Part 1

766 30 2
                                    

Podniosłem się na łokciach na materacu obudzony głośnymi krzykami. Przetarłem oczy i zrzuciłem cienki koc. Wciągnąłem na siebie czarne bokserki, bo przecież nie będę schodził na dół do rodziców nagi, prawda? Zbiegłem po schodach ziewając głośno. W tym samym momencie, w którym weszłam do kuchni krzyki rodziców ustały. Popatrzyli na mnie zaskoczeni, po czym mama wbiła wzrok w brudną mokrą ścierkę, którą trzymała w rękach, a tata w swoje idealnie wypastowane lakierki. Jezus, coś takiego jeszcze się nosi? Założyłem ręce na klatę i obrzuciłem ich podejrzliwym wzrokiem. - O co się kłóciliście? - zapytałem stanowczo. Mama spojrzała na mnie przestraszona. - Nie kłóciliśmy się. - zacisnęła palce na materiale. - My tylko... rozmawialiśmy o pracy. - Alice, daj spokój, chłopak nie jest głuchy. - tata zbył jej tłumaczenia machnięciem ręki i wyszedł z kuchni do korytarza. Westchnąłem i zerknąłem na zegarek. Siódma. Mam godzinę, żeby się ogarnąć, dotrzeć do szkoły i odrobić prace domową. Na szczęście to tylko matma, szybko pójdzie. Wczołgałem się z powrotem do swojego pokoju i zacząłem przeszukiwać szafę, żeby znaleźć jakieś odpowiednie ubrania. Chwileczkę, jaka jest moja pierwsza lekcja? Wf! Tak! Idealnie dużo czasu, żeby zrobić sześć zadań z układów równań z dwoma niewiadomymi! Nasza wuefistka po prostu lubi pozwalać nam nie ćwiczyć za paczkę szlugów i wszystkim to pasuje. Wyciągnąłem z szafy białą koszulkę i czarne bojówki. Stanąłem przed przeszklonymi drzwiami szafy, które były jedynym lustrem w moim pokoju. Przeczesałem swą brunatną grzywkę i zacząłem pakować książki do czarnej torby. Kiedy upewniłem się, że mam przy sobie już wszystko zostawiłem torbę pod drzwiami pokoju i poszedłem umyć zęby. Po całym zabiegu zerknąłem na zegarek, który wskazywał siódmą piętnaście. Swoją drogą to dziwne, że wszędzie w naszym domu są zegarki. Nieważne, wolę nie pytać. Otworzyłem drzwi łazienki i zobaczyłem jak Cynthia myszkuje w mojej torbie. Westchnąłem i podrapałem się po karku. To dziecko jest niemożliwe. - Zgubiłaś tam coś? - zapytałem zażenowany. Rodzice dwa dni temu odcięli jej kieszonkowe i teraz młoda próbuje szczęścia w życiu grzebiąc mi w torbie szukając drobniaków. Niestety, jestem spłukany. Odwróciła się do mnie przestraszona i wstała. Uniosła torbę i przewiesiła ją sobie ze stęknięciem przez ramię. - Śmierdzi od niej na kilometr. Myślałam, że masz tam jakiegoś oposa czy coś... chciałam wyciągnąć z twojej torby to, co tak śmierdzi. - ściemniała podając mi torbę z niewinnym wyrazem twarzy. - Ale znalazłam tylko to. - wyjęła zza pleców paczkę fajek i pomachała mi nią przed twarzą. A to gówniara! Wyrwałem ją szybko z jej szpetnych małych rączek i dźgnąłem palcem w przerwę między żebrami. Zwinęła się z bólu, dzięki czemu w końcu miałem wolne przejście. Zastałem mamę w korytarzu kiedy zarzucał na siebie cienki sweter. - Cynthia jest już gotowa? - zapytała mnie uśmiechając się słabo. Przez sekundę w mojej głowie czaiła się myśl, że ten uśmiech to cos na kształt przeprosin za to, że musiałem słuchać tej kłótni, ale szybko odsunąłem od siebie tą niedorzeczność. Rodzice nigdy nas za nic nie przepraszali, nawet jeśli wina wyraźnie leżała po ich stronie. - Jak ją widziałem to szperała w mojej torbie w jakiejś obciachowej różowej bluzce i jeansach. - wystękałem zakładając swoje czarne, wysokie conversy. - A Dylan gdzie? - W aucie. Z waszej trójki to on jest najbardziej punktualny. - zaśmiała się. Dylan ogólnie był wspaniałym i idealnym dzieckiem. Żeby uprościć: za rodzeństwo robią mi trzynastoletnie bliźniaki dwujajowe, które według mnie są adoptowanymi, uczłowieczonymi gorylami z zoo. Podobieństwo do mnie lub rodziców to skutki eksperymentów, które na nich przeprowadzano. Otworzyłem drzwi domu i momentalnie uderzył we mnie ciepły, jasny blask słońca. Uwielbiałem maj. Zaciągnąłem się zapachem piwonii rosnących przy bramce pomieszanym z wonią nocnego deszczu na asfalcie. Nie ukrywam, że to moje ulubione perfumy. Usadowiłem się na przednim siedzeniu obok kierowcy i zacząłem rozplątywać swoje słuchawki. - Co dzisiaj słuchasz? - zapytał Dylan. Zerknąłem na niego coraz bardziej wkurzony. Ach, te skutki niewyspania. - Zobaczymy. - burknąłem wsadzając słuchawki do uszu. Uruchomiłem swoją ulubiona playlistę i założyłem czarne przeciwsłoneczne okulary. Poprawiłem się na siedzeniu i spojrzałem w lusterko. Gdzie one do cholery są? Już szybciej doszedł bym na nogach. Moje pretensjonalne przemyślenia przerwał obraz Cynthi we wstecznym lusterku. Wczołgała się na tylne siedzenie obok swojego klona z naburmuszoną miną. Spojrzałem na mamę. Wsiadła za kierownicę ze ściągniętymi brwiami. Pewnie znowu kłóciły się o kieszonkowe. Standard. Oddałem się Mozartowi opierając głowę o zapaćkaną błotem szybę.

Ja się nie zakochuję.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz