Part 24

116 9 4
                                    

POV. Zoey

Obudziłam się rano z okropnym bólem głowy. Jęknęłam i spróbowałam przewrócić się na drugi bok, ale silny ból szyi mi to uniemożliwił. Sięgnęłam ręką do kołnierza i zaczęłam majstrować przy jego zapięciu, które coraz bardziej mnie wkurwiało i drapało. Ciągle zastanawiałam się ile mam w tym jeszcze chodzić. Przecież to dziadostwo jest cholernie nieznośne! Jak ludzie mogą to nosić?! 

- Niech panienka zostawi kołnierz. - pielęgniarka nagle wyrosła obok mojego łóżka. Uderzyła mnie lekko w dłoń, jak pięciolatkę, która sięga po kolejnego cukierka. Odsunęła kawałek kołdry, podciągnęła rękaw mojej koszuli i wbiła długą igłę w żyłę. - Przynoszę ci dzienną dawkę cukru i informacje o twoim tacie.

Spojrzałam na nią zainteresowana. Jej twarz, zawsze uśmiechnięta i pogodna, przygasła i zbladła. Kiedy popatrzyła w moje oczy zrobiła się smutna i albo mi się zdawało, albo naprawdę otarła ukradkiem łzę z policzka.

- Spokojnie, niech pani mówi. - zachęciłam ją łagodnie się uśmiechając. Kobieta odwzajemniła mój słaby uśmiech i westchnęła.

- Doktor długo nie mógł znaleźć żadnych informacji. Jednakże zaczęłam również szukać i niestety natknęłam się na okropnie przykrą wiadomość. - przerwała patrząc na mnie z niepokojem. Nie odzywałam się, spokojnie czekając aż sama się odezwie. Na szczęście nie trwało to długo. - On nie żyje skarbie. Zmarł rok temu, zimą. Przechodzień znalazł go zamarzniętego na ławce w parku.

Otworzyłam szerzej oczy z zaskoczenia. Nie żyje? Przecież Jeszcze kilka dni temu uderzył mamę i... Ten chłopak. Mówił, że nie widziałam ojca od dwóch lat. Czy to możliwe, że miał rację? Jak on się w ogóle nazywał?

- Ma pani jeszcze mój telefon sprzed wypadku? - zapytałam połykając ogromną gulę w gardle.

- Oczywiście. Chcesz, żebym ci go przyniosła? - kiwnęłam głową i sekundę potem zostałam sama w sali. Doktor, chłopak i wszyscy wokół mieli rację. Niczego nie pamiętam i nie wiem jak wyglądało moje życie przed wypadkiem. Muszę zadzwonić do tego przystojniaka. Wygląda na to, że jest moją jedyną deską ratunku.


POV. Milo

Zasnąłem, gdy tylko poczułem poduszkę pod głową. Spałem długo i niewygodnie, ale mogłem powiedzieć, że jestem wyspany. Dopóki mój telefon nie zaczął wariować na blacie biurka. Jebana melodia "Dla Elizy" rozległa się w pokoju.

- Kuuuuurrrrwaaaa!!! - krzyknąłem w pościel. Kto mógłby być takim zwyrolem budząc zmęczonego człowieka o szóstej trzydzieści rano?! Sięgnąłem swoją długą ręką po komórkę i na szczęście złapałem ją od razu nie musząc wstawać. - Halo?

- Cześć, tu Zoey. - usłyszałem jej słodki głos i od razu zerwałem się w poszukiwaniu czystych ubrań.

- Zo? Coś nie tak? Coś się stało? - pytałem rozgorączkowany. O mało nie uderzyłem jak długi o podłogę chcąc założyć czyste czarne bokserki.

- Nie, wszystko w porządku. To znaczy, w porządku jak na osobę z amnezją. - zaśmiała się cicho, po czym westchnęła. Uderzyłem ręką w szafkę i syknąłem cicho. - Co ty tam robisz?

- Ubieram się, nieważne. - zaśmiałem się. - Mam przyjechać?

- Tak, jesteś mi potrzebny. - westchnęła. - Musisz mi wszystko wyjaśnić i wytłumaczyć. Okazało się, że mój ojciec nie żyje i ja... nie mam dokąd iść.

- O... Jasne, zaraz będę. Wszystko ułożymy, nie martw się. - nie żyje? W sumie... Nie spodziewałem się innego zakończenia. Byłem prawie pewien, że jej ojciec (który wcale nie zasługuje na to miano) już dawno kopnął w kalendarz. Założyłem szybko resztę ubrań, zabrałem najpotrzebniejsze rzeczy i ruszyłem do wyjścia.

Ja się nie zakochuję.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz