Theo

513 60 13
                                    

- Theo! Raczysz się pojawić na obiedzie? - drobna kobieta otworzyła drzwi zaciemnionego pokoju z wesołym uśmiechem na lekko pomarszczonej twarzy - Nie zamierzasz chyba spać cały dzień, prawda?

Spod szerokiego, niebieskiego koca wyłoniła się zaspana twarz nastolatka.

- A nawet jeśli zamierzałem, to czy ktoś by to zauważył? - zapytał wesoło, przeciągając się na łóżku - Przecież i tak dzisiaj nic nie mam do roboty... Bo nie mam, prawda?

Kobieta podciągnęła żaluzje, a światło słoneczne przedostało się do pokoju, sprawiając, że nastolatek który dotychczas był na łóżku, oślepiony światłem sturlał się na podłogę z wielkim hukiem.

- Theo, dziecko! - zawołała, od razu podchodząc do zataczającego się ze śmiechu chłopaka - Nic ci się nie stało?

Chłopak wstał, ciągle się uśmiechając. Przewyższał kobietę o głowę, lecz to nie przeszkodziło mu w przytuleniu jej.

- A co, martwisz się? - zapytał, unosząc brew i siadając przed otwartą szafą w poszukiwaniu czystych ubrań na dzisiejszy dzień.

- Oczywiście, że nie. Wiem, że jesteś na tyle dorosły, że dasz radę sam się podnieść.

- Raz już się udało, prawda? - popatrzył na kobietę, która nagle zastygła w bezruchu nad terrarium z wężem, który wylegiwał się pod lampą grzewczą. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, pokręciła delikatnie głową.

- Wiesz, że wtedy mnie nie było... Theo, przerabialiśmy to już setki razy. Przepraszam raz jeszcze. Nie psuj tak pięknego dnia, proszę. Za chwilę widzę cię na dole. - powiedziała z pewnym chłodem, po czym wyszła z pokoju, cicho zamykając drzwi.

- Zapowiadało się tak pięknie. Wszystko jak zwykle zepsułem. - wymamrotał, kiedy kobieta opuściła pomieszczenie. Wygrzebał z szafy białą koszulkę i czarne spodnie, po czym poszedł się przebrać. Kiedy wychodził, omiótł wzrokiem swój pokój. Słońce oświetlało całe pomieszczenie, a zielone ściany sprawiały, że Theo od razu chciał położyć się na niezaścielonym łóżku i odpłynąć do krainy snów.

Jednak teraz czeka go posiłek z osobami, które on akceptuje, aby nie sprawić przykrości swojej mamie. Ona zaś, bardzo kocha obie te osoby. Chłopaka czasami ogarnia zazdrość, gdy zaczyna się nad tym dłużej zastanawiać. Jednak wie, że jego mamie sprawia szczęście mieszkanie ze swoim normalniejszym od ojca chłopaka partnerem i jego synem. Między innymi dlatego siedzi cicho.

Brunet zbiegł po schodach o mało się nie wywracając, po czym udał się do obszernej kuchni, gdzie wszyscy zwykle zbierali się, aby wspólnie zjeść posiłek. Kiedy tylko tam dotarł, w jego nozdrza uderzył zapach pieczeni, którą jego mama właśnie wyciągała z piekarnika. Uśmiechnął się, jednak kiedy dostrzegł kto już siedzi przy stole, uśmiech zniknął prawie tak szybko, jak się pojawił. Partner matki, Josh, wraz ze swoim synem, Lukasem. Chłopak zajął swoje miejsce, nie odzywając się ani słowem i wlepił swój wzrok w wielki dąb, rosnący na podwórzu.

- Wyspałeś się? - zapytał ironicznie Josh.

Theo przeniósł swój wzrok na mężczyznę, który wprost świdrował go wzrokiem. Gdyby nie paskudny charakter Josha wobec niego, naprawdę mógłby go polubić.

- Hm, tak. Dziękuję za troskę, Josh. To bardzo miłe z twojej strony. - odparł przygładzając bladą dłonią obrus.

Mężczyzna uśmiechnął się do niego sztucznie. Jego dziewiętnastoletni syn, Lukas, obserwował sytuację z pewnym znużeniem. Był bardzo podobny do swojego ojca. Zarówno z charakteru, jak i z wyglądu. Dobrze zbudowany, o włosach czarnych jak krucze pióra. Znudzony, zaczął postukiwać palcem o stół, czekając, aż jego ojciec przestanie przekomarzać się z brązowowłosym chłopakiem, który najwidoczniej miał ubaw z całej sytuacji. Jego niewypowiedziane na głos prośby w końcu zostały wysłuchane, gdyż wraz z pojawieniem się obiadu na stole, wszyscy umilkli i w ciszy zaczęli spożywać posiłek.

MorfiniściOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz