„Siłą przyjaźni jest zaufanie budowane w niepewnych sytuacjach"
Niepewne słowa prawdy
Plułem sobie w brodę za to, co zrobiłem. Nie byłem pewien, czy ten pomysł zakrawał na bycie racjonalnym, czy też nie. Kiedyś jogging z Eichen wydawał się dobrą alternatywą dla wiecznego siedzenia w czterech ścianach Artem. Tylko że kiedyś biegałbym, gapiąc się na jej dekolt i rzucając dziwnymi żartami. A tym razem byłem przy niej spięty i jakiś taki... Niepewny.
Wiedziałem, że w Chicago możemy spotykać się bez przeszkód. Nie martwiłem się tym, że ktoś nas zobaczy, bo w końcu nie robiliśmy nic niestosownego. Fakt faktem, przywiozłem Eichen do parku, ale po prostu biegaliśmy. Jak miliardy innych osób na świecie. Spinałem się raczej przez to, że Eichen też była spięta.
Zdawało mi się, że oboje jesteśmy jak na szpilkach. Ona nie odzywała się wiele, a ja byłem dość zdenerwowany, by trzymać język za zębami. Miałem nadzieję, że jakoś rozluźnię się po biegu, ale nic z tego. Nie dość, że zrobiłem się bardziej nabuzowany, to jeszcze przetarłem sobie skórę na kostce, kiedy moja skarpetka zsunęła się poniżej linii buta. Nie było nic gorszego.
Idąc do pracy, zastanawiałem się, co będzie dalej. Zaprosiłem Eichen na jogging, bo kiedyś jej to obiecałem, a teraz miałem po prostu działać. Postanowiłem posłuchać siedemnastoletniej Lucy i pójść za jej radą, chociaż mogła wpuszczać mnie w maliny. Zresztą rady Aussie też nie były mi na rękę. Miałem udowodnić Eichen, że warto jest spróbować, jednocześnie dając jej czas i swobodę. Nadal nie chciałem na nią naciskać, ale nie byłem mistrzem w subtelnym przekonywaniu do swoich racji. W zawodzie nauczyciela mi to nie przeszkadzało, ale w uczuciach...
Nadal uważałem się za głupca, skoro nie mogłem odpuścić Eichen, ale postanowiłem zagryźć zęby i jakoś to przeżyć. Więc, fakt, że Roscoe Blaine Walker to idiota, mamy już oficjalnie ustalony.
— Panie Walker, zagramy dzisiaj w nogę? — Usłyszałem czyjś głos po mojej lewej, który zakłócił obrażanie mnie samego w myślach.
— Co? — rzuciłem, dopiero wtedy orientując się, że jakiś dzieciak z grupy, z którą miałem mieć zajęcia na pierwszej lekcji, właśnie do mnie podbiegł. — Ach... Możliwe, mamy ładną pogodę, wyjdziemy na boisko.
Rozmawiałem dziś z Craigiem, który stwierdził, że wyjście na zewnątrz to dobry pomysł. Możliwe, że wcale nie robiłem tego dla uczniów. Potrzebowałem większej przestrzeni i świeżego powietrza. Poza tym trzecia klasa liceum musiała zdawać w końcu bieg na czas. Głównie chodziło jednak o mnie.
Szybko ogarnąłem się w kantorku, a potem wyszedłem do grupy, która zbierała się na sali. Trafiłem akurat na moment, w którym Craig już tłumaczył uczniom, co będziemy dzisiaj robić. Widziałem, że im także widzi się wyjście na boisko. Musiałem przyznać, że dziś od rana słońce grzało do tego stopnia, że w budynku było strasznie duszno. Na dworze wiał przynajmniej przyjemny wiatr.
Wyszliśmy ze szkoły i poszliśmy prosto na boisko. Te, na którym mogliśmy grać w piłkę nożną, znajdowało się najbliżej. Boisko do koszykówki położone było z drugiej strony szkoły, ponieważ było dość prowizoryczne, a te do footballu amerykańskiego i baseballa były nieco dalej, ponieważ naturalnie były dość potężnych rozmiarów.
— Zająłbyś się papierkową robotą? — zapytał nagle Louis, podchodząc do mnie z grubym segregatorem. — Ktoś musi to pouzupełniać, a ja mam już tego serdecznie dość. Szybko się zorientujesz, co i jak.
CZYTASZ
Zrobione z papieru: ich kłamstwa | TOM 1
RomancePIERWSZA CZĘŚĆ "PAPIEROWEJ" TRYLOGII Cześć druga: lustrzane odbicie Cześć trzecia: schronienie Delikatny i subtelny piruet w jego zbyt dużych tenisówkach. Nie o tym marzyłam, nie tego chciałam. Nie oczekiwałam balowej sukni i księcia z bajki. Ch...