10.

264 44 17
                                    

 Imprezy, które organizował Bry Tiffany, uważane były za jedne z najlepszych i najbardziej głośnych. Chłopak mieszkał w dużym domu, zaprojektowanym przez jego rodziców - słynnych architektów. Z powodu ich częstych wyjazdów, chłopak miał cały dom wolny i jak to zwykł mawiać, aż się prosiło, aby urządzać w nim huczne prywatki. Ze względu na to, iż sąsiedzi nie wzywali policji ze względu na sympatię do rodziców jasnowłosego dwudziestolatka, nie miał zbytnio kto przeszkodzić nastolatkom w balowaniu.

Viper szykowała się od sobotniego popołudnia. Potrzebowała się rozerwać, potańczyć. Jednak kiedy popatrzyła w lustro, lekko się skrzywiła. Jak to kobieta, przymierzyła już cztery sukienki, z czego żadna według niej nie była tą odpowiednią. Czerwona była za ciasna, niebieska za krótka, a pomarańczowa zbyt rażąca w oczy. Teraz obkręcała się dookoła w liliowej sukience, jednakże nawet ona nie dopinała się do końca. Dziewczyna ze zrezygnowaniem usiadła na łóżku, wpatrując się w lustro i zdrapując stary lakier z paznokci. Viper brała tabletki zawierające chrom, które miały za zadanie zmniejszyć jej apetyt spowodowany stresem zarówno w szkole, jak i w domu, ale słabo sprawdzały się one w praktyce. Wieczorne podjadanie dało się we znaki pod postacią zbędnych dodatkowych kilogramów. Nie przytyła aż tak dużo, jednak czuła się z tym bardzo źle. Po chwili jednak odetchnęła i spokojnie podeszła do szafy, wyciągając kolejną sukienkę. Zmarszczyła dopiero co wyregulowane, ciemne brwi. Dopiero po kilku sekundach przypomniała sobie, skąd ma tą sukienkę. Kupiła ją w galerii, kiedy razem z Patricią wybrały się na zakupy. Była na nią ciut za duża, jednak teraz pasowała wręcz idealnie. I o dziwo, Viper się spodobała. Wyprasowała turkusową sukienkę, po czym zabrała się za pomalowanie paznokci na srebrzysty kolor. Chciała wyglądać ładnie, chociażby dla swojego chłopaka.

Około godziny siódmej wieczorem, zielony mustang zaparkował pod blokiem dziewczyny. Ryan zapukał do drzwi jej mieszkania, które po chwili otworzył ojciec szarookiej.

- Dzień dobry, panie Clark. - Marschall uścisnął rękę mężczyźnie, który uśmiechnął się serdecznie do chłopaka, gestem pokazując mu, aby nie stał w progu i wszedł do środka.

- Cześć, Ryan. Śmiało, chodź do salonu. Vipes się jeszcze szykuje, wiesz jak to z nimi jest. - Przewrócił oczami, kręcąc delikatnie głową. - Według mnie, organizację to ona ma po mamusi...

- Ja to wszystko słyszę! - dobiegł ich głos pani Clark z pokoju gościnnego. - Jeszcze chwila, a zapewniam cię, że sam będziesz prasował sobie garnitur, mój drogi!

Marschall uśmiechnął się uprzejmie, przeczesując ciemne, postawione na żel włosy.

- Rozumiem, zupełnie jakbym słyszał moich rodziców - powiedział, bębniąc cicho palcami o oparcie jednego ze skórzanych foteli. Rozejrzał się i po chwili zauważył Viper, która z gracją weszła do salonu. Ubrana była w ową turkusową sukienkę, a na nogach miała srebrne szpilki. Włosy jak zwykle ułożyła perfekcyjnie. Podeszła do chłopaka i nie zważając na uważnie ją obserwującego ojca, pocałowała Ryana krótko w usta. Chłopak objął ją w talii, uśmiechając się pod nosem.

- Pięknie wyglądasz, skarbie - mruknął, patrząc na nią, a dziewczyna uśmiechnęła się. Jej starania nie poszły na marne.

- Chłopak ma rację, córciu. W tej sukience wyglądasz niezwykle olśniewająco - powiedział pan Clark.

Córka posłała mu tylko jedno ze swoich chłodnych spojrzeń. Odkąd nakryła swojego ojca na zdradzie, nie zamierzała traktować go tak, jak wcześniej. Miała go za oszusta.

- Wrócę późno. Albo będę spała u Ryana - powiedziała głośno, aby jej mama ją usłyszała

- Bawcie się dobrze i uważajcie na siebie! - usłyszała w odpowiedzi. Pani Clark była niezwykle wyluzowaną kobietą. Uważała, że nie powinna zabraniać swojej córce chodzić na imprezy i stawiać jej limitów. Według niej, Viper powinna korzystać z życia i młodości, bo kiedyś to przeminie, a dziewczynę zaleje fala obowiązków dorosłego życia, które już wolnym krokiem wychodzi jej naprzeciw.

MorfiniściOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz