Grace

346 60 9
                                    

  Cmentarz był miejscem położonym na wysokim wzgórzu, zaraz za kościołem. Poranne słońce ogrzewało płyty nagrobkowe, a liście drzew cicho szeleściły na wietrze. Grace zawsze uważała, że drzewa mówią językiem umarłych, pochowanych na tym cmentarzu. Chcą przekazać wiadomości, których martwi nie zdążyli wypowiedzieć na głos za życia. Rudowłosa ostrożnie poruszała się między nagrobkami, trzymając w dłoniach bukiet złocistych chryzantem. Po chwili zatrzymała się przy grobie wykonanym w całości z białego marmuru. Zapaliła znicz i zmówiła krótką modlitwę, po czym wymieniła zeschnięte już kwiaty na nowe.

Siadając na ławeczce, zaczęła nucić cicho dość wesołą melodię.

- Pamiętasz? - zapytała, kiedy tylko skończyła - Uwielbiałaś tę piosenkę.

Jednak nikt nie odpowiedział. Wygrawerowane na złotym kolorem napisy, błysnęły w blasku słońca, które przedostało się między chmurami. Grace siedziała jeszcze parę minut, a wiatr rozwiewał jej proste, rude włosy na różne strony. Przypominały one roztańczone języki ognia. Kolor włosów był cechą dominującą w jej rodzinie od pokoleń. Zarówno ona, jej młodsze rodzeństwo i ojciec dziewczyny, a także ojciec ojca jego ojca, byli posiadaczami rudych czupryn i piegów. To był znak rozpoznawczy rodziny Harvest.

Grace powróciła do domu po kilkunastu minutach. Nie mieszkała w mieście, tylko na jednej z wsi, znajdujących się tuż za nim. Jej rodzice prowadzili nieduże gospodarstwo, w którym hodowali konie, owce, króliki oraz kaczki. Dziewczyna otworzyła czerwone drzwi, które zawsze przyciągały wzrok i od razu ujrzała kłócące się rodzeństwo.

- Eviee. Mason. O co znowu chodzi? - zapytała, rozdzielając dwójkę bijących się dzieci.

- Ten mały koczkodan schował gdzieś moją lalę! - wrzasnęła dziewczynka.

- Mały?! Urodziliśmy się tego samego dnia, kartoflaku! I nie wiem, gdzie twoja brzydka lalka! - odkrzyknął, po czym wystawił język.

Grace westchnęła, przewracając swoimi zielonymi jak trawa oczami.

- Dobra. Mason, jak powiesz, gdzie schowałeś lalkę Eviee, pozwolę ci użyć moich farb. Wspólnie namalujemy Kapitana Amerykę, czy cokolwiek zechcesz...

- Iron Mana.

- Dobrze, Iron Mana. - Słowa dziewczyny zadziałały na chłopaka niesamowicie magicznie. Natychmiast pobiegł do kuchni i otworzył jedną z szuflad. Stamtąd wyciągnął szmacianą lalkę, po czym rzucił nią w Eviee.

- Głupek! - syknęła na brata mała dziewczynka.

- Chyba raczej mistrz robienia interesów. Będę miał Iron Mana na ścianie! - Uniósł ręce wysoko, śmiejąc się wesoło. Grace kochała oba, sześcioletnie maluchy. Ludzie uważali, że jak na swój wiek, są niezwykle wygadane.

- Ej, jak to na ścianie? - zapytała brata, uśmiechając się od ucha do ucha.

- Ano tak to. Umawialiśmy się. A ty zawsze wywiązujesz się z umowy!

- Oczywiście. Gdzie mama? - zapytała, rozglądając się.

- Porządkuje czytelnię - mruknęła Eviee, która dotychczas milczała, zajęta poprawianiem fryzury lalce.

- A tato?

- Razem z nią - Mason wzruszył ramionami.

- Okej, idę im pomóc, a tymczasem wy zajmijcie się czymś, co nie puści naszego domku z dymem, dobrze? - zapytała dzieciaki.

- Ja na pewno się czymś zajmę - rzekła Eviee i powędrowała do salonu, tuląc do siebie lalkę.

- A ja... Niczego nie mogę obiecać - powiedział chłopczyk i uśmiechnął się jak mały diabełek.

- Pamiętaj. Iron Man na ścianie. Radzę ci być grzecznym - upomniała go Grace. Kiedy Mason poszedł do kuchni, śmiejąc się przy tym diabolicznie, ona poszła na górę, do pokoju, który nazywali czytelnią.

Czytelnia była dużym pokojem, całkowicie wypełnionym książkami. Nie było widać nawet koloru ścian, ponieważ regały z książkami zapełniały je wszystkie, uniemożliwiając rozpoznanie koloru. Richard - ojciec Grace - mówił, iż są one czerwone. Natomiast jej mama Caroline, zaprzeczała i zapewniała, że są pomalowane na różowo. Na czas sprzątania, większość książek została tymczasowo przeniesiona na podłogę i wyszło na to, że oboje się mylili. Ściany miały kolor wyblakłej żółci, co podobało się Eviee i Grace. Mason, widząc ten kolor skrzywił się i powiedział:

- Wygląda jak siki.

Grace z uśmiechem weszła do czytelni, wdychając zapach książek. Uwielbiała tam przesiadywać w wolnym czasie i zatracać się w lekturach. Od poezji, aż po powieści współczesne i młodzieżowe. Biblioteczka domowa liczyła około 500 książek. Prawdziwy raj dla każdego książkoholika.

- Cześć mamo, czołem tato! - uśmiechnęła się szeroko do obojga rodziców, a oni odpowiedzieli jej tym samym.

- Jak tam u Melanie, słonko? - zagadnął tata, ustawiając książki na półce.

- Dobrze. Wymieniłam kwiaty, ponieważ tamte całkowicie uschły. - Wzięła do ręki mały tomik poezji, po czym położyła go obok innego, większego zbioru pieśni i trenów.

- Na jakie? - zapytała mama dziewczyny.

- Chryzantemy. Złociste.

- Myślisz o niej, prawda?

- Codziennie - przyznała, kiwając delikatnie głową.

Rodzice wymienili spojrzenia pełne troski.

- Pomożesz nam poukładać te wszystkie książki? - zapytał nagle pan Harvest - Inaczej nie wyrobimy się do kolacji.

Grace pokiwała głową i zabrała się do układania książek. Ze względu na swój niski wzrost, nie sięgała do najwyższych regałów sama, więc korzystała z drabiny. Myślała przy tym o Melanie, mamie i tacie, a także młodszym rodzeństwie. Mama dziewczyny włączyła płytę, na którą zgrane były wszelakie dzieła muzyki klasycznej. Rudowłosa uwielbiała ich słuchać. Jej rodzina była niesamowicie uzdolniona muzykalnie. Ojciec za młodu grał na saksofonie, mama na gitarze klasycznej. Grace zaś była chwalona przez panią Mellet - nauczycielkę muzyki - za niesamowity głos. Eviee i Mason mieli za to niezaprzeczalny talent, do gry na nerwach.

Po ułożeniu wszystkich książek na swoje miejsce, zaczęło się przygotowywanie kolacji. Z racji tego, że w rodzinie Harvest każdy brał czynny udział w każdych przygotowaniach. Nieważne było, czy to kolacja, czy parada. Wszyscy musieli się wykazać. Mama wraz z Grace kroiły warzywa na patelnię, a pan Harvest z dzieciakami nakrywał do stołu. Grace uwielbiała, kiedy wszyscy byli razem. Jednak często było inaczej, ze względu na pracę. Richard Harvest był policjantem, a mama Grace kwiaciarką. Jednak dziewczyna żyła chwilą i wspólnie zasiadła z rodzicami do nakrytego stołu, rozmawiając i śmiejąc się w najlepsze.

Po wspólnie spędzonej kolacji, dziewczyna zamknęła się w pokoju i zaczęła się pakować. Była podekscytowana jutrzejszym dniem, ponieważ dokładnie jutro, na trzeciej godzinie lekcyjnej, nauczyciel dobierze ich w grupy i razem będą musieli wykonać projekt edukacyjny, na wybrany temat. Ciekawiło ją, na jakich ludzi z klasy trafi. Lubiła każdego, jednak nie rozmawiała ze wszystkimi. Trzymała się raczej na uboczu, bazgrząc w zeszytach. Jednak nie była szarą myszką, po prostu nie odnajdywała się w poszczególnych "grupach" społecznych. Czasem zamieniała kilka słów z Betty Paddington albo Travisem McDuffym, jednak nie uznawała ich za przyjaciół.

- Ciekawe, co przyniesie jutro - mruknęła do poduszki, gasząc światło.

MorfiniściOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz