Part 5

233 15 2
                                    

Zoey pozostałą część podróży przespała albo na moich kolanach, albo na moim ramieniu. Nie mogłem powstrzymać się od zerkania na jej uroczą, piegowatą twarz. Wyglądało tak słodko, jak jakaś śpiąca królewna. Milo do cholery! Musisz się ogarnąć jeśli masz wykonać ten pieprzony zakład! Poza tym, nie chcę się zakochiwać nie chcę, żeby ktoś złamał mi drugi raz serce. Ale w sumie, nie ma o czym mówić. Jestem za głupi dla Zoey, nigdy nie zakochałaby się w kimś takim jak ja. Ale co będzie jeśli ja faktycznie zacznę coś do niej czuć? Ugh. Przetarłem dłonią twarz i odrzuciłem od siebie te idiotyczne myśli. Nie dla miłości i koniec, kurwa, kropka. Druga sprawa dotyczyła tych białych prochów znalezionych w plecaku Zo. Z tego co pamiętam powiedziała, że jest na bardzo długim odwyku. Czy skutecznym? Może jej nie pomagał? Brała potajemnie przed lekarzami, rodzicami i całym otoczeniem? Miałem mętlik w głowie. Kolejny raz przez nią. Zerknąłem na jej twarz jeszcze raz. Rude, długie kosmyki wymknęły się zza jej ucha i zleciały na jej śliczną twarz. Odsunąłem je delikatnie starając się jej nie obudzić. Niestety, mam wielkie, nieostrożne łapska i moja przezorność gówna dała. Zamrugała oczami, a ja szybko zabrałem swoją dłoń i odwróciłem głowę do okna. Debil ze mnie. Przetarła twarz ręką i przeciągnęła się ziewając. Szturchnęła mnie łokciem, a ja spojrzałem na nią zestresowany.

 - Długo spałam? Albo nie. Chrapałam? – zapytała zachrypniętym głosem. Mógłbym słuchać go godzinami.

 - Nie, ale dość długo spałaś. – spuściłem wzrok, po czym znowu odwróciłem głowę do szyby. Teraz nie chodziło mi o to głupie odgarnianie włosów (czego, swoją drogą, nie powinienem robić), a o te prochy. Zdecydowanie musieliśmy pogadać. 

- Ej. – szturchnęła mnie ponownie. Zerknąłem na nią, a na jej twarzy malował się uśmiech pełen troski. Widziałem w jej oczach zmartwienie, jakby niepokój. – Coś nie tak?

 - Chyba musimy pogadać. – westchnąłem odwracając się całkowicie w jej stronę.

 - Niby o czym? – zaśmiała się nerwowo marszcząc brwi. Założyła kosmyki włosów za ucho, w którym zobaczyłem pełno fikuśnych, ładnych kolczyków. 

 - Daj plecak. – zażądałem spokojnym głosem wyciągając w jej stronę dłoń. Spojrzała na nią niepewnie, potem znowu na mnie i sięgnęła po czarny materiał. Rozpiąłem zamek większej kieszeni i zacząłem ją przeszukiwać. Kanapki, woda, telefon, jakaś książka, której wcześniej nie zauważyłem. Jest. Wziąłem do ręki przeźroczysty woreczek z białym proszkiem i zamachałem jej nim przed twarzą. Otworzyła szerzej oczy, przez co teraz przybrały kształt spodków i wyrwała mi go z rąk wciskając pospiesznie do kieszeni ciemnoszarej, grubej bluzy, którą miała na sobie. Zwiesiła głowę i westchnęła niełaskawa na mnie spojrzeć. Złapałem delikatnie jej podbródek i uniosłem go, dzięki czemu była zmuszona spojrzeć mi w oczy. Uwielbiam patrzeć w jej oczy. Są cudowne. Milo, do kurwy. Okej, okej, już się uspokajam. 

 - Co to ma być, Zoey? – zapytałem spokojnie. – Pamiętam bardzo dobrze co powiedziałaś mi przy naszym poznaniu. Narkomanka na długim odwyku, prawda? 

 - Oj, no i co z tego? – przewróciła oczami i odwróciła głowę. – Mam to w dupie, okej? Nie jestem uzależniona, tylko no... biorę trochę za dużo czasami i tyle! To jeszcze nie uzależnienie! – oburzyła się. Prychnąłem. Popatrzyłem na nią jak na wariatkę oblizując dolną wargę. Czemu ja tak robię?! Tak nie robi się w takich sytuacjach! Raczej wolę robić to, gdy coś mnie podnieca lub... Ale ona jest taka urocza gdy się denerwuje i... Och, do cholery, muszę przestać tak o niej myśleć. 

 - Chyba nie sądzisz, że to rozsądne wytłumaczenie? – powiedziałem powoli otrząsając się z wcześniejszych myśli. – Zo, musisz to przerwać wiesz? To ci tylko szkodzi. 

 - Odpieprz się ode mnie. – wysyczała. – Nie masz prawa mówić mi co muszę, a czego nie. Wiesz co tobie szkodzi? Pukanie i zmienianie dziewczyn przynajmniej cztery razy w tygodniu, Milo. To, co robisz jest, kurwa, obrzydliwe i okropne. I w porównaniu do mojej narkomanii, to to, co robisz ty jest po postu zwykłym skurwysyństwem. 

 Popatrzyłem na nią zdziwiony. Czy tylko ja uważam, że przesadza? Hmm, raczej nie. 

 - Nagle zrobiłaś się strasznie wyszczekana, tak? – prychnąłem. – Nie narzekałaś kiedy darłem ryja na Cindy, tylko i wyłącznie dla ciebie. 

 - Nikt cię o to nie prosił. – przewróciła oczami. – Nie potrzebuję ochrony ani żadnych pieprzonych, zadufanych ochroniarzy!

 - Jak, kurwa, chcesz. – burknąłem i odwróciłem się do okna. Co ona sobie myśli? Chciałem jej pomóc, a ona wręcz pluje do mnie jadem. Nie chce ochrony? Proszę bardzo! Ale, żeby nie było, ja nie przyjmę jej z otwartymi ramionami kiedy Cindy coś jej zrobi. Mam to gdzieś. Nie Milo, wcale nie masz. Daj spokój moja okropna podświadomości! Kurwa. Chyba ten głupi głos w mojej głowie kolejny raz ma rację. Nie będę miał tego gdzieś i pewnie zaraz ruszę jej na pomoc, nawet jeśli nie będzie tego chciała. Potarłem skronie. Czułem się okropnie, jak jakiś pieprzony, zakochany gówniarz. Ale ja nie jestem zakochany do kurwy! 

 - Jeszcze cztery godziny dogi kochani! – krzyknęła Lawson. 

 - Ja pierdolę... - usłyszałem koło siebie. Zerknąłem na Zoey, która teraz podpierała łokieć na łokietniku fotela, a brodę na dłoni tej samej ręki. Miała ponurą minę. 

 - Co znowu? – zapytałem. Niestety, nie zabrzmiało to tak, jak powinno i jak planowałem. Mój głos wprost ociekał pretensjami, ale ja naprawdę tego nie chciałem. Zo spojrzała na mnie wkurwiona jeszcze bardziej. 

 - Spierdalaj, do kurwy. – wysyczała. – Po prostu się do mnie nie odzywaj! Przewróciłem oczami i odwróciłem głowę. Jezu, ale ona jest trudna!


***

Dzisiaj trochę krótszy rozdział, ale obiecuję się poprawić :)

Wasza Zuzanka xoxo

Ja się nie zakochuję.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz