(Thomas)- Dzień dobry śpiąca królewno!
Gwałtownie otworzyłem oczy i momentalnie tego pożałowałem. Tysiące małych szpilek wbiło się w mój mózg.
Oślepłem! Cholerne światło!- Gdzie ja...
- Ciii - poczułem jak czyjś palec ląduje na moich ustach. - Już wszystko w prządku. Cieszę się, że cię widzę.
Otworzyłem oczy. Tym razem ostrożnie, przyzwyczajając wzrok do światła. Chwila minęła, aż wszystko nabrało kształtu, aż dostrzegłem ją.
- Rachel?
- Hej, Tommy - uśmiechnęła się i przeczesała mi włosy palcami. - Wszystko okay?
- Pomijając fakt, że czuję się jak po starciu z czołgiem, to tak, wszystko ogay.
- Jak widzę humor ci dopisuje - zaśmiała się ciepło - a to znaczy, że szybko staniesz na nogi. Przyniosę ci coś do jedzenia, a ty się stąd nie ruszaj.
Pokiwałem głową i odprowadziłem ją wzrokiem aż do samych drzwi. I wtedy coś do mnie dotarło. Rozejrzałem się po pokoju, który wcale nie przypominał wcześniejszego. Ten raczej wyglądał jak szpitalny. Nie był pusty. W rogu stała szafa, obok łóżka były dwa plastikowe krzesła i mała nocna szafka, pod jedną ścianą była komoda na której leżały moje stare ubrania, które zostały wyprane i równiutko złożone. Spojrzałem w dół. Miałem na sobie białą, szpitalną koszule. Może faktycznie to szpital, ale jak wyjaśnić tamten pokój w którym obudziłem się za pierwszym razem? Jak wytłumaczyć te niekończące się korytarze? Może to był tylko sen?
Spuściłem nogi z łóżka, ale zanim zdążyłem wstać, drzwi do pokoju otworzyły się, a w progu stanął jakiś chłopak. Dopiero po chwili rozpoznałem, że to Aris.- Jak tam stary? - uśmiechnął się krzywo i zamknął za sobą drzwi. - Proszę nie każ nam się drugi raz składać do kupy, okay?
Aris podszedł do plastikowego krzesełka i rozsiadł się na nim wywołując symfonię skrzypnięć.- Co mi się stało? - zapytałem niczego nieświadomy.
- Nic nie pamiętasz?
Pokręciłem głową.
Wiedziałem kim jest chłopak siedzący obok. Wiedziałem kim jest Rachel, kim ja jestem, ale nie miałem zielonego pojęcia, co tak właściwie się dzieje, skąd się tu wziąłem? Po mojej głowy krążyły pytania bez odpowiedzi.- Co się stało? Aris, gdzie ja jestem?
Jeszcze raz rozejrzałem się po pomieszczeniu. Jeśli faktycznie to szpital to czemu nie ma żadnej aparatury. Jeśli stało mi się coś strasznego to dlaczego mogłem usiąść. Coś mi tu śmierdziało. Ufałem swoim przyjaciołom, ale nie ufałem swojemu umysłowi. Najgorsze jest to, że nie ufałem właśnie sobie.
- Wszystko w swoim czasie - uśmiechnął się smutno i poklepał mnie po ramieniu. - Muszę już iść. Wpadłem tylko zobaczyć czy się obudziłeś. Trzymaj się klumpie!
Wychodząc kiwnął mi głową i już go nie było. Zostałem sam. Sam pośród chaosu, który zawładnął moją podświadomością. Mózg nie może swędzieć prawda? A jednak miałem takie wrażenie. Zupełnie jakby ktoś, a raczej coś tam siedziało. Potrząsnąłem głową starając się odpędzić to nieprzyjemne uczycie i zeskoczyłem z łóżka prosto na... uwaga białe płytki. Były zimne, ale w dziwnie przyjemny sposób. Rozejrzałem się po pokoju po raz setny, aż mój wzrok padł na złożoną kartkę papieru, która ledwo wystawała z za komody. Podszedłem niepewnym krokiem - nie ufając swoim nogom - do ściany i schyliłem się po papier wyciągając go za komody. Gdy go rozłożyłem okazało się, że to wcale nie była kartka, a fotografia. Fotografia z której spoglądał na mnie on. Uśmiechnięty, beztroski blondyn. Newt. Moje serce zadrgało gwałtownie, a żołądek wywrócił się do gór nogami. Przed oczami przewijały się wspomnienia: Newt celujący z pistoletu do Chucka, Newt próbujący zepchnąć mnie z urwiska w Labiryncie, Newt owładnięty nienawiścią próbujący zabić mnie w Denver, Newt, który zabił Terese...
"I niech zdycha!" rozbrzmiało się w mojej głowie echem. Nie wiem skąd, ale doskonale wiedziałem, że te słowa zostały skierowane do mnie.
Gwałtownie wciągnąłem i wypuściłem powietrze, cudem unikając hiperwentylacji. Ręce trzęsły mi się w nienaturalny sposób, a nogi uginały pod moim ciężarem. Oparłem się o lodowatą ścianę, co przywróciło mi funkcję myślenia. Chciałem rozedrzeć to zdjęcie na milion kawałków. Nie chciałem go pamiętać. Wtedy drzwi otworzyły się. Szybko wsunąłem fotografię między złożone ubrania i wróciłem do łóżka. Rachel pchnęła drzwi biodrem i kołyszącym krokiem weszła do środka z tacą na której stała miska zupy. Obok leżał talerz z kromkami pieczywa. Momentalnie zaburczało mi w brzuchu, ale czułem, że jeśli wezmę choć kęs to od razu to zwrócę.- Nie jestem głodny - odpowiedziałem i jak na zawołanie mój brzuch po raz kolejny zaczął domagać się pożywienia.
- Właśnie słyszę - uśmiechnęła się i postawiła tacę na nocnej szafce.
- DRESZCZ... - wyszeptałem do siebie, nie zwracając uwagi na dziewczynę.
Rachel zatrzymała się w bezruchu i spojrzała na mnie poważnie.
- DRESZCZ już nie istnieje - mówiąc to, spojrzała mi prosto w oczy. - Teraz jest organizacja Gladers, która chce nas skrzywdzić.
____________________________________
No i rozdział 17 mamy za sobą! Mam nadzieję, że opłacało się tyle czekać ;)
Pojawił nam się Aris! Co ciekawe, zaczynając pisać to ff nie miałam zamiaru go tu umieszczać, no ale wyszło jak wyszło :DDo następnego! ❤
CZYTASZ
PROSZĘ, TOMMY. PROSZĘ. | ✔ ZAKOŃCZONE
Fanfiction⚠Małe poprawki dotyczące przecinków, ale jak czas pozwoli, zajmę się również stylistyką pierwszych rozdzałów! ⚠ Minęło pięć lat od horroru, który Thomas wraz z przyjaciółmi przeżył w Labiryncie i na pustyni. Lek na Pożogę został wynaleziony, DRESZCZ...