•23•

145 14 0
                                    

Stąpał bezdźwięcznie po twardym betonie wyłożonym w całym pomieszczeniu. Działał jak duch, którego cechy przejął już dawno temu. Każdy krok dzielił go od miejsca, jakie stworzyło w jego głowie mieszaninę dziwnych uczuć, których nie powinien nigdy dopuszczać, dla dobra misji.

Stanął przed uchylonymi drzwiami, które kiedyś mogły prowadzić do gabinetu osoby prowadzącej więzieniem. Jego palce zawisły w powietrzu, nie docierając do metalowej struktury. Usłyszał przyciszone głosy. Jeden z nich należał do dobrze znanej mu osoby. Aleksiej i jego stanowczy nacisk na słowa, zawsze zwracał na siebie uwagę. Jednak w jego barwie głosu było coś nieznajomego, coś co mógłby przypisać komuś innemu, ale jego umysł nie potrafił połączyć świeżego wspomnienia z rzeczywistością.

– Za długo odbywa się bez komory. – Powiedział jeden z mężczyzn, który znajdował się w środku. Słysząc jego lekko drżący głos, można było uznać, że sprawa, o której dyskutują, była tajna i nieprzeznaczona dla uszu intruza. – Jeśli będziemy dłużej zwlekać, jego stan może przynieść nam niepożądane skutki.

– Ma misję do wykonania – rzekł Aleksiej cierpkim głosem.

– Ale...

W pomieszczeniu zabrzmiał głośny huk uderzenia czyjejś ręki o blat biurka. Następnie nastała cisza, którą było ciężko znieść nawet dla podsłuchującego.

– Nie chcę więcej o tym słyszeć – rozkazał Aleksiej. – Eto vse. – Oddelegował go z nikłym powodzeniem misji.

Wychodzącą osoba zastała Żołnierza opierającego się o ścianę. Leniwie uniósł wzrok na przybysza, jakby kompletnie się go nie spodziewając. Mężczyzna miał zarzucony na ramiona kitel lekarski, na który nalegał Aleksiej, gdyż według niego to wprowadzało pewną hierarchię, której każdy miał przestrzegać. Przetarł pomarszczoną dłonią krople potu spływające po czole i obrał sobie ścieżkę, omijając Żołnierza szerokim łukiem.

Wszedł do środka już bez pukania, zastając gorzki zapach dymu papierosowego, jaki wypełniał nieco większą od celi więziennej klitkę. Aleksiej siedział przy stalowym biurku, które poza drewnianym krzesłem stojącym w rogu, było jedynym meblem ozdabiającym to ponure pomieszczenie. Rosjanin uniósł przeszywające spojrzenie tęczówek na nowego gościa, po chwili uśmiechając się na pozór szczerze, bo wszystko co było wykonywane przez niego, posiadało miano zepsutego do szpiku kości.

– Usiądź – nakazał stanowczo, wskazując ręką krzesło stojące nieopodal.

Żołnierz z lekkim wahaniem postawił je przed biurkiem, aby po chwili na nim zasiąść.

– Słyszałem, że straciliśmy jedną z moich ulubienic. – Opadł ciężko na oparcie krzesła, krzyżując ręce na piersi. – Zawsze widziałem w niej potencjał, którego nie potrafiła dobrze wykorzystać. – Wpadł w jeszcze większe zamyślenie, po chwili strzepując z ramion niewidzialny kurz, jakby pozbywał się jakichkolwiek myśli związanych ze zmarłą agentką. – Widocznie była za słaba. Ale nie sama jej osoba jest tematem naszej rozmowy. – Spod blatu wyjął broń, którą położył tuż naprzeciwko siebie.

Barnes siedział nieruchomo, chłoniąc wypowiedziane przez Aleksieja słowa. Mentor udawał przejętego jej śmiercią, podczas gdy w myślach zapewne planował znalezienie osoby, która zastąpi jej miejsce w najbliższym czasie.

– Wspomniała coś, o czym powinienem wiedzieć? – zapytał, uważnie obserwując spojrzenie skutych lodem tęczówek siedzącego przed nim.

James Buchanan Barnes. Tysiąc dziewięćset siedemnasty. Wyjące Komando. Steve Rogers.

– Nie – odpowiedział stanowczo, nawet nie wahając się przy wypowiedzi.

Aleksiej jeszcze przez chwilę chłonął każdy skrawek jego twarzy, aby później klasnąć w dłonie i energicznie wstać z miejsca.

DisharmonyWhere stories live. Discover now