4. Zarobić dla brata

4.4K 262 12
                                    

" Byłbym szczęśliwym gnojkiem, gdybym miał dobrą rodzinę, ale w ten sposób nie nauczyłbym się życia. "

Lucas

Mieszkamy z Jackiem na dwóch malutkich pokojach. W sypialni stoją dwa pojedyncze, tanie łóżka i zero obrazów na ścianach czy firanek. Surowe męskie mieszkanie. Tak śpimy w jednym pokoju, do czego jesteśmy przyzwyczajeni od zawsze. Gdy mamy siebie dosyć, ktoś z nas śpi w salonie, gdy akurat Mike nie śpi na kanapie. Zawsze mogło być gorzej i nigdy nie powinno się tak myśleć, bo to gorzej właśnie nastąpi. Patrzę właśnie na całą masę niezapłaconych rachunków z ostatnich trzech miesięcy. Jack zawsze mówił, że mam skończyć szkołę i nie martwić się o kasę. Chciał, żeby było między nami, jak najmniej różnic. Skoro on nie pracował do skończenia szkoły, to chciał zapewnić mi to samo. Pokazać mi normalność. Ale zgadnijcie co, moje życie od lat nie jest normalne.

Jack to moja jedyna prawdziwa rodzina. Mój brat właśnie wpadł do domu. Od razu zauważa na co patrzę. Nie waham się, żeby go zapytać. Nie muszę żyć dłużej w świecie, który próbował mi stworzyć. Do cholery, nie jest moim rodzicem. Mam dziewiętnaście lat to nie tak, że jestem nieporadny.

- Co się dzieje? - macham mu rachunkami przed nosem.

- Nic - siada obok mnie na kanapie i udaje kompletnie nie wzruszonego.

- Kłamiesz - nigdy nie przeprowadzałem takiej rozmowy.

- Musiałem naprawić samochód, a potem wydałem za dużo na benzynę - i tutaj dochodzimy do kluczowej kwestii. Gdzie można wydać za dużo na benzynę w Mission Beach? Jack jeździ do swojej dziewczyny do Sydney. Nie pozwala sobie na to zbyt często, ale ostatnio trzeba przyznać z jednego razu w miesiącu zrobiły się trzy.

- Pójdę do pracy.

Jack po chwili wyrywa mnie z moich marzeń.

- I gdzie cię przyjmą? - ludzie nienawidzą mnie w tym mieście, a ja nienawidzę ich. Ma racje nigdzie mnie nie przyjmą.

On nigdy nie powiedział tego na głos, ale wiem, że czeka aż skończę szkołę i będzie mógł stąd wyjechać. Jestem mu wdzięczny, że został, ale nie musiał. Umiem o siebie zadbać. Jednak on powiedział, że chce mieć na mnie oko i że skoro jesteśmy braćmi to powinniśmy trzymać się razem. On nie wie, ile to dla mnie znaczy. Ja nie wiem, ile dla mnie poświęcił.

- Zajmij się szkołą – mówi, jakby był moim ojcem chociaż nie, ojciec nie powiedział mi tego, odkąd skończyłem dziesięć lat - Albo idź się upij wszystko mi jedno - wstaje i idzie do kuchni.

- Jaki masz problem? - krzyczę za nim.

- Taki sam, co ty! - odpowiada i trzaska drzwiami od lodówki - Nienawidzę tego miasta - mówi cicho, ale i tak go słyszę.

- To wyjedź.

- Nie bez ciebie, bracie - ta bracie.

- Możemy jechać, teraz - mówię bez zawahania.

- Nie, póki nie skończysz szkoły. Zostawiłbyś tak po prostu dziewczynę, przyjaciół?

Chłopaki i tak stąd wyjada jak tylko dostaną swoje dyplomy do ręki. A dziewczyna? To nie tak, że będę z nią do końca życia.

Wyszedłem z domu i zacząłem szwendać się po moim ukochanym mieście. Ubrany w najbardziej szyderczy uśmiech na twarzy z papierosem w ręce, wiem, że każdy się mnie boi. Mimo, że specjalnie się nie wysilam ludzie i tak przechodzą na drugą stronę ulicy, jakbym był zarazą. Zgadnijcie co, nie da się tym zarazić.

Lubię tę świadomość, że ci ludzie mnie nienawidzą tak samo, jak się mnie boją. Chociaż czasem zastanawiam się, czym to spowodowałem? Piciem alkoholu, paleniem skrętów, czy może paroma szkolnymi bójkami?

Nie wiem jak ani dlaczego, ale moje nogi poniosły mnie prosto pod warsztat samochodowy, w którym naprawiałem zderzak. Wiem, że ojciec tej dziewczyny, która wjechała mi w dupę jest właścicielem. To dosyć oczywiste, skoro byłem tam tak bezczelny. Nie, właściwie to jestem taki cały czas.

Zaskoczył mnie, gdy tamtego dnia nie spojrzał na mnie, jak na kryminalistce czy tego chłopaka, który zniszczył małżeństwo swoich rodziców. Byłem dla niego tylko kolesiem, któremu jego córka wjechała w tyłek.

Wszedłem do środka i powstrzymałem się przed zapaleniem kolejnego papierosa. Powtórzyłem sobie w głowie mantrę "Jeden rok" i wziąłem głęboki wdech.

- Dzień dobry - muszę przypomnieć sobie, że robię to dla Jacka. Chociaż to nie wystarczy, żeby mu się odwdzięczyć za to, że został.

- Witam, o co chodzi?

- Nie szuka pan może kogoś do pomocy w warsztacie? - papierosy w mojej kieszeni palą, cholerny nałóg, ale próbuje okazać trochę szacunku.

- Zależy co rozumiesz przez pomoc.

Tak jestem problemowym człowiekiem, wszyscy to tu wiedzą.

- Mogę robić wszystko. Potrzebuję kasy - jestem szczery.

- Na co? Alkohol? Papierosy? - może się jednak się, co do niego pomyliłem i jest tacy jak wszyscy.

- Na studia - to bzdura, ale on się nigdy o tym nie dowie. Nie opowiem mu, że Jackowi brakuje kasy i to przeze mnie.

- W porządku, możesz przychodzić trzy razy w tygodniu, od razu po szkole.

Kiwam głową.

- Kiedy chcesz zacząć?

Jestem zaskoczony, że traktuje mnie jak człowieka.

- Od razu? - nie mam nic innego do roboty.

- Nie zapytasz o pieniądze?

Szczerze, nawet o tym nie pomyślałem. Chce pomóc Jackowi jakkolwiek, nawet jeśli miałby to wydać na swoje paliwo.

- Po prostu dziękuję za szansę - te słowa mnie dużo kosztują. Nigdy nie proszę i nigdy nie dziękuję, ale tu nie chodzi o mnie.

- Obowiązuje tutaj parę zasad.

Kiwam głową w zrozumieniu. Nawet u Jacka są zasady. A właściwie to dwie, mam się nie bić i nie zabić swoimi nałogami. Tak by było o wiele prościej, ale to nie tak, że nie chcę żyć. Ja nie chcę tego robić tutaj. Mijając na ulicy ludzi, którzy są moimi pożal się boże rodzicami.

- Jesteś na czas, nie przychodzi do pracy pijany czy naćpany - czy trawka to narkotyk?

- Nie palisz tutaj - kurwa, skąd on wie? Patrzę na swoją dłoń i nie mam pojęcia, kiedy, ale wyjąłem papierosa z kieszeni. Kurwa, ten nałóg trzyma mnie w garści.

- Jestem uzależniony - nie wstydzę się tego. Po pierwsze to papierosy nie kokaina, po drugie to nie jedyna moja wada, więc co to za znaczenie, jeśli dopiszę ją do długiej listy innych?

- Na przerwie za budynkiem.

Kiwam znowu głową w zrozumieniu. Chcę mu okazać jakikolwiek szacunek, za to, że on stara okazać się go mi.

- Trzymasz się z daleka od mojej córki - to jest dobre. Nie zamierzam zbliżać się do Sharon, ale uśmiecham się do niego jak kretyn, nie mam pojęcia, dlaczego.

- Nie mam nic przeciwko, żebyś był jej kolegą, nie obchodzi mnie co mówią ludzie w mieście, ale nie dotykaj jej, nigdy.

Ten koleś jest dziwny. Wie kim jestem, ale ma to gdzieś. A mało tego pozwala mi być kolegą jego córki? On chyba jest chory... Bardzo chory.

- Dobrze, proszę pana - kolega Sharon? Ta jasne. Będziemy sobie zaplatać warkoczyki i rozmawiać o chłopcach, a potem pójdziemy na filiżankę herbaty w kawiarni na placu.

Skoro mowa o Sharon to właśnie weszła do garażu...

WORDPLAY {Hemmings}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz