Pozycja 13 - Roscoe

775 96 116
                                    

„Największa jest siła przyzwyczajenia" 

Decydujące podpisy

        Od wspólnej kawy z Eichen minęły ponad dwa tygodnie. Tamten dzień był naprawdę przełomowy, nie tylko w związku z naszą relacją, którą powoli budowaliśmy. Ale zacznijmy od niej. Miałem wrażenie, że blondynka nie jest już przy mnie tak skrępowana, a przynajmniej rzadziej uciekała wzrokiem, kiedy palnąłem jakąś głupotę. Przyznała się, że jest tak otwarta tylko w moim towarzystwie, bo, jakby nie patrzeć, podobało mi się to – nie chciałem, by się na mnie zamykała, ale z drugiej strony nie mogłem uwierzyć, że Eichen, którą znam ja, i Eichen, którą znają inni, to dwie różne osoby. Z jej oczu zawsze biła taka szczerość, wiedziałem, że nie udaje.

        Znaliśmy się prawie miesiąc, lecz nadal ciężko było sobie wyobrazić, że ta młodziutka tancerka ma drugą twarz. Może miałem nosa do ludzi, bo byłem pewien, że się nie myliłem. Eichen dobrze patrzyło z oczu, nie chodziło tu o dwulicowość, jaką okazała mi Delilah, a zwykłą nieśmiałość, z którą walczyła dziewczyna.

        Nigdy nie miałem z tym problemów. Zawsze byłem wygadany, charyzmatyczny i było mnie wszędzie. Miałem mnóstwo energii, nie stroniłem od ludzi i dobrze się z nimi dogadywałem. Miałem przyjaciół, z którymi teraz nie utrzymywałem już kontaktu, ale zapisali się w mojej pamięci. Czasem jeszcze o nich myślałem. Bywało mi przykro, że nasze drogi tak się od siebie oddaliły. W szkole średniej przyjaźniłem się z takim jednym Devinem i Lincolnem. Graliśmy razem w drużynie i byliśmy zgraną paczką przyjaciół. Wiedzieli, że w przyszłości chcę zostać nauczycielem, chociaż w pewien sposób twierdzili, że w szkole się zmarnuję. Ich zdaniem powinienem był zostać w drużynie hokeja i pruć do przodu po sukcesy. Kiedy wyjechałem do Chicago, kontakt powoli zaczął się urywać. Teraz, po kilku latach, nie pisaliśmy ze sobą. Nie spotykaliśmy się, kiedy wracałem na święta do Detroit. Wiedziałem jednak, że oni nie odnaleźli się w sporcie, jak planowali. Dev studiował coś z marketingiem, a Lin przerzucił się na ekonomię.

        Wracając jednak do meritum – nie tylko Eichen się zmieniła. Nabierałem wprawy w tańcu. Ja, Roscoe najgorszy tancerz świata Walker, robiłem postępy. W zeszłym tygodniu dostałem od Alexis upragniony dokument o odbytym przeze mnie kursie. Z zapakowanym pisemkiem pędziłem na pocztę jak głupi, chcąc wysłać go do placówki w Gary. Mimo wszystko nie zamierzałem rezygnować z zajęć. Skoro rozpocząłem naukę, chciałem ją zakończyć. Do tego wszystkiego była jeszcze Eichen, a ja lubiłem ją widywać.

        Zaczynałem kojarzyć fakty. Nie podobała mi się tylko i wyłącznie otoczka wyglądu, chociaż dziewczyna idealnie wpasowała się w moje gusta. Doprowadzała mnie do zawrotów głowy samym wyglądem.

        Myślałem o tym wszystkim, będąc na granicy jawy i snu. Słyszałem przeokropny, piskliwy dźwięk i od paru chwil zastanawiałem się, czy to nie przez kaca. To byłoby trochę dziwne, bo wczoraj wypiłem zaledwie jedną butelkę. Aż tak słaby nie byłem.

        Minęło kilka kolejnych chwil, dźwięk na moment ucichł, a potem ponownie rozbrzmiał w mojej głowie. Poderwałem się do pozycji siedzącej, nagle zdając sobie sprawę, że te piski to dzwonek mojego telefonu. Jasna cholera, że też nie zorientowałem się wcześniej.

— Słucham? — wychrypiałem do słuchawki, nie trudząc się spoglądaniem na wyświetlacz.

— Dzień dobry, czy to pan Roscoe Walker? — Potwierdziłem to krótkim "tak". — Dzwonię w imieniu dyrektora Armstronga. — Zmroziło mnie. — Potwierdzenie o kursie już do nas dotarło, dyrektor chciałby podpisać z panem umowę o pracę. Bardzo zależy mu na czasie, czy mógłby pan zjawić się tu dziś o piętnastej?

Zrobione z papieru: ich kłamstwa | TOM 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz