19

1.1K 128 26
                                    

Max

– Masz coś przeciwko, jeśli zostawię cię u mnie w domu? 

Ashley w pięknej sukience kręci głową. Ma na sobie moją skórę, ponieważ w trakcie jazdy, skostniały jej ręce. Otwieram przed nią drzwi wejściowe i wita nas ciemność.

– Jasne że nie, jeśli będę mogła poczęstować się czymś do jedzenia.

Uśmiecham się do niej i prowadzę w głąb domu. Świecę światło w kuchni i otwieram lodówkę. 

– Nie jest tutaj za bogato, ale chyba się najesz – Stawiam przed nią sok ananasowy. – potrzebujesz czegoś jeszcze? 

Kręci głową. Zeskakuje ze stołka na którym zdążyła się już rozsiąść i staje przede mną. Zadziera swoją głowę i patrzy mi w oczy. Zagryza wargę, a krew buzuje mi w żyłach. Do jasnej cholery, dlaczego ona się ze mną droczy.

– A ty? Co będziesz robił w tym czasie?

Łapie jej biodra, a ona z piskiem wskakuje na mnie i obejmuje mnie nogami w pasie. Całuje jej spierzchnięte usta. Smakuje jak powietrze, nocne powietrze. Wsuwam swój język i całkowicie się w tym zatracam. Całowanie Ashley jest, cholernie dobre. 

– Wolałbym robić wiele innych rzeczy, z tobą w roli głównej, ale muszę załatwić coś dla twojego brata. 

Kiwa głową i znów staje na zimnych kafelkach. Oddaje mi kurkę. 

– Ubierz ją, bo jest zimno. 

– Nie musisz mi o tym mówić, przez to jestem cały drętwy – Uśmiecham się.

– Cały, huh? – Dziewczyna znika w kuchni, ale da się słyszeć w jej głosie zboczoną uwagę. Lubię świntuszyć. 

– Tak cały – wołam do niej. – Wychodzę, gdy będziesz zmęczona wiesz gdzie jest moja sypialnia. 

– Wiem – krzyczy z pełną buzią. A ja znikam. 

***

Z moich ust wydobywa się siwy dym. Oparty o motocykl stoję przed starym magazynem na obrzeżach miasta i czekam co się wydarzy. Jest tu cholernie cicho, słychać tylko cichy pomruk wiatru. Nie ma tu żywej duszy. 

Jednak małe źródło światła dochodzące z kantorka po lewej stronie, schowanego  między ścianą wschodnią, a zachodnią, trzyma mnie tutaj. 

Tak naprawdę nie załatwiam nic dla Iana. Chciałem załatwić coś dla siebie i Ashley.

Tak jak myślałem, po chwili spomiędzy murów, wyłania się czarna sylwetka. Jest skąpana w świetle księżyca i latarni. Ubrany w dresową bluzę i czarne spodnie, omija mój motocykl i idzie, w stronę, zaparkowanego jedną przecznice stąd, samochodu.

Wyrzucam peta na asfalt i uśmiecham się do siebie. Idę za nim. Wyczuwa moją obecność, ponieważ jego ramiona lekko się garbią i przyspiesza kroku. Ja też przyspieszam, szarpię jego ramię i odwracam go do siebie. 

– Edwards – syczę. – Dobrze, że w końcu się spotykamy sam na sam. 

Chłopak szarpie się, a kaptur spada mu z głowy. Mierzy mnie wściekłym spojrzeniem.

– Spierdalaj. – Nadal się wyrywa, lecz teraz znacznie słabiej. 

– Nie będę spierdalał – ryczę. – Odejdę stąd, jeśli obiecasz mi, że zostawisz w spokoju Ash.

W końcu udaje mu się uniknąć mojej ręki. Oddala się o dwa kroki i szyderczo się śmieje. Nie lubię sukinsyna.

– To nie twój zasrany interes, Black. 

without emotions ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz