James uwielbiał Quidditcha. Nic nie mogło się równać z lataniem na miotle, z uczuciem wiatru we włosach, z zamierającym na ułamek sekundy sercem, gdy gwałtownie pikował w dół. Nigdy nie mógł się doczekać meczów. Lubił się mierzyć z szukającym przeciwnej drużyny i ścigać się z nim, gdy obaj jednocześnie dostrzegali złotego znicza. I mimo że sama gra była dla Jamesa bardzo ważna, wygrana również miała dla niego ogromne znaczenie. Szczególnie teraz, kiedy grał przeciw Ślizgonom, nie zamierzał tak łatwo oddać Pucharu Quidditcha.
Przygryzł wargę i rozejrzał się kolejny raz w poszukiwaniu złotej piłeczki, ale jej nie było. Spojrzał uważnie na szukającego Ślizgonów, Regulusa Blacka. Uważnie go śledził od początku meczu, by się upewnić, że ten także nic nie zauważył. Nie zamierzał przegrać. Ulżyło mu, kiedy Regulus również bezsilnie krążył wokół boiska i rozpaczliwie wyszukiwał wzrokiem znicza.
-...panna McDonald szykuje się do obrony, czy uda jej się obronić? Pan Batrey rzuca piłkę iiiii... PUDŁO! – w głosie spikera dało się słyszeć uradowaną nutkę. Rozległo się zgodne syknięcie i pojedyncze gwizdy wśród Ślizgonów. – Panna McDonnald łapie kafla i go odrzuca, piłka trafia do... OCH!
James zerknął na dół, gdzie zasiadał spiker, umiarkowanie zaciekawiony, co takiego przykuło jego uwagę, że aż przerwał relację. Jego serce zamarło na ułamek sekundy, kiedy dostrzegł złoty błysk tuż przed nosami zasiadających na trybunach. To musiał być znicz! Czując nagły napływ adrenaliny, natychmiast rzucił się do przodu, ścigając piłeczkę. Jego miotła nabrała wręcz zawrotnej prędkości, a palce mu zdrętwiały od zimnego wiatru, ale był zdesperowany, aby ją schwytać. Na jego szczęście Regulus jeszcze nie zauważył znicza. Był już tak blisko... Już wyraźnie widział piłeczkę, jej trzepoczące skrzydełka. Wyciągnął rękę, już prawie ją miał...
-Ożesz kur...! – zaklął, kiedy piłeczka poderwała się, jakby przestraszona, i błyskawicznie zaczęła przed nim uciekać wzdłuż trybun, co pewien czas skręcając i zatrzymując się nad głowami widzów, by go zmylić. – No co za...!
Rzucił się za nią w pogoń. Musiał ją mieć, po prostu musiał! To była dla niego sprawa życia i śmierci! Na jego nieszczęście, podekscytowany głos spikera zdający relację z wyczynów Jamesa już zawiadomił Regulusa i nie musiał się oglądać, by wiedzieć, że chłopak siedzi mu na ogonie. Przyspieszył. Serce tłukło mu się w gardle, a krew w nim wrzała. Zupełnie nie przejmował się przestraszonymi piskami, kiedy przypadkowo muskał czubkiem buta głowy pod nim. Póki co nikogo nie kopnął, a nawet jeśli, to pani Pomfrey raz dwa tego nieszczęśnika poskłada, więc co miał się przejmować?!
Złoty znicz był tuż przed nim, wystarczyło wyciągnąć palce i... Uch! Piłeczka skręciła gwałtownie w stronę publiczności, a James instynktownie za nią. Serce mu zamarło. Och. Za bardzo zawrócił. Leciał prosto na siedzących na trybunach Ślizgonów! Rozpaczliwie postarał się wyhamować, ale na próżno, był już za blisko. Przed oczami zamajaczyły mu inne, czarne i rozszerzone ze strachu, zanim wpadł na tę osobę. Ktoś krzyknął, ktoś zagwizdał, a on przetoczył się wraz z miotłą i ową osobą przez kilka siedzeń, przy okazji taranując kolejne kilka osób. Po chwili wpadł na barierę, a raczej ta osoba, ponieważ to ona była pod nim. Krzyknęła cicho, kiedy przygniótł ją do spróchniałego drewna, które – jakby nie było już dość – trzasnęło i rozwaliło się pod ich ciężarem, a oni wylecieli na boisko, gdzie jeszcze raz przetoczyli się po trawie.
CZYTASZ
Meyrinowskie miniaturki
FanfictionCo może zdarzyć się podczas zwykłego wypadu na kawę? Do czego może doprowadzić wypadek podczas meczu jak każde inne? Co może stać się ,,przekąską''? Na jakie pomysły mogą wpaść bliźniaki? Wszelakie poryte pomysły, które siedzą w rudej głowie Meyr...