Zimne kropelki wody uderzały o jej rozpalone ciało. Stała nieruchomo, podpierając się jedną ręką o ścianę. Oczy miała zamknięte, a myśli skupiły się jednej osobie. Chris.
W jej głowie jego imię odbijało się echem. To co zaszło na sali treningowej, nie powinno mieć w ogóle miejsca. Byli zgraną drużyną, a jakiekolwiek bliższe więzi mogłyby doprowadzić do zgrzytu. Nie chciała tego zwłaszcza, że przewodziła całym zespołem, a skupienie swojej uwagi na jednej osobie, mogłoby doprowadzić do tragedii. Nie mogło jej zależeć na kimś bardziej niż na sobie. Była egoistką, ale wychowanie w sierocińcu nauczyło ją tego, że może liczyć tyko na siebie. Miała oczywiście bliskich przyjaciół, ale oni nigdy nie wypełnili pustki w jej sercu, która pozwoliłaby jej ruszyć dalej szczęśliwą. Nigdy nie poznała swoich rodziców, rodzeństwa nie miała. Sierocińce w Rosji nie były najlepszym miejscem do wychowywania dzieci. Stosowało się tu kary jak w wojsku. Z jej charakterem codziennie była bita i wyzywana od najgorszych. Z wiekiem zaczęła uczyć się tego nie przyjmować do siebie. To unormowało jej osobę. Gdyby nie takie dzieciństwo na pewno nie byłaby tak silną kobietą, jaką jest teraz. Była dumna z siebie, że tak daleko sama zaszła. Nie potrzebowała nikogo do szczęścia, a na pewno nie Chrisa. Wolała się skupić na dobrym wykonywaniu swojej pracy, niż miłosnych podchodach z przyjacielem z zespołu.
Zakręciła kurek i wyszła spod prysznica, owijając się miękkim ręcznikiem. Po wykonaniu wszystkich porannych czynności, wyszła z łazienki i skierowała się w stronę stołówki. Jej drużyna siedziała przy jednym z metalowych stolików w kącie. Po drodze w ich stronę, zabrała zielone jabłko i butelkę wody mineralnej. Usiadła obok Emmy i dała jej całusa w policzek.
- Jak się mają sprawy Ems? - Ugryzła owoc, wlepiając wzrok w zamyśloną dziewczynę.
Nie zwracała uwagi na siedzących przed nimi mężczyzn, którzy jak ją zobaczyli, to przerwali swoją zawziętą konwersację. Siedzieli teraz w ciszy, konsumując jedzenie, jakie zalegało na bladozielonych tackach.
- Fury zlecił nam nowe zadanie. - powiedziała, nie odrywając wzroku od niebieskiego tableta. – Znasz Abramova? - Dostała potwierdzające kiwnięcie głowy w odpowiedzi. - Musimy go śledzić. Podobno zawarł jakąś umowę, która jest w pewien sposób połączona z Hydrą.
Na usłyszenie nazwy znienawidzonej przez nią organizacji, Demi wydała z siebie jęk zirytowania.
- Czy wszystko musi się kręcić zawsze wokół nich? - Podniosła ręce w geście poirytowania, spoglądając na mężczyzn siedzących przed nią.
- Niestety Ruda, zlecenie jest jakie jest. - Puściła jej oczko i zaczęła konsumować swoją zupę mleczną.
Odwróciła się w stronę innych stolików znajdujących się w przestronny pomieszczeniu. Przy każdym siedziało dużo agentów, ubranych i uzbrojonych po uszy. Czuła, że jest w miejscu, w którym powinna być. W głowie miała miliony wyobrażeń, tego jak powinien wyglądać zwyczajny dom. Cała jej drużyna pochodziła z normalnie funkcjonujących rodzin. Chodzili do standardowych szkół, przeżywali razem święta wszelkiego rodzaju, młodzieńcze miłości, wszystko to o czym rudowłosa mogła tylko pomarzyć. Przez to, że nigdy nie doświadczyła takiego życia, czuła się jak wyrzutek. Wiedziała, że postrzega świat inaczej niż obecni tutaj ludzie. Nie miała słabości. Nie miała rodziny. Nic jej nie ciągnęło w dół.
Została wychowana na agentkę, która nie cofnie się przed niczym, aby osiągnąć swój cel. Czasami to co robiła, kłóciło się z tym, jaki posiadała cel w życiu. Miała ratować ludzi, a teraz ich zabijała. Najgorsze, było dla niej to, że praca stawała się przyjemnością. Próbowała wyrzucić to z głowy, ponieważ czuła, że to co zaprząta jej myśli, prowadzi do upadku jako człowieka. Dochodziła do wniosku, że coś w niej pękło. A przez małe niedoskonałości, ciemność wdarła się do jej środka i zakorzeniła na stałe.
YOU ARE READING
Disharmony
FanfictionDemetria Vasilieva operuje jednym z wielu oddziałów organizacji S.H.I.E.L.D. Na co dzień mierzy się z przeciwnościami losu i potworami, jakie kryją się głęboko zakorzenione w ludziach. Nie wierzyła, że ktoś może wybiegać poza skalę okrucieństwa, ja...