W sobotni poranek, kiedy światło dnia zaczynało budzić zarówno ludzi, jak i zwierzęta, Grace postanowiła odwiedzić bliskich na cmentarzu. Poruszała się powoli i ostrożnie, między nagrobkami zmarłych, czasem poprawiając przewrócone wiatrem wazony i kwiaty, które się w nich znajdowały. Sama dziewczyna, niosła w ręku bukiet różowych goździków.
Grace dużą wagę przywiązywała do konstrukcji bukietów. Rzadko kiedy łączyła ze sobą różne rodzaje kwiatów, ponieważ ich mieszanie oznaczało już inną wiadomość w nich zamieszczoną. Sobotni bukiecik oznaczał wieczną pamięć i czekanie. Grace czekała na jakikolwiek znak od zmarłej, aby upewnić się w przekonaniu, iż jest ona obecna w jej codzienności. Jeden podmuch wiatru, śpiew słowika, rechot żab dochodzący z pobliskiego stawu, cokolwiek. Potrzebowała dowodu.
Rudowłosa po zmówieniu modlitwy i umiejscowienia bukietu w wazonie, usiadła na ławeczce. Promienie słoneczne, delikatnie muskały jej piegowatą skórę. Na ustach dziewczyny widniał delikatny uśmiech.
- Dzień zapowiada się pięknie, jednak zapowiadali deszcze... Pamiętasz, jak skakałyśmy po kałużach, rozchlapując brudną wodę dookoła? - zapytała, jednak nie otrzymała odpowiedzi.
***
- Dzisiaj przychodzą goście? - zapytała Eviee, gdy Grace doprowadzała jej rude loki do porządku.
- Owszem, dlaczego pytasz? - Grace uniosła brew. Zawsze kiedy jedno z bliźniaków o coś pytało, miało to głębszy sens. Dziewczyna przeczuwała, że Eviee wraz z Masonem coś knują.
- Tak po prostu. A jacy są ci goście? - dopytywała, starając się brzmieć beztrosko.
Grace zastanowiła się przez chwilę. No właśnie, jacy są ci ludzie? Nie znała ich, prawie z nimi nie rozmawiała, lecz miała nadzieję, że znajdzie z nimi wspólny język. Przypomniało jej się, jak siedziała wraz z Melanie, nad ich ukochanym stawem. Dziewczyna powiedziała jej wtedy, że z przyjaźnią jest jak z miłością. Kiedy szuka się na siłę, marne są szanse, że znajdzie się to, co się chce. Trzeba cierpliwie czekać, a pewnego dnia przyjaźń sama zapuka do twych drzwi.
- Są wyjątkowi - odpowiedziała, uśmiechając się. - Gotowe, możesz już iść.
Jako pierwszy w domu Grace, pojawił się Axel. Przyjechał pod wskazany adres czerwonym lamborghini. Wysiadając z auta, natknął się na wysokiego, rudowłosego mężczyznę.
- Ładne autko - zagadał do nastolatka.
- Em... Dziękuję - mruknął chłopak. Coś mu mówiło, że powinien znać mężczyznę, jednak nie mógł sobie dokładnie przypomnieć, gdzie go widział.
- Nie jesteś za młody, na prowadzenie takiego samochodu? - zapytał niespodziewanie i przejechał dłonią po lśniącej masce lamborghini.
Chłopak nie zdążył odpowiedzieć, gdy drzwi od jednego z domów otworzyły się na oścież, odsłaniając szczupłą, rudowłosą dziewczynę.
- Tato, błagam cię. Nie strasz mi gości! - zawołała do mężczyzny z uśmiechem na ustach.
- Ja tylko zadaję podstawowe pytania kontrolne. Oh, na mnie już pora. Bawcie się dobrze, dzieciaki - powiedział, po czym poklepał Axela po ramieniu i poszedł w kierunku, gdzie stał granatowy jeep.
Axel przeszedł przez ulicę, po czym stanął naprzeciwko Grace, która od razu wyciągnęła ku niemu dłoń.
- Cześć, jestem Grace. - Kiedy chłopak uścisnął jej dłoń i przedstawił się, dziewczyna zaprosiła go do środka.
Zanim chłopak zdołał się dokładnie rozejrzeć, tuż przed nim pojawiła się kolejna rudowłosa. Była mniejsza, jednak podobna do Grace. Axel domyślił się, że jest to siostra jego nowo poznanej koleżanki. Chłopak uśmiechnął się do niej, unosząc rękę w geście powitania, na co ona uśmiechnęła się szeroko, a jej pulchną twarzyczkę oblał rumieniec.
CZYTASZ
Morfiniści
Teen FictionCo łączy bogacza bez matki, patykowatą żmiję, chorego chłopaka i rudowłosą artystkę? Projekt edukacyjny. Axel, Viper, Theo i Grace to cztery odmienne światy. Każdy ze swoim bagażem doświadczeń, zmartwień i kompleksów. Idą swoimi ścieżkami, jednak w...