07.02.1977r.
Jak zwykle przeraźliwie głośne brzęknięcie dzwonka na lekcję przygłuszyła spora grupka uczniów. Jak zwykle nauczyciel przykuśtykał kilka minut po czasie i ruchem dłoni zaprosił do klasy najpierw swoje małe ,,Ślimaczki'' , po czym sam wszedł do klasy, nie przepuszczając pozostałej grupki zwykłych do znudzenia studentów. Jak zwykle wygłosił tubalnym głosem krótkie przywitanie, podczas gdy nastolatkowie wyciągali swoje książki i kładli je na ławki. Jak zwykle położyłem swoją w prawym górnym rogu razem z moim ulubionym magazynem traktującym o Quidditchu oraz jak zwykle poczekałem, aż Syriusz obok mnie również się przygotuje do lekcji. Jak zwykle zamieniliśmy ze sobą szeptem kilka złośliwych słówek o ogromnym brzuchu Slughorna, o przezabawnym zachowaniu Avery'ego i paru innych Ślizgonów, którzy jak zwykle robili wszystko, by tylko podlizać się profesorowi. Na koniec zeszliśmy na nasz ulubiony temat: jak zwykle tłustych włosów Smarkerusa i jego krzywego nochala. I wtedy spostrzegłem, że jednak coś nie jest tak, jak zwykle...
-Profesorze? Snape'a nie ma.
Slughorn odwrócił się i ze zdziwieniem obrzucił puste miejsce w pierwszej ławce w środkowym rzędzie. Po chwili zrobił minę, jakby coś sobie przypomniał i machnął lekceważącą ręką.
-Ach tak. Spokojnie, waszemu koledze nic się nie stało. – wśród Gryfonów rozległo się kilka złośliwych prychnięć. – Pan Snape nikomu się nie chwalił? Dziwne, bo ma powód. Otóż drogi pan Snape zachwycił ostatnio swoimi zdolnościami w dziedzinie eliksirów goszczącego u mnie sławnego francuskiego eliksirowara, Alaina Levittouxa. Postanowił zabrać Severusa na Światowy Zlot Mistrzów Eliksirów, gdzie pan Snape zaprezentuje krótki pokaz. Wróci za jakieś dwa tygodnie.
Po klasie rozległy się szmery. Chyba to był pierwszy raz, kiedy Snape stał się tematem tak żywych rozmów. Co się dziwić, Zlot Mistrzów Eliksirów, i to nie taki zwykły, a światowy?! W dodatku w wieku siedemnastu lat?! Nie znałem się zbytnio na światku mikstur, ale mój tata, który czasem hobbystycznie coś warzył, mówił mi, że raz się znalazł na normalnym zlocie i to był totalny odjazd. A mimo to nigdy nie udało mu się znaleźć na światowym. Mojemu liczącego dość sporo lat i bogatemu w doświadczenia tacie się to mogło co najwyżej marzyć, a tutaj Smarkerus...? Mimowolnie pokiwałem głową z uznaniem.
No cóż, chyba wreszcie będę mógł odpocząć od wkurzającego towarzystwa Snape'a na półtorej tygodnia. Merlinie,jak super!
08.02.1977r.
Kiedy przyszedłem do Wielkiej Sali na śniadanie, nie mogłem powstrzymać wrażenia, że coś jest nie tak. Dopiero po dwóch filiżankach mocnej, czarnej kawy udało mi się oprzytomnieć na tyle, by sobie przypomnieć, iż tym czymś był Snape, a raczej jego brak. I dobrze. Wreszcie nie będę musiał oglądać jego obrzydliwej twarzyczki ani słuchać wnerwiającego głosu. Muszę z tego korzystać, póki mogę.
-Co dziś robimy? – porzuciłem temat i sięgnąłem po talerz z jajecznicą.
-Dwie godziny historii magii pod rząd, potem eliksiry, transmutacja i zielarstwo – odpowiedział lekko nieprzytomnie Syriusz, który dopiero przyszedł i jeszcze nie zdążył wypić kawy. – Kuźwa, Merlin nas nienawidzi...
CZYTASZ
Meyrinowskie miniaturki
FanfictionCo może zdarzyć się podczas zwykłego wypadu na kawę? Do czego może doprowadzić wypadek podczas meczu jak każde inne? Co może stać się ,,przekąską''? Na jakie pomysły mogą wpaść bliźniaki? Wszelakie poryte pomysły, które siedzą w rudej głowie Meyr...