◀(Rozdział 36)▶

831 88 27
                                    

Newt

Minęły dwa tygodnie, od kiedy wybudziłem się ze śpiączki. Na początku nie zdziwiłem się, że w tamtej chwili nie było przy mnie Tommy'ego. Choć szczerze mówiąc, gdzieś z tyłu głowy miałem wizję ukochanego, siedzącego przy moim łóżku i modlącego się o moje przebudzenie. Tyle że wtedy był środek nocy, więc czego mogłem się spodziewać? Potem gdy nastał ranek, a następnie południe,  wpatrywałem się w drzwi jak idiota, próbując zmaterializować w nich Thomasa, ale na próżno. Zacząłem się wówczas martwić, że mogło mu się stać coś złego, a po naszych przeżyciach poziom skali prawdopodobieństwa złych zdarzeń, wahał się od umiarkowanego ryzyka, do bardzo dużego. Poza tym istniały jeszcze inne możliwe powody jego nieobecności: pierwszym z nich była moja psychopatyczna dziewczyna, która próbowała nas zabić, a ja w to wszystko wplątałem Tommy'ego, a drugi... No cóż, drugim powodem mógł być mój nagły wybuch fałszywych wyznań, kiedy to krzyczałem, jak bardzo go nienawidzę i nie chcę znać. Co prawda potem wyznałem mu miłość, ale ostatecznie nazwałem dziwką DRESZCZu. Ostatnim powodem i chyba najbardziej prawdopodobnym było poczucie winy, które dla Thomasa było  niczym ciernie zaciskające się na jego sercu. Niepotrzebnie. Nie obwiniałem go za to, co mi zrobił, bo to nie był on. To nie był mój Tommy. Jedyną osobę, którą mogłem za wszystko obwiniać, była Rachel. Na szczęście po południu Tommy zawitał u mnie, a wszystkie obawy, że go straciłem, rozwiały się całkowicie. Był przy mnie, a tego potrzebowałem najbardziej.

  - Gotowy do wyjścia? - usłyszałem i spojrzałem w stronę drzwi, pakując swoje rzeczy do sportowej torby.

Thomas stał oparty o framugę, krzyżując ręce na piersi i uśmiechał się szeroko. Jego oczy śmiały się wesoło, a gdy zbliżyłem się do niego, aby dać mu buziaka na powitanie, dostrzegłem w nich złote iskierki. Był piękny i mój. Tylko mój.

  - Gotowy - przyznałem, oplatując go ramionami. - W zasadzie to już nie mogłem się doczekać tego dnia.

Thomas przewiózł wszystkie moje rzeczy z dawnego miejsca, które nazywałem domem, do swojego małego mieszkanka. Byłem mu za to wdzięczny. Sam nie byłbym w stanie tam wrócić. Nie chciałem już nigdy więcej przekraczać tamtego progu. Zbyt wiele wspomnień, zbyt wiele fałszywych obietnic i gestów, które mylnie brałem za szczęście i miłość.

  - To świetnie - uśmiechną się, odrywając ode mnie. - Bardzo się za tobą stęskniłem.

  - Przyłaziłeś tu codziennie - zauważyłem.

  - I co z tego? - zapytał. - Tęsknię za tobą pod każdym względem - dodał ciszej i znacząco przesunął wzrokiem po moim ciele, a mnie przeszły ciarki. Także za nim tęskniłem "pod każdym względem".

  - Ale... - kontynuował - musimy o czymś jeszcze porozmawiać. Pamiętasz? Zero tajemnic.

Kiwnąłem głową.
Byłem ciekaw, co ma mi do powiedzenia, ale gdzieś tam głęboko w sercu czułem niezrozumiały niepokój.

  – Powiedz wreszcie – ponagliłem go.

  – Rachel...

  – Coś się stało? – dopytywałem.

W zasadzie nie miałem pojęcia, co stało się z Rachel po tym wszystkim. Na początku wcale mnie to nie obchodziło. Z czasem jednak zacząłem się zastanawiać, co ją spotkało, czy żyje, czy została aresztowana? Ale nie chciałem pytać o to Thomasa.

  - Nic. To znaczy... - chwycił mnie za ręce i poprowadził do szpitalnego łóżka, na którym obaj usiedliśmy. - Ona... jest w czwartym miesiącu ciąży. Zostaniesz ojcem, Newt.

Chwilę zajęło mi przyswojenie wypowiedzianych przez niego słów, a gdy dotarł do mnie ich sens, zalała mnie fala przeróżnych uczuć. Ojcem? Miałem zostać ojcem? Kiedyś o tym marzyłem, chciałem nim zostać. Wierzyłem, że uda mi się stworzyć szczęśliwą rodzinę razem z Rachel i dzieckiem, które w przyszłości przyszłoby na świat, ale nawet w mojej wyobraźni była to daleka przyszłość. Potem pojawił się Thomas, a wszystkie plany i marzenia, w których była Rachel, prysnęły jak bańka mydlana. Ale co teraz? Co to oznaczało dla mnie? Dla tego maleństwa? Mojego maleństwa?

PROSZĘ, TOMMY. PROSZĘ. | ✔ ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz