Rozdział XXXIV

971 76 32
                                    


Leżałem na łóżku, dłonią gładząc ramię Malii. Dziewczyna wyglądała, jakby mocno spała, ale wiedziałem, że to tylko pozory. Byłem bardziej, niż pewien że wciąż czuwa. Mimo przymkniętych powiek, czułem że jest niespokojna. Gdy lekko uniosłem się na łokciu, jej głowa od razu powędrowała w górę. Przytuliłem ją nieco mocniej, nie przestając uspokajająco gładzić jej ramienia. Tak cholernie nie chciałem się z nią rozstawać. Chciałbym móc powiedzieć, że przy mnie jest bezpieczna, że trzymając ją w ramionach, będę mógł ją ochronić przed całym światem. Tylko jak do cholery miałem chronić ją przed samym sobą? To wszystko było tak strasznie trudne, a myśl, że niedługo mogę ją stracić bezpowrotnie, na stałe zagościła w moim mózgu. Nie potrafiłem znaleźć dobrego rozwiązania. Czy takie istniało? W obecnej sytuacji każda decyzja, którą podejmę będzie zła. Nie mogłem odejść, nie mogłem też pozwolić żeby Malia narażała swoje życie, aby mnie ratować. Z drugiej strony znałem ją na tyle dobrze, że wiedziałem że nie odpuści. Jak już raz wbiła sobie coś do tej ślicznej główki, ciężko będzie ją odwieść od tego pomysłu. Wciąż biłem się z myślami, a im więcej czasu spędzałem na tej nierównej walce, tym pewniejszy byłem, że zaczynam przegrywać. Obiecałem, że jej nie zostawię, chociaż powinienem odejść. Może nie zostało mi już wiele czasu, ale ostatnie dni bez niej, będą najgorszym, co mogło mnie w życiu spotkać. To nie Pożoga, a świadomość, że już nigdy nie zobaczę Malii, sprawiała że moje serce pękło na milion drobnych kawałeczków. Czułem, że to co spotkało nas do tej pory, to tylko wierzchołek góry lodowej. Prawdziwe piekło dopiero miało się rozpętać. Ogarniał mnie coraz większy niepokój. Nigdy nie byłem specjalnie przesądny, ale czułem że coś wisi w powietrzu, że za kilka godzin wydarzy się coś, co kompletnie nas rozbije. Nie chciałem, żeby moi przyjaciele tyle ryzykowali. Owszem w tej kwestii byłem egoistą. Kochałem każdego z nich i to ich dobro stawiałem na pierwszym miejscu. Dlaczego do cholery nie mogliśmy być, jak inni Streferzy? Dlaczego Malia i Thomas musieli być wyjątkowi? I co się pod tą wyjątkowością kryje? Gdyby DRESZCZ chciał ich zabić, zrobiłby to już dawno temu. Nie pozwoliliby Thomasowi przetrwać nocy w labiryncie, tak samo jak Malii, której z kolei pozwolili przeżyć, aż dwa razy. O co w tym wszystkim chodziło? Czy istnieje szansa, że kiedykolwiek się tego dowiemy?

Spojrzałem na Malię, która poruszyła się niespokojnie. Jej oddech przyśpieszył, a na twarzy pojawił się grymas bólu. Zaczęła się wiercić i rzucać na łóżku.

- Mals - powiedziałem szybko, podrywając się z miejsca.

Zacząłem delikatnie potrząsać jej ramionami, ale bez żadnego skutku.

- Malia! - prawie krzyknąłem i chwyciłem ją za ramiona.

Blondynka opadła na poduszkę, uspakajając się, ale wciąż nie mogłem jej obudzić. Przez kilka sekund uważnie wpatrywałem się w twarz dziewczyny. Kilkakrotnie powtórzyłem jej imię, ale to nie przyniosło oczekiwanych rezultatów.

- Mals - powtórzyłem rozpaczliwie, chwytając ją za dłoń.

W tym samym momencie dziewczyna otworzyła oczy, gwałtownie podnosząc się do pozycji siedzącej. Przez chwilę była w totalnym amoku, zaczęła się trząść, a w jej oczach pojawiły się łzy. Nie wahając się, nawet sekundę, mocno ją przytuliłem.

Malia schowała głowę w moich ramionach, wciąż się trzęsąc. Gładziłem ją po plecach. Nie miałem pojęcia, co się stało, ale zaczynałem się o nią, coraz bardziej martwić.

- Już w porządku, jestem z tobą - powiedziałem cicho i pocałowałem ją w czoło.

- To znowu wróciło. Te wizje, głosy, to moja wina - wyjąkała, szlochając.

I always remember you || The Maze RunnerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz