„My nie tyle potrzebujemy pomocy przyjaciół, co wiary, że taką pomoc możemy uzyskać"
Terapeuta na telefon
Otworzyłam oczy niemal w tym samym momencie, w którym zadzwonił budzik. Zerwałam się prawie na równe nogi, doskakując do niego. Jak najszybciej pozbyłam się tego rzężenia i dopiero później spojrzałam na wyświetlacz, wskazujący szóstą trzydzieści. Uniosłam poduszkę do twarzy, a potem jęknęłam głośno. Nie tak wyobrażałam sobie pobudkę w sobotni poranek. Miałam nadzieję, że przynajmniej się wyśpię.
Położyłam się, patrząc prosto w sufit. Słońce powoli przebijało się przez rolety, zostawiając na nim długie pasy. Westchnęłam cicho, nie wiedząc, co ze sobą zrobić.
Ciągle myślałam o wczorajszym dniu. Ale nie tylko o nim. Myślałam o ostatnich dniach, tygodniach i miesiącach. Miałam wrażenie, że to wszystko zaczęło się dopiero kilka godzin temu, jednak tak naprawdę trwało już od dawna. I od tak dawna lawirowałam pomiędzy tym wszystkim, nie wiedząc, na co się zdecydować.
Po wczorajszej rozmowie z Rossem stwierdziłam, że chłopak miał rację. Nie mogłam wiecznie polegać na przyjaciółkach, tym bardziej, że sama przestawałam im ufać. Głównie Sarah, bo kompletnie się na niej zawiodłam, ale także na Lucy, która... W każdej chwili mogła zmienić zdanie i stanąć po stronie siostry. To wszystko mieszało mi w głowie, a ja musiałam sama podjąć decyzję.
Ross mówił, że gdybym i tak przekreśliła to wszystko, świat by się nie zawalił. Użył dokładnie tych słów, które dały mi do myślenia. Przez mój strach mogłam to wszystko zniszczyć, ale poniekąd cieszyłam się, że moja decyzja nie miała sprawić, że zniszczenie byłoby tak... Gruntowne.
Złapałam się za głowę. Nie mogłam ciągnąć tego w nieskończoność i wiedziałam, że będę musiała powiedzieć Roscoe prawdę prędzej czy później. Była jednak taka rzecz, która wiecznie chodziła mi po głowie. A mianowicie Lucy. Mówiła, że do końca roku zostały trzy miesiące i moglibyśmy spróbować zapełnić ten czas jako... Bliżsi przyjaciele. Może właśnie tego potrzebowałam. Ross chciał spróbować jako para, ja jako przyjaciele. I może potrzebowaliśmy właśnie kompromisu.
Przy nim zawsze czułam się inaczej. Serce biło mi szybciej, a ja pragnęłam mieć go blisko. Polubiłam te jego spontaniczne i gwałtowne pocałunki. Miał w sobie coś takiego... Porywczego. Roscoe był po prostu szalony, ale ilekroć dochodziłam do tego stwierdzenia, w głowie pojawiało mi się kolejne.
Ja bałam się spontaniczności i zaczynałam bać się tego, że nie podołam. Roscoe miał skończyć dwadzieścia trzy lata i tak naprawdę on ciągle należał do osób, które lubiły imprezować, bawić się i korzystać z życia. Wyglądał mi na takiego, który, chociaż miał odpowiedzialną pracę, lubił czasem wyjść gdzieś ze znajomymi. Był po prostu zwykłym facetem po dwudziestce.
Ja byłam ograniczeniem. Miałam tylko siedemnaście lat, nie mogłam pić alkoholu, pomijając, że zrobiłam to już z Lucy, nie mogłam robić też wielu innych rzeczy, a kolejnych po prostu nie lubiłam i nie zamierzałam polubić. Chociaż miałam z Rossem wspólne zainteresowania, bałam się, że niedługo on po prostu się mną znudzi, bo uzna, że jestem dla niego jak kotwica, która wiecznie trzyma go na linie. A przecież nie taki był mój cel.
Bałam się rzeczy tak ludzkich, że to wszystko zaczęło mnie przytłaczać. Może nie powinnam była wiązać się z kimś, kto rzeczywiście chciał czegoś innego. Właśnie dlatego pomysł Lucy wydawał się tak idealny. Nie wiedziałam jeszcze jak, ale naprawdę chciałam wprowadzić go w życie.
CZYTASZ
Zrobione z papieru: ich kłamstwa | TOM 1
RomancePIERWSZA CZĘŚĆ "PAPIEROWEJ" TRYLOGII Cześć druga: lustrzane odbicie Cześć trzecia: schronienie Delikatny i subtelny piruet w jego zbyt dużych tenisówkach. Nie o tym marzyłam, nie tego chciałam. Nie oczekiwałam balowej sukni i księcia z bajki. Ch...