„O wiele lepiej jest spotkać się na szczycie niż nad brzegiem przeszłości"
Bolesne paplanie na lekcji
Poniedziałek nadszedł szybko. Nie zdążyłem nawet przygotować się psychicznie na to, że już za chwilę miałem zostać nauczycielem. W sobotnie popołudnie spotkałem się z Nashem, żeby opić mój sukces. Tym razem film mi się nie urwał, a ja wygrałem trzy mecze z rzędu. Przy okazji zadzwoniłem nawet do swojej siostry, by dowiedzieć się, czy przyjedzie w tym roku na święta do Detroit. W końcu Wielkanoc zbliżała się nieubłaganie, a my, jak co roku w tamtym czasie, mogliśmy spotkać się we wspólnym gronie. W końcu wtedy zawsze mieliśmy wolne i mogliśmy wrócić do Michigan, żeby popatrzeć, jak całe osiedla bawią się w szukanie jajek w miejskich parkach.
Ale teraz nie na tym się skupiałem. Do kolorowych króliczków i pisanek miałem wrócić za jakiś czas. Moja pierwsza lekcja mijała tak, jak ją sobie wyobrażałem. Louis Craig, drugi nauczyciel, z samego rana wyjaśnił mi wszystko to, o czym nie wspominał dyrektor Armstrong. Przy okazji mocniej nakreślił sprawę z brakującymi trenerami. Mówił mi także o tym, że podczas długich przerw nie można wchodzić na salę. Nawet jeśli nie wszystko mi się spodobało, grzecznie kiwałem głową.
Craig uczył tam od wielu lat i znał się na swojej robocie. Ale ja i tak wyobrażałem sobie mój malutki triumf, samemu sprowadzając jakieś nowe reguły. Miałem swoje własne metody nauczania, które wypracowałem sobie podczas praktyk. Od dawna widziałem siebie na stanowisku i wtedy, kiedy stałem na tej wielkiej sali, kołysząc się w rytm odbijanych piłek, wiedziałem, że jestem we właściwym miejscu. Nie przeszkadzał mi wieczny harmider, krzyki i piski. Te smarkacze, o których mogłem wiele powiedzieć, były moimi przepustkami.
Powoli układałem sobie w głowie plan. Podczas praktyk nauczyciel z jednej placówki powiedział mi, że zdecydowanie nie jestem typem surowego belfra. I właściwie nie mogłem się nie zgodzić. Co prawda nigdy nie pozwoliłbym na unikanie ćwiczeń bez wyraźnego powodu, ale chciałem, by wszyscy wykonywali moje polecenia rzetelnie, ale i z chęcią. Chciałem przekazać im to, czego sam się nauczyłem. Chciałem wreszcie zrobić to, czego nie zrobił mój ojciec – zaszczepić w nich sport.
I kiedy mój dzień mijał wręcz fantastycznie, nagle wszystko posypało się, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. W Roosevelt High School spodziewałbym się każdego, nawet własnej matki, ale nie Eichen Morgan. Nie jako uczennicy. Wyglądała na starszą, choć w pewnym momencie wspominała mi, ile ma lat. Nie dosłyszałem tego. Nie miała nawet osiemnastki. Byłem od niej całe pięć lat starszy, ale to był mój najmniejszy problem. Nie miałem żadnych wątpliwości, że sam wiek Eichen mi nie przeszkadzał. Zaraz miała być pełnoletnia, więc... Nie widziałem przeszkód.
Poza tą jedną. Największą. Widok jej błękitnych oczu po raz pierwszy nie robił na mnie pozytywnego wrażenia. Wpadłem na nią całkowitym przypadkiem, ale dziękuję siłom wyższym za to, że stało się to na korytarzu, kiedy nikogo tam nie było. Gdybym zobaczył ją na sali... Nie wiem, jak miałbym wtedy zareagować. W ciągu tych pierwszych minut od naszego spotkania miałem nadzieję, że przyjechała tutaj do mnie. Nie myślałem logicznie, nawet jeśli widziałem plecak, przewieszony przez jej ramię. Po prostu chciałem, żeby nadal była t y l k o tancerką z Chicago i studentką z nieznanego mi uniwersytetu. Dobry Boże, mogła być każdym, tylko nie moją uczennicą.
To wszystko uderzyło we mnie jak rozpędzony monster truck. Gdybym się do niej nie przywiązywał, nie musiałbym się niczym przejmować. Gdybym czegoś nie czuł, nie musiałbym panikować. Gdybym się w niej nie zakochiwał, nie musiałbym wściekać się na samego siebie. Wmawiałem sobie, że nie zrobiliśmy nic złego. Ale tak naprawdę, gdyby ktokolwiek się dowiedział, mogliby mnie aresztować, skazać i zapuszkować. Mogli zrobić cokolwiek, Eichen tak naprawdę była Bogu ducha winna. To ja ją pocałowałem, ja zaprosiłem ją na randkę, ja... Zaczynałem się w niej zakochiwać. Nie mogłam nazwać tego uczucia inaczej.
CZYTASZ
Zrobione z papieru: ich kłamstwa | TOM 1
RomancePIERWSZA CZĘŚĆ "PAPIEROWEJ" TRYLOGII Cześć druga: lustrzane odbicie Cześć trzecia: schronienie Delikatny i subtelny piruet w jego zbyt dużych tenisówkach. Nie o tym marzyłam, nie tego chciałam. Nie oczekiwałam balowej sukni i księcia z bajki. Ch...