◀(Rozdział 22)▶

918 120 87
                                    

  NEWT

Siedziałem związany na krześle tyłem do drzwi. Serce przypominało stado galopujących koni. Sam już nie wiedziałem czy bardziej bałem się o siebie, Sonye czy Thomasa. Czego oni do cholery od nas chcieli? Thomas mówił, że to DRESZCZ i w sumie nie miałem wątpliwości, że tak jest, ale... Nic nie kleiło się do kupy! Żyłem tyle lat z Rachel pod jednym dachem... Wszystko zaczęło się psuć gdy Thomas pojawił się w moim życiu. Może to kolejna sztuczka tego klumpa? Może osoba, którą pokochałem ciągle była w DRESZCZu? Ale to bez sensu! Skoro był z nimi to po co miałby porywać i krzywdzić samego siebie? Chyba, że to też było przedstawieniem... Nie, nie mogę myśleć w ten sposób! Odgoniłem od siebie czym prędzej takie myśli. Tommy nie był taki! Starałem się skupić na czymś innym byleby tylko nie zaprzątać sobie tym głowy. Do moich uszu doleciał dźwięk otwieranych drzwi. Miałem odwrócić głowę, ale coś mnie blokowało. Tak jakbym bał się zobaczyć kto za mną stoi. I w sumie tak było. Długo jednak nie musiałem czekać na osobę, która weszła do pomieszczenia, bo już po chwili stanął przede mną on.

  - Tommy?! - wykrzyknąłem, szarpiąc za więzy.

To był mój Tommy! Przyszedł po mnie. Przez myśl przeleciało mi, że Gladers - o którym opowiadała mi Sonya - przybyło wreszcie z pomocą. Może uwolnili Thomasa, a on przyszedł po mnie? Ale on tylko stał bez ruchu wpatrując się w moje próby uwolnienia się.

  - Odwiąż mnie, Tommy i spadajmy stąd! - podjąłem, ale on ani drgnął. Wpatrywał się we mnie niczym w pikolony obraz w jakimś cholernym muzeum.

Dopiero po chwili dostrzegłem, że coś jest nie tak: rozczochrane włosy sterczały w różnych kierunkach, poszarzała skóra już nie rumieniła się jak dawniej. Miał na sobie stare ubrania. Te same w których widziałem go po raz ostatni, z tą różnicą, że teraz były czyste. Przedramiona, nadgarstki i dłonie upstrzone były dziesiątkami strupów i strupków. Na szyi widniał ogromnych rozmiarów siniec, który był efektem albo silnego uderzenia, albo... Wstrzyknięcia jakiegoś cholerstwa - wzdrygnąłem się na tę myśl, ale to nie było wszystko... Strasznie schudł, był cieniem Thomasa. Podkrążone, przekrwione oczy - jak gdyby nie spał od kilku dni - straciły swój zawadiacki błysk, a zastąpił go mrok. Wyrażały coś, co mroziło krew w żyłach. Coś czego nie potrafiłem zinterpretować w żaden sposób, albo może nie chciałem...

  - Co oni ci zrobili? - wyszeptałem opuszczając głowę. Nie mogłem znieść obojętności z jaką na mnie spoglądał. Nie mogłem znieść tak koszmarnego wyglądu mojego... Tommy'ego. Serce pękało mi na myśl czego musiał doświadczyć przez ten czas, gdy tu przebywał.

  - Co ty mi zrobiłeś? - Jego spokojny głos zaskrzypiał wewnątrz pomieszczenia przyprawiając mnie o dreszcze. Choć nie byłem pewien, czy to aby wypowiedziane przez niego słowa nie były tego efektem

  - O czym ty mówisz? - poderwałem do góry głowę, krzyżując tym samym nasze spojrzenia. 

  Nie odpowiedział. Zamiast tego podszedł bliżej i szarpnął za moje włosy. Stłumiłem krzyk, który próbował wydostać się z mojego gardła i zacisnąłem zęby. Co się do cholery z nim działo?!

  - Co ty mi zrobiłeś?! - powtórzył przez zaciśnięte zęby ciągnąc moje włosy jeszcze bardziej do tyłu. Nachylił się nade mną tak, że nasze twarze dzieliły centymetry.

  - Cholera, Tommy! Co się dzieje? - wyszeptałem nie wiedząc co mógłbym odpowiedzieć. Przecież nic mu nie zrobiłem! Chyba, że... Chyba, że tego nie pamiętałem.

Jego jedyną reakcją był arogancki uśmiech.

  - Pamiętasz... - wyszeptał mi do ucha muskając je przy tym ustami, a mnie przeszedł dreszcz. - Pamiętasz w Labiryncie gdy zostawiłeś mnie na pastwę losu opętanego bluszczem? Powiedziałeś wtedy, że mógłbyś mnie mieć.

PROSZĘ, TOMMY. PROSZĘ. | ✔ ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz