Dla Altina piątki były istnym błogosławieństwem. Nie było nic lepszego od rozpoczęcia dnia w szkole dwoma fizykami i skończenia go o dwunastej trzydzieści dzięki zwolnieniu z WF-u. Cieszył się, że nie musiał siedzieć z tymi rozwrzeszczanymi ludźmi, gdy mieli wychowanie fizyczne. Podejrzewał, że Plisetsky znowu będzie próbował pokonać JJ'a w jakieś grze, a Leroy jak zwykle wygra i skończy się to nieprzyjemną wymianą zdań oraz krzykiem. Zastanawiał się, jakim cudem nie doszło jeszcze między nimi do rękoczynów.
Czarnowłosy opuścił budynek i przez chwilę rozważał wzięcie roweru z wypożyczalni, która znajdowała się przed szkołą, jednak lejący się z nieba żar skutecznie wybił mu z głowy ten pomysł. Skierował swoje kroki w stronę przystanku autobusowego. Nie lubił tego środka komunikacji, ponieważ autobusy często tkwiły w korkach, pomimo osobnych pasów. Aczkolwiek jadąc tramwajem lub metrem musiałby sporą część drogi pokonać pieszo, a za tym też nie przepadał, zwłaszcza w lato.
Wpakował się do pojazdu i zajął jedno z wolnych miejsc. Oparł głowę o szybę, aby choć trochę ochłodzić rozgrzane ciało. Przed oczami przesuwały mu się wysokie wieżowce i zabytkowe kamienice. Niektórzy biegli nie patrząc pod nogi, a inni spokojnie spacerowali z psami. Budynki wyrastały z ziemi aby dotknąć przejrzystego nieba, by zaraz potem opaść i zrównać się z zielonymi drzewami. Przejeżdżając przez most ujrzał warszawską syrenkę dumnie wypinającą swą pierś w kierunku Wisły, która mieniła się w ciepłych promieniach słońca. Po chwili autobus wjechał w osiedla mieszkaniowe. Gwar na ulicach ucichł, zrobiło się spokojniej. Pędzący mężczyźni w garniturach ustąpili miejsca kobietom w kwiecistych sukienkach, które odbierały swoje dzieci z okolicznego przedszkola. Szklane biurowce i marmurowe kamienice zamieniły się w niskie segmenty i betonowe bloki. Otabek lubił to miasto, które było pełne sprzeczności. Gdy przeprowadzili się tutaj, jego matka obawiała się, że chłopak nie da rady zaaklimatyzować się w tętniącej życiem stolicy. Warszawa stanowiła ogromny kontrast dla małej wsi, w której mieszkali w Kazachstanie. Na szczęście jej obawy okazały się bezpodstawne. Chłopak pokochał to miejsce, pomimo tego, że nie przepadał za ludźmi. Centrum Nauki Kopernika, obserwatorium, księgarnie, festiwale i warsztaty astronomiczne skradły jego serce.
Wysiadł z autobusu i ruszył w stronę domu. Nie rozumiał dlaczego dzielnica w której mieszkał, Praga, ma taką złą opinię. Podejrzewał, że tylko osoby, które tu nie mieszkają rozsiewają plotki o pladze przestępczości i braku zielonych terenów. Przecież żył tu już tyle czasu i nie spotkał się z żadnymi szemranymi typami, nawet kiedy wracał w nocy z obserwatorium, a z okna swojego pokoju miał widok na bardzo ładny skwerek, który oblegały okoliczne psy.
Chłopak przekręcił kluczyk w zamku i wszedł do mieszkania. Z pokoju od razu wybiegła czarnowłosa dziewczyna, która rzuciła mu się na szyję.
- Beeeka! W końcu wróciłeś nudziło mi się - powiedziała, robiąc smutną minę.
- Zarina, dlaczego jesteś tak wcześnie w domu? Nie poszłaś do szkoły? - spytał spokojnie Altin.
- Rano źle się czułam i mama pozwoliła mi zostać - burknęła i schowała ręce za siebie.
- Nie wyglądasz na chorą - chłopak spojrzał na nią podejrzliwie.
- To są tak zwane, wiesz, "kobiece dni" - dwa ostatnie słowa wypowiedziała szeptem.
- Aaa, rozumiem - odpowiedział ściszając swój głos.
Patrząc na tą dwójkę od razu można było zorientować się, że są rodzeństwem. Zarina miała te same, stoickie i regularne rysy twarzy, które kontrastowały z jej rozbudowaną mimiką. Kolor jej włosów, które teraz miała związane w ciasnego kucyka, również przypominał czerń gorzkiej, ciemnej czekolady. Od Otabeka różniła się tylko popielatymi oczami, do których często wpadała prosta grzywka. Dziewczyna opierała się teraz łokciami o stół i z uwagą słuchała swojego brata, który opowiadał jak minął mu dzień. Nie przeszkadzało jej to, że nie rozumie połowy dziwnych sformułowań, które padały z ust Kazacha, gdy ten mówił o lekcjach fizyki.
Zanim przeprowadzili się do Warszawy, Altin nie znosił koloru oczy Zariny. Widział w nich swojego ojca, którego nienawidził i pragnął wymazać ze swojej pamięci. Jednak teraz, siostra była dla niego jedną z najważniejszych osób w życiu.
***
Piątki były również błogosławieństwem dla Jurija. Nie było dla niego nic lepszego niż zakończyć tydzień szkoły dwoma lekcjami WF-u. Pomimo zmęczenia postanowił wrócić do domu rowerem. Wziął z wypożyczalni jeden z trzech stojących tam pojazdów, do koszyka wrzucił plecak i wyruszył w drogę. Pedałował szybko, pod nosem rzucając przekleństwa w stronę nieostrożnych przechodniów, którzy mylili ścieżkę rowerową z chodnikiem. Odetchnął z ulgą, gdy wjechał do parku Śmigłego. Szerokie alejki zapewniały mu komfort jazdy. Wiatr delikatnie muskał jego twarz niwelując uczucie gorąca, wywołane przez temperaturę powietrza. Parki, skwery, boiska były ulubionymi miejscami blondyna. Dzięki nim potrafił przecierpieć głośnych ludzi, dziwne budowle i irytujące dzieci, które w letnim okresie szczególnie go denerwowały. Przemierzył Plac Wilanów, odłożył rower na najbliższej stacji i po kilkunastu minutach znalazł się w domu.
Po przekroczeniu progu przywitał go zapach jego ukochanych piroshków. Stało się to już pewną tradycją, w każdy piątek dziadek blondyna przygototywał mu to danie. Chłopak bez zdejmowania butów usiadł do stołu i z niecierpliwością tupał nogą, dopóki nie pojawił się przed nim talerz. W mgnieniu oka pochłonął kilka porcji i zaczął opowiadać dziadkowi, co wydarzyło się w szkole.
- Ten głupi Leroy znowu wygrał. Tym razem w siatkę. Nie wiem jakim cudem ciągle, gdy gramy w jakieś gry zespołowe, ląduję w jednej drużynie z tym wieprzem, przez którego przegrywam - powiedział Rosjanin, popijając ostatni kęs wodą.
- Yuraśka, chyba do końca szkoły będziesz kłócił się z tym chłopakiem - Nikolai zabrał talerz i włożył go do zlewu.
- Jeśli to będzie możliwe, to będę pokazywać mu swoją nienawiść nawet po ukończeniu liceum - zirytowany nastolatek chwycił na kolana swoją kotkę, która niezadowolona patrzyła, jak starszy mężczyzna omija jej miskę.
Dziadek jedynie westchnął i zajął się wycieraniem stołu.
Kochał swojego wnuka i martwił się, że ten jest taki wybuchowy. W domu zazwyczaj zachowywał się spokojnie, jedynie czasami można było usłyszeć odgłos rzucanych przedmiotów, dochodzący z jego pokoju. Mimo wszystko mężczyzna cieszył się, że blondyn pozbywa się większości swojej agresji podczas biegania. Dlatego nie sprzeciwiał się, gdy wychodził wieczorami z domu, wkładając do uszu słuchawki.
***
Po krótkim odpoczynku i drzemce Rosjanin był gotowy, aby znów przemierzać truchtem zielone parki, które były już oświetlane żółtym światłem latarń. Miękko stawiał kolejne kroki wsłuchując się w głos czytający książkę. Oczywiście jego ulubionym bohaterem był kot Behemot, który za każdym razem wywoływał u niego śmiech, gdy pojawiał się powieści. Skręcił w jedną z ciasnych uliczek i zatrzymał się, gdy zauważył Altina wchodzącego do sklepu motoryzacyjnego, na którym widniał świecący neon, reklamujący części do motorów.
Plisetsky od dawna zastanawiał się, po co ten typowy kujon odwiedza takie miejsce. Uważał jednak, że nie wypadało pytać się go o to w szkole. Przecież nie mógł podejść do niego i powiedzieć czegoś w stylu, hej, widziałem mnóstwo razy, jak wchodzisz do tego jednego sklepu i zastanawiam się po co. Jeszcze uznałby, że go śledzi. Potrząsnął głową, rozciągnął nogi oraz ręce i ruszył w drogę powrotną do domu. Nie chciał, aby dziadek zamartwiał się, że nie ma go jeszcze w mieszkaniu.
CZYTASZ
He was a jock and he was a nerd
FanfictionJurij Plisetsky był zapalonym sportowcem, szczególnie upodobał sobie bieganie. Wiatr we włosach, szybkość, muskanie ziemi podeszwami butów, to dawało mu wolność. Otabek Altin był zapalonym nerdem, szczególnie upodobał sobie astronomię i fizykę. Obse...