Rozdział 19

111 3 0
                                    


- Czas wstawać księżniczko - obudził mnie głos oczywiście Zayn'a. 

- Nie masz ciekawszych zajęć niż budzenie mnie? - mruknęłam zaspanym głosem odwracając się na drugi bok. 

- Nie, a teraz wstawaj bo Louis już czeka na ciebie na dole. Nie zadawaj pytań tylko wstań i idź. 

- Jak już zacząłeś mówić o zadawaniu pytań to wygrałam nasz zakład i chcę odzyskać mój telefon.

- Dobra, ale to później teraz już się ubieraj i idź - warknął jakby zirytowany - Tylko weź coś wygodnego.

Niechętnie udałam się do garderoby. Wyciągnęłam sięgającą mi do połowy ud ciemno- zieloną koszulkę. Do tego dobrałam zwykłe czarne leginsy, zabrałam jeszcze jakąś bluzę chłopaka i wyszłam z pomieszczenia.

- Aż tak podobają ci się moje ubrania? - zatrzymał mnie Zayn, kiedy przechodziłam przez sypialnie. Pewnie zauważył swoje ubranie w moich rękach.

- Może - wzruszyłam obojętnie ramionami przechodząc do łazienki. Żeby mieć pewność, że nikt tu nie wejdzie zamknęłam drzwi na klucz. Szybko wykonałam wszystkie niezbędne czynności i opuściłam pomieszczenie. Nie tracąc czasu od razu zbiegłam na dół.

- No w końcu - westchnął szatyn kiedy mnie zobaczył. 

- Nie marudź tylko chodźmy już. 

Nie odzywając się do mnie więcej ruszył do drzwi oczywiście poszłam za nim. Po chwili siedzieliśmy w czarnym Range Roverze. 

- Dokąd jedziemy?

- Nie powiem ci i nie pytaj mnie o nic więcej, bo cię wysadzę i będziesz biegła za samochodem - zagroził. 

- Nie muszę nigdzie z tobą jechać.

- Uwierz mi, że ja również nie mam ochoty cię wozić, ani nawet widywać, ale jak widzisz nie mam wyjścia więc się zamknij i nie utrudniaj mi ''pracy''.

- No dobra, jednak tylko kiedy ty przestajesz się na mnie drzeć, bo nic ci nie zrobiłam. To nie moja wina, że tutaj jestem.

- Postaram się na tobie nie wyżywać, ale nie obiecuję.

- Okay, a teraz powiesz mi gdzie jedziemy?

- Dobra próba - pochwalił - lecz i tak ci nie powiem.

- Zawsze warto spróbować. 

Resztę drogi spędziliśmy w ciszy, jednak nie była ona tak niezręczna jak mogłoby się wydawać. Po kilkunastu minutach zatrzymujemy się przed jakimś budynkiem. 

- Jesteśmy, zaraz dowiesz się gdzie cię zabrałem - stwierdził wysiadając z samochodu, co po chwili również zrobiłam. Nie marnując czasu weszliśmy do środka. 

- Dzień dobry, rezerwacja na nazwisko Tomlinson - zwrócił się do recepcjonisty siedzącego za biurkiem. 

- Chwila - odpowiedział młody chłopak, siedzący za ladą, zaczynają szukać jak sądzę nazwiska Louisa - Oczywiście sala numer 5, zawołać kogoś by państwa zaprowadził? Czy chce pan wynająć instruktora?

- Nie, dziękujemy poradzimy sobie - odpowiedział uprzejmie, co było do niego niepodobne. Chłopak poruszał się korytarzami jakby był tu z tysiąc razy. 

- Proszę - otworzył mi drzwi do pokoju numer  5. Weszłam jak się okazało na strzelnicę - No i co warto było czekać?

- Nie stałoby ci się nic jakbyś powiedział mi o tym wcześniej. 

- Niby nie - wzruszył ramionami - Ale podoba mi się denerwowanie cię, to będzie chyba moje nowe ulubione zajęcie.

- Możesz skończyć gadać i zrobić to po co tu przyjechaliśmy?

- Nie pozwalaj sobie - zbliżył się do mnie by spojrzeć na mnie z góry - Nie zapominaj, że ja tu żądze i masz słuchać się mnie - warknął - Teraz masz - wcisnął mi pistolet do ręki - im szybciej nauczysz się strzelać tym szybciej stąd wyjdziemy i nie będziemy musieli się tak często widywać.

Zgadzając się z nim ustawiłam się prawidłowo.

- Strzelałaś już kiedyś?

- Tak, tata mnie kiedyś uczył. 

- To wiele ułatwia - mruknął - no to pokarz co potrafisz - teraz rozmawia ze mną normalnie, chyba nigdy nie zrozumiem jego zmian nastroju. Nie przejmując się nim poprawiłam postawę i strzeliłam. Pocisk trafił kilka centymetrów od środka tarczy. 

- Myślę, że nie jestem tu zbytnio potrzebny, całkiem nieźle sobie radzisz. Dawaj dalej.

Tak upłynęła nam reszt czasu na strzelnicy, ja trafiałam w tarcze a on co jakiś czas mówił mi co jeszcze mam poprawić.


It can always be worseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz