„Zaryzykuj wszystko, bo nie zyskasz niczego."
Te przeklęte kaczuszki
Trzasnąłem drzwiami na tyle mocno, że wystraszyłem się, iż zaraz wylecą z zawiasów. Chcąc nie chcąc, zrobiłem krok w tył i delikatnie je otworzyłem, a potem jeszcze raz zamknąłem, upewniając się, że nie zrobiłem żadnej szkody, bo nie było mnie stać na kosztowną naprawę. Kiedy wreszcie domknąłem drzwi, rzuciłem torbę na podłogę, i w drodze do salonu zacząłem ściągać z siebie ubrania, zaczynając od tego ohydnego krawatu, który ciągle wisiał na mojej szyi.
Byłem wściekły. A poza tym, że wściekły, byłem też totalnie rozczarowany. Dyrektor Armstrong cholernie mnie zdenerwował i naprawdę zdziwił, bo w wymaganiach nie było mowy o tańcu. Przypuszczalnie i tak zgłosiłbym się na to stanowisko, ale wcześniej musiałbym zrobić tysiąc list za i przeciw, by mieć pewność, że to dobry pomysł.
Teraz byłem w kropce. A to uczucie nijak mi się podobało – Roosevelt High School zasługiwało na dwa punkty ode mnie. Musiałem przyznać się przed sobą, że byłem naprawdę fatalny, jeśli chodzi o taniec. Plątały mi się nogi i nie miałem wyczucia do muzyki. Rodzina zawsze powtarzała mi, że słoń porządnie nadepnął mi na ucho i nie mogłem się nie zgodzić, bo rzeczywiście tak było, prawie w każdym tego słowa znaczeniu. Na każdej imprezie, na której byłem, tylko kiwałem się w rytm klubowych piosenek, bo nic więcej nie potrafiłem. Na balu maturalnym przesiedziałem wszystkie wolne kawałki, żeby nie zrobić z siebie pośmiewiska. A teraz Armstrong, któremu nakłamałem, że potrafię tańczyć, powiedział, że odezwie się do mnie za kilka tygodni, dając mi w ten sposób czas na ewentualne podszkolenie umiejętności. Byłem w dupie.
Będąc już w salonie, powiesiłem garnitur na wieszak, który zostawiłem na komodzie, i założyłem przypadkowe dresy, jakie miałem. Otworzyłem wszystkie okna w pokoju, by wpuścić trochę powietrza do tego surowego pomieszczenia, i wyszedłem do kuchni po coś do picia. W lodówce było jedynie mleko, woda i na wpół wypita Corona, którą postanowiłem dokończyć. Wróciłem do salonu i klapnąłem na kanapie, rozsiadając się na niej wygodnie. Upiłem łyk piwa, rozglądając się po pokoju. Ściany wciąż pokrywała jedynie czerwona cegła, bo nie miałem pieniędzy, by robić tutaj jakiś remont. Potrzebowałem pieniędzy dość pilnie.
Od zawsze dobrze czułem się w sporcie – już jako mały dzieciak grałem w kilku drużynach. Co ciekawe, zaraziłem się bakcylem zupełnie sam, ponieważ moja rodzina niewiele miała ze sportem wspólnego. Tata pracował jako handlowiec, był oddany temu, co robi i nawet uzależniony od wiecznego poszukiwania klientów. Nie miał czasu na wysiłek fizyczny, nigdy nie przepadał też za oglądaniem meczów w telewizji, to zwyczajnie nie było jego bajką. Nadal nie jest. Mama za to pracowała w salonie sukni ślubnych, a po godzinach zmieniała się w krawcową. Krzywiła się, kiedy ja siadałem przed telewizorem i oglądałem rozgrywki Super Bowla. Do tego była jeszcze moja cudowna, starsza siostra, która interesowała się raczej kolorami lakierów do paznokci, niżeli bieganiem za piłką.
Sam zapisywałem się do szkolnych drużyn, począwszy od koszykówki, skończywszy na lacrosse. Trenowałem, co się dało. Czasem nie zagrzewałem w drużynie miejsca na dłużej, niż na kilka miesięcy, ale w ten sposób zdobywałem podstawową wiedzę. To był jakiś mój sposób. Uczyłem się dobrze, spędzałem wiele czasu na boisku i już w gimnazjum wiedziałem, że chcę połączyć swoje życie zawodowe ze sportem. A w liceum poczułem, że ja też chcę uczyć. Na początku stawiałem poprzeczkę wyżej, chciałem grać w jakiejś drużynie, ale tak naprawdę nie było jednej dyscypliny, która na dobre by mnie zainteresowała. Byłem dobry w koszu, świetnie dawałem sobie radę w hokeju na lodzie, ale to nie było to. Chociaż hokej zajmował miejsce w moim sercu przez długi czas, zrezygnowałem z marzeń o byciu profesjonalnym zawodnikiem, właśnie na rzecz nauczania. Chciałem przekazać wiedzę innym, młodym ludziom, którzy ciągle tylko siedzą przed ekranem komputera, i zaszczepić w nich zapał. Zrobić coś, czego nie zrobił mój ojciec.
CZYTASZ
Zrobione z papieru: ich kłamstwa | TOM 1
RomancePIERWSZA CZĘŚĆ "PAPIEROWEJ" TRYLOGII Cześć druga: lustrzane odbicie Cześć trzecia: schronienie Delikatny i subtelny piruet w jego zbyt dużych tenisówkach. Nie o tym marzyłam, nie tego chciałam. Nie oczekiwałam balowej sukni i księcia z bajki. Ch...