You look so perfect....

151 15 7
                                    

Calum.

Leżałem w ramionach Ashtona. Zapach jego lekko spoconej skóry, działał na mnie kojąco. Oboje oddychaliśmy ciężko, uśmiechając się w milczeniu. Ash okrył nas miękką kołdrą i pocałował mnie w czoło.

-Jak ci było?- zapytałem nieśmiało przerywając ciszę.

-Hoddie...było zajebiście.

Ashton pozwolił mi dominować. Denerwowałem się, bo nie wiedziałem, czy będę potrafił zrobić to tak jak on, ale jego jęki i sposób w jaki wypowiadał moje imię dodały mi pewności siebie. Teraz czułem, że Ashton jest naprawdę mój.

-Powiedz to-szepnąłem błagalnym tonem.

-Calum...

-Proszę Ashton. Powiedz.

-Powiedziałem to raz. Jeśli coś się zmieni, na pewno dam ci znać- zaśmiał się. Podniosłem się na łokciach i odgarnąłem złoty kosmyk włosów z jego czoła.

-Proszę Ashy...

Przewrócił oczami.

-Śpij już. Bo rano oboje zaśpimy i nie zdążę odwieźć cię na mszę. Nie chcesz chyba, żeby twój ojciec dał ci szlaban z tego powodu?

Schowałem twarz w poduszce i objąłem go w pasie.

-Kocham cię Ashton-powiedziałem. Chłopak musnął opuszkami palców moje ramię, co wywołało na nim gęsią skórkę.

-Wiem Hoodie. Wiem. A teraz zamknij oczy i grzecznie śpij.

-Ashton?

-No?

-Nic.

-Śpij już.

Zamilkłem na chwilę, ale znów podniosłem głowę.

-Ashy?

-Cooo?-jęknął zirytowany.

-Nic.

-To po co się odzywasz?

-Już nie będę. Dobranoc.

Ashton obrócił się na bok, tyłem do mnie. Przysunąłem się i objąłem go.

-Ashton?

Chłopak jęknął głośno i spojrzał na mnie.

-Co znowu? Bo pójdziesz spać do innego pokoju! Powiedz wreszcie o co ci chodzi?

-Lubię słuchać twojego głosu-zaśmiałem się i pocałowałem go. Zmierzwił palcami moją grzywkę i objął ramieniem.

Rano obudziłem się przed Ashtonem. Promienie słońca wpadające przez okno grzały mnie w twarz. Spojrzałem na Asha i od razu się uśmiechnąłem. Blondyn leżał w bliżej nieokreślonej pozycji z lekko otwartymi ustami. Był taki przystojny. Przesunąłem palcem tuż nad jego ustami. Zmarszczył nos i przetarł to miejsce. Pocałowałem go. Otworzył oczy.

-Dzień doby-powiedziałem. Ashton złapał mnie za ramię i popchnął na moją stronę łóżka.

-Wali ci z gęby-zaśmiał się i usiadł, kładąc nogi na podłodze. Przetarł dłońmi twarz i przeciągnął się, po czym wstał. Zaczerwieniłem się widząc jak paraduje po pokoju nago. Oparłem się o wezgłowie, złapałem jego poduszkę i przytuliłem się do niej.

-Ashy...-powiedziałem czując jak robię się twardy na jego widok. Stał przy szafie i wybierał ciuchy na dzisiaj.

-Co się dzieje Hoodie?-zapytał z przekąsem i spojrzał na mnie- Dlaczego się czerwienisz?

-Robisz to specjalnie-warknąłem i spojrzałem na zegarek na jego szafce. Za czterdzieści minut powinienem być w domu, jeśli chcę zdążyć na mszę.- Wiesz, że za chwilę będę cię prosił...a nie mamy czasu.

Ashton stanął przodem do mnie i oparł się ręką o drzwi szafy.

-Słyszałeś kiedyś o szybkim numerku?-poniósł brwi i obnażył białe zęby.

-Kurwa Ashy...-poczułem, że w środku płonę- Wyglądasz tak perfekcyjnie....dlaczego mi to robisz?

W sekundę Ashton zalazł się przy mnie. Szarpnął mnie za nogi i ściągnął na brzeg łóżka, klękając na podłodze.

-Doskonale wiesz, że tego chcesz...Wystarczy, że...

-Proszę-jęknąłem łapiąc go za włosy i pociągnąłem w dół.

Ashton odwiózł mnie pod dom.  Przez okno w kuchni widziałem, że rodzice krzątają się po pomieszczeniu. Spojrzałem w bursztynowe tęczówki mojego chłopaka.

-Muszę już iść-powiedziałem niechętnie. Aston wziął mnie za rękę- Może...może masz ochotę pójść na mszę ze mną?

-Wybacz skarbie. Kościół to raczej nie moja bajka. Ale spotkajmy się wieczorem. Luke i Michael też przyjdą. Może w końcu trochę pogramy razem.

-A potem?-uśmiechnąłem się znacząco i ścisnąłem jego dłoń.

-Nie dziś. Moi starzy wracają z nart.

-Dlaczego nigdy z nimi nie jeździsz?-zapytałem autentycznie ciekawy. Jestem pewien, że na stoku Ashton zrobiłby furorę.

-Bo mogę organizować imprezy. Poza tym Aspen nie jest wcale takie ciekawe.

-Dla mnie wszystko jest ciekawe. Nigdy nigdzie nie byłem...poza Waszyngtonem, ale to była wycieczka szkolna.

Z bólem w sercu spojrzałem na swój zwykły dom. Porównując go z domem Ashtona, wyglądał jak stodoła. Zawsze miałem z tego powodu kompleksy. Rodzice więcej czasu poświęcali na rozbudowę kościoła, zapominając o swoim domu. No okej, niczego nam nie brakowało, a po kuchni nie biegały karaluchy, ale mogliby już zmienić meble w salonie, bo te, które mieliśmy pamiętały chyba jeszcze czasy prohibicji.

Ashton podniósł moją rękę i pocałował mnie w kłykcie.

-Może chciałbyś...-przerwał w pół zdania i spojrzał na deskę rozdzielczą. Wyglądał jakby się wahał.

-Tak Ashton?-próbowałem go zachęcić.

-Może chciałbyś wybrać się tam kiedyś na weekend ze mną i moimi starymi?

Wokół mnie zaczęły latać śnieżnobiałe pegazy i jednorożce.

-Naprawdę?-zapiszczałem- Naprawdę, chciałbyś?

Ashton zaśmiał się i dotknął mojego policzka.

-Oczywiście, że chciałbym. Ty, ja, ośnieżone stoki i pokój z kominkiem...

Moja wyobraźnia zaczęła szaleć, ale Ashton sprowadził mnie na ziemię.

-Leć już. Bo za chwilę rodzice zaczną do ciebie wydzwaniać.

Przygryzłem wargę. Chciałem go pocałować, ale byłem pewien, że któraś z moich zramolałych sąsiadek na bank zauważyła już lśniącą Mazdę, której właścicielem był Ash. Przejechał dłonią po moim udzie i ścisnął mnie za kolano.

-Do wieczora Calum-powiedział, a ja wysiadłem z samochodu.



I co myślicie? Noc z Ashtonem, zaproszenie na romantyczny wyjazd. Wydaje się, że to będzie związek perfekcyjny? *złowieszczy śmiech*.

Ps. Jak się podoba nowa okładka??

If You Don't Know Let Me Go|| CashtonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz