„W sztuce zawsze trzeba celować wyżej niż się trafia"
Przyjazny nieznajomy
Siedziałam w ogromnej sali, pełnej tablic z dziewiętnastowiecznym Londynem. Ogromna, zielona plansza, była zapisana setką różnych pojęć. Jak co roku, trzy miesiące po Sylwestrze, zajmowaliśmy się twórczością Williama Szekspira, chcąc zdążyć przed rocznicą jego urodzin. Literatura brytyjska w naszej szkole dzieliła się na tę ciekawą i nudną. Czasami zajmowaliśmy się czymś naprawdę interesującym, zdarzała się zabawa językiem, a czasem po raz kolejny przerabialiśmy czasy elżbietańskie, tylko dlatego, że nasza nauczycielka uwielbiała Szekspira. Beaumont, Marlowe czy Kyd jej nie interesowali. Każdy musiał być skupiony na Williamie. To imię zaczynało śnić mi się po nocach. Z drugiej znów strony Will, który chodził ze mną na zajęcia, zawsze miał w tym czasie jakieś ulgi. To było nie fair, ale jakoś nikogo to nie interesowało, bo póki Will był w centrum uwagi, my mogliśmy się obijać, a sprawdziany pisaliśmy w grupach.
Miałam za sobą dopiero dwie pierwsze lekcje, a ja już marzyłam tylko o tym, by na zegarze wybiła równa czternasta. Chciałam już wrócić do domu i udać się w drogę do Chicago. Z każdym miesiącem trochę ciężej było mi pogodzić naukę w liceum z treningami, ale nie odpuszczałam – nadal kursowałam pomiędzy stanami i robiłam wszystko, by trzymać poziom. Alexis doskonale wiedziała, że ja jako jedyna dojeżdżam do Artem, więc czasem pozwalała mi zostać po zamknięciu. Rodzice narzekali wtedy, że wracam do domu tak późno, ale przynajmniej nie musiałam zwalniać się z lekcji, by zdążyć na treningi. Po zakończeniu szkoły faktycznie chciałam wyjechać do Illinois i tam rozpocząć naukę na uniwersytecie. Wzięłabym wszystkie poranne zajęcia, a popołudnia spędzałabym w akademii. Taki był plan.
Siedziałam w ciszy, zajmując czwartą ławkę pośrodku rzędu; większość była pusta. Uczniowie ciągle przepisywali się na inne zajęcia, bo ileż można było wałkować te same tematy? Z dnia na dzień literatura brytyjska zaczęła mnie nudzić coraz bardziej i sama zastanawiałam się nad przeniesieniem. Mieliśmy w szkole różne zajęcia, na przykład z gotowania, na które chodziło tylko kilka osób, więc może znalazłoby się tam dla mnie miejsce.
Żałowałam, że na literaturze nie miałam żadnej swojej koleżanki. Jasne, że kojarzyłam twarze, które siedziały ze mną w klasie, czasem zamieniałam słówko z niektórymi osobami, ale to było wszystko, nigdy nie wdawałam się w dłuższe rozmowy. Moje najbliższe koleżanki wybrały inne zajęcia, więc musiałam siedzieć tam sama i trzymać język za zębami. Całe szczęście, że chociaż mój plan wyglądał tak samo na cały tydzień, literaturę brytyjską miałam jedynie we wtorki.
Westchnęłam lekko i spisałam z tablicy dobrze znaną mi notatkę, którą miałam również w segregatorze z zeszłego roku. Nie warto było tępić na to ołówek, ale nauczycielka bardzo skrupulatnie sprawdzała nasze zapiski, więc innej opcji nie było. Chciałam po prostu usłyszeć już dzwonek i pójść na kolejne zajęcia.
~*~*~
Byłam wniebowzięta, gdy doczekałam się jednych z ulubionych zajęć. Fakultety z projektowania ubrań były zajęciami, które wzięłam razem ze swoimi przyjaciółkami, by wypełnić wolną godzinę pomiędzy obowiązkowymi lekcjami. Tylko tam mogłam naprawdę się wyluzować i trochę odpocząć od typowego zgiełku. Na zajęcia przychodziło góra pięć osób, więc każdy zajmował swoje stanowisko i nie przekrzykiwał się. Mogłam w spokoju poukładać myśli. A w dodatku siedziałam w ławce z Sarah i Lucy.
Dziewczyny były bliźniaczkami dwujajowymi. Zabawne było patrzeć, jak dwie siostry, które urodziły się jedna po drugiej, były tak odmienne. Nie tylko z wyglądu, ale i z charakteru. Sarah była blondynką, tak jak ja, ale jej włosy miały o wiele ciemniejszy odcień, przypominały mi miód. Do tego dziewczyna miała duże, brązowe oczy, które spowijało wiele długich rzęs. Lucy miała natomiast rude, krótkie włosy, które sięgały jej podbródka, i obłędne zielone oczy. Lu była typem samotniczki z masą energii do projektowania, które było jej pasją. Miała ekstrawaganckie pomysły, była kreatywna i miała to coś w rękach, co sprawiało, że jej projekty zawsze zdobywały uwagę całej szkoły. Pomimo introwertycznej natury, Lucy świetnie sobie radziła i miała zadatki na wspaniałą projektantkę. Potrafiła słuchać i zawsze miała na końcu języka jakieś złote myśli. Sarah była tą rozchwytywaną siostrą, którą znali wszyscy w całej szkole. Zawsze kandydowała na przewodniczącą, była nawet cheerleaderką. Miała głowę do robienia kampanii, miała kontakty w całym Gary i zawsze wiedziała, za które sznurki pociągnąć. Marketing i zarządzanie miała w małym paluszku. Do tego ludzie zawsze robili to, co chce, bo była urodzoną przywódczynią. No i miała ogromne serce i za to ją kochaliśmy.
CZYTASZ
Zrobione z papieru: ich kłamstwa | TOM 1
RomancePIERWSZA CZĘŚĆ "PAPIEROWEJ" TRYLOGII Cześć druga: lustrzane odbicie Cześć trzecia: schronienie Delikatny i subtelny piruet w jego zbyt dużych tenisówkach. Nie o tym marzyłam, nie tego chciałam. Nie oczekiwałam balowej sukni i księcia z bajki. Ch...