśniła Brenda - W mieście lepiej nie wyjmujcie ich, dopóki nie będzie to konieczne.

- Przecież to oczywiste, że jak tylko znajdziemy się w Denver zaczniemy strzelać do wszystkich, jak opętani - odparł śmiertelnie poważnie Minho - Zawsze o tym marzyłem.

Brenda posłała mu nienawistne spojrzenie, ale postanowiła tego nie komentować. Poddała każdemu z nas pistolet i usiadła na skraju sofy.

- I pamiętajcie tam nie będzie tak prosto, jak na wczorajszym przyjęciu. Za każde nieprzemyślane słowo możecie zapłacić życiem, rozumiecie? Nie ma miejsca na głupie odzywki i nieprzemyślane zaczepki. Macie być jak cienie. Wchodzicie, załatwiacie swoje i wracacie. Zrozumiano?

Pokiwałam głową i kątem oka spojrzałam na Newta. Był strasznie blady, a jego wzrok totalnie nieobecny. Wiedziałam, że jest z nami tylko ciałem, a jego myśli są zajęte czymś kompletnie innym. Położyłam mu dłoń na ramieniu i lekko się uśmiechnęłam. Dopiero ten gest wyrwał go z częściowego amoku i odpowiedział mi skinieniem głowy.

- Pora ruszać - powiedział po chwili milczenia Charlie - Obyśmy wieczorem siedzieli tutaj w takim samym składzie.

******

Punktualnie o dwunastej samolot wystartował. Siedzieliśmy w ciszy, każdy w myślach przeżywał obecną sytuację. Nawet Minho zaprzestał żartować, a tylko od czasu do czasu, rozmawiał o czymś z Thomasem. Za to stale słychać było głosy z kabiny pilota, gdzie Brenda próbowała włamać się to systemów zabezpieczeń nałożonych przez DRESZCZ, aby móc obserwować, czy nie zbliża się do nas jakiś podejrzany obiekt. Spodziewaliśmy się ludzi z organizacji. Prędzej czy później, ale dowiedzą się co planujemy, jeśli już tego nie wiedzieli. Może wydawało im się, że nie będziemy na tyle głupi, aby pchać się w ich ręce. Przecież lecąc do Denver wystawialiśmy się im, jak na tacy. Ale z drugiej strony czasami najciemniej jest pod latarnią. Może tym razem wszystko się uda.

- Mam cholernie złe przeczucia... - powiedział pierwszy raz od dłuższego czasu Newt.

Przeniosłam wzrok na niego i cicho westchnęłam.

- I tym razem to coś innego... ja po prostu wiem, że stanie się coś złego - dodał ciszej, łapiąc mnie za dłoń.

- Wszystko będzie dobrze - odparłam splatając nasze palce.

- Mals...jeśli coś ci się stanie, nigdy sobie tego nie wybaczę. Proszę cię jeszcze jest czas, żeby zawrócić... Proszę cię zostań.

Przymknęłam powieki czując zbierające się w oczach łzy.

- Wrócę cała i zdrowa. Obiecuje - powiedziałam cicho i mocno go przytuliłam - Zaufaj mi.


*******

Połowa rozdziału trzydziestego piątego za Nami. Wybaczcie, że musieliście tyle czekać. Zaczęłam studia, nowe miasto, zajęcia, teraz sesja, trochę zawirowań w życiu i stąd ten długi przestój w pisaniu. Obiecuje, że teraz się poprawię! :) Mimo, że nie było nowych rozdziałów na bieżąco tutaj zaglądałam, dziękuje za wszystkie nowe komentarze i gwiazdki. Jesteście cudowni! <3 Obiecywałam już kiedyś, że dokończę to opowiadanie i zdania dotrzymam. Postaram się, aby kolejny rozdział pojawił się w przeciągu dwóch dni. Będzie znacznie dłuższy i mam nadzieję, że odrobinę Was zaskoczy. Trzymajcie się ciepło. <3 

I always remember you || The Maze RunnerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz