Błogosławiona cisza

8.4K 607 125
                                    

Westchnęłam bez powodu, byle go zirytować. Dlaczego nie, skoro to niezła rozrywka. Szybko stawał się nerwowy, a wtedy plątały mu się słowa. 

- To jest poważna sprawa- warknął, pochylając się do mnie nad biurkiem we władczy sposób. Czułam się co najmniej jak na przesłuchaniu, więc spojrzałam na niego wyzywająco, zakładając ramiona na piersi. 

- Konkrety. Jakie masz dowody, Banner?

- Wiesz, że nie mam żadnych. Sarah, to nie jest zabawa. Gdyby na moim miejscu był ktoś inny miałabyś wielkie kłopoty. Nie chcesz tego- zapewnił przemawiając do mojej racjonalnej strony. Nie wiedział niestety jednej rzeczy - w tej kwestii nie było czegoś takiego od samego początku. Żyłam podejściem "co będzie to będzie", inaczej po prostu się nie dało.

- To nie twój biznes. Wszedłeś, przyłapałeś nas. Okej, trudno. Nie.- Wstałam i uderzyłam dłońmi w stół, gdy chciał mi przerwać.- Teraz ja mówię. Oboje jesteśmy dorośli i odpowiedzialni za siebie. Nie życzę sobie, żeby ktokolwiek się wtrącał. To ja decyduję, kto jest dla mnie odpowiedni. Jak na razie tylko on z was wszystkich zachowuje się dojrzale i nie włazi z butami tam, gdzie nie należy. Weź z niego przykład. Nie powinnam była tak łatwo dać się wziąć z zaskoczenia, fakt, jednak błagam cię, niby czemu miałam w tamtej chwili analizować czy zaraz nie wejdziesz? Skąd miałam wiedzieć?

- Nie naskakuj na mnie, kiedy chcę ci pomóc.- Przetarł twarz, jakby męczył go mój upór.

- Nikomu nie mów i tyle. Mogę już iść?

- Do niego?- dopytał, a we mnie zawrzało. Zacisnęłam szczęki, ostatkami sił starając się skontrolować odruch wyjścia z trzaskiem drzwi. Uniósł ręce w obronnym geście.- Zwykła ciekawość.

- Wsadź ją sobie.  

- Sarah, ja... nie chcę, żeby cię skrzywdził. To ciężki przypadek.

- Już od dłuższego czasu nie jest potworem za jakiego go macie. Skończyliśmy- oświadczyłam sucho, wycofując się z pokoju.

Zaczęło się od tego, że rozmawiałam z Lokim w pralni, bo książka, którą ode mnie dostał wpadła mu do zsypu na brudne ubrania. Zamierzał czytać w wannie, toteż zabrał ją ze sobą do łazienki i położył na szafce przy umywalce, po czym niefortunnie przykrył ciuchami w następnej kolejności wrzuconymi do prania. Głupota. Śmiałam się z niego, póki nie zabrakło mi tchu. Właściwie przyszedł z tym do mnie wyłącznie dlatego, że nie wiedział gdzie w ogóle ją znaleźć. Zaprowadziłam go i usiadłam na jednej z maszyn, kontynuując nabijanie się z niego. Gdy ze zniecierpliwieniem zapytał czym mnie zatkać, wyliczyłam na palcach, że milknę podczas jedzenia, snu lub całowania. Nie było to jakieś wielce dziwne, że wybrał to ostatnie - niespecjalnie miał czym mnie nakarmić. Niemniej zrobiło się całkiem namiętnie przez wzgląd na jego rozognione ego. Ten moment wybrał Bruce, aby nagle się pojawić. Kłamca szybko się ulotnił, zapominając o lekturze, a ja zostałam tam sama z porządnie zszokowanym Hulkiem w ludzkiej skórze. Nie protestowałam przy zaciąganiu na pogawędkę, ponieważ nieznacznie pozieleniał na karku.

Weszłam do królestwa Ponuraka bez uprzedzenia, zastając go na podłodze.

- Wyjaśnisz mi swoje zachowanie?- zagadnęłam burzliwie, zamykając za sobą. Zignorował moje słowa.

- Widzisz sama, że brak pukania ewidentnie szkodzi, a mimo tego brniesz i dalej tego nie robisz.

- Przestań się czepiać. Jestem padnięta. Zostawiłeś mnie na pastwę losu bez żadnych skrupułów- stwierdziłam oskarżycielsko. Podniósł się, by spojrzeć na mnie z góry.

- A czego się po mnie spodziewałaś? "Nic się nie dzieje, bez obaw, Brucie. Całuję się z siostrą twojego najlepszego przyjaciela na porządku dziennym. Luz, kocham ją"? Orientujesz się raczej, że to nie jestem ja. Prędzej - "Chcesz dołączyć? Brakuje nam wynaturzonej kreatury do trójkąta złożonego z popieprzonych istot. Brak uczuć wobec niej to żadna przeszkoda, sam ich nie posiadam. Była chętna to wziąłem". To jestem ja. Namalowałaś sobie piękny obrazek ze mną w centrum, aczkolwiek w ogóle nie przypominam na nim siebie.

- Ty...- To, co powiedział przebrzmiewało w moich myślach co sekundę od nowa, tworząc echo. Pal licho miłość, do niej nie byłby zdolny, ale...- Masz mnie za dziwadło?

- Jesteś niezdolna do życia. Durne ataki bólu o każdej porze dnia; ukrywanie przeszłości przed całym światem, rodziną. Zbliżasz się do faceta, który nie robi nic poza oszukiwaniem cię i wykorzystywaniem. Dziecinnie naiwna- prychnął pogardliwie, marszcząc nos, jak gdyby cuchnęło ode mnie żałością.

Zacisnęłam pięści. Potrafił to robić, trafiać w sedno. Poczułam łzy na własnym, rozgrzanym wstydem policzku.

Nigdy więcej.

- Zadowolony?- wysyczałam wściekle, wciąż stojąc dumnie pomimo bezgłośnego płaczu.

- Wszystko mi jedno, jeśli dotąd tego nie zauważyłaś.- Wzruszył ramionami, bagatelizując mój stan. Odwrócił wzrok, oglądając w powietrzu swoje paznokcie. Zagryzłam wargę, potrząsając głową na znak niezgody. 

- Nie kupuję tego. Kiedy wróci ten drugi ty to przekaż mu, że czekam u siebie. Ten niech się udławi- pożegnałam się i wyszłam z akompaniamentem huku futryny. Potknęłam się o swoją kostkę na środku korytarza, ledwo widząc przez zwilgotniałe oczy. To było świetne podsumowanie mojego poziomu emocjonalnego. 

Zamknęłam się u siebie na klucz, nie mając ochoty na interakcje z kimkolwiek.

Miał rację, byłam idiotką. Zapomniałam, że nikomu nie można ufać, a przecież tyle lat uczyłam się tego przy pracy. Co mi odbiło? Modelowy okaz dupka z ładną facjatą i czarną dziurą zamiast serca. Taki właśnie był, bez dwóch zdań. Cholera, połknęłam bez zawahania kłamstwo, które nie było wcale realistyczne. Prawdziwy mistrz gry, brawo.

Nie wychodziłam z pokoju na krok całą dobę, chociaż ludzie dobijali się do mnie bezustannie. Jaki byłby sens? Czym miałabym umotywować swoje zniknięcie? Odpowiadałam gotowymi frazesami i znużonym tonem, kombinując nad późniejszą wymówką. Jarvis dostarczał mi wody do picia, co wystarczyło by żyć. Leżałam na łóżku i setny raz czytałam książki o technicznej tematyce.

- Sarah?- wybrzmiał ostatni głos, jaki miałam chęć usłyszeć. W zasadzie przedostatni, bo bardziej rozjuszyło mnie, gdy Steve przyszedł z moralizatorską mową o leczniczej mocy zwierzeń.- Jesteś tam?

- A niby gdzie mam być twoim zdaniem?- parsknęłam pod nosem, byle nie dotarło to do jego uszu. Masochistyczna część mojej duszy była ciekawa co chce mi przekazać, toteż milczałam.

- Nie będę mówił do drzwi, to takie...- Głęboki oddech.- Dobra, najwidoczniej muszę. Nie zamierzam przepraszać, nie licz na to. Przyszedłem, żeby skomentować twoje zabarykadowanie jako infantylizm. Nie możesz brać tego, co mówię aż tak do siebie.- Roześmiałam się histerycznie, dodatkowo go uruchamiając.- Sarah, do jasnej...

- Wynoś się- krzyknęłam, wchodząc mu w zdanie. Moja broda zadrżała, zapobiegając z trudem lawinie powtórnych, bzdurnych łez. - Jesteś takim samym wrakiem jak ja, jednak w przeciwieństwie do mnie nie potrafisz się z tym pogodzić i jeździsz po innych. Mam cię skrajnie po dziurki w nosie. Odejdź.- Czułam jak złość rozsadza moje żyły, wypychając zranienie. Oferowałam mu pomoc, broniłam go, dbałam, a on odwdzięczał mi się stekiem szyderstw?

- Sarah...- Spróbował raz jeszcze, lżej. Rzuciłam książką w dzielącą nas barierę, zamykając mu usta ostatecznie. Nastała błogosławiona cisza.


------------

Powiem Wam, że moją ulubioną częścią związaną z tym opowiadaniem jest możliwość czytania Waszych komentarzy.

Rozdział pojawia się z okazji mojego po-endgame-owego stanu żałobnego podczas którego obejrzałam sobie pierwszą część Thora raz jeszcze. Powinnam się uczyć, bo mam jeszcze dwa mid-termy i prezentację w tym tygodniu, ale nie mogłam oprzeć się pokusie napisania czegoś. 

Widzimy się jak znowu mi odbije!

Wyjątek od regułyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz