To opowiadanie jest uzupełnieniem do ,,Dwóch tygodni bez Snape'a'' dopisanym na prośbę jednej z czytelniczek. Jeśli nie czytałeś jeszcze pierwszej części, najpierw się z nią zapoznaj. ~Meyrin
23.02.1977r.
Kiedy niecałe trzy tygodnie temu poznałem pana Levittouxa, już na samym początku wiedziałem, że to odmieni moje życie na lepsze. Zaczęło się od tego, że powiedziałem o tym Lily, przez co jeszcze tego samego dnia się z nią pogodziłem. Później dwa tygodnie spędzone na Światowym Zlocie Mistrzów Eliksirów okazały się najcudowniejszym czasem mojego życia. Spotkanie wielu niesamowitych ludzi, fascynujące pokazy, zyskanie mentora (pan Levittoux stwierdził, że będzie mnie uczył korespondencyjnie), zagwarantowana posadka na przyszłość...
A potem wróciłem i zderzyłem się z okrutną rzeczywistością, jaką był Potter.
Potter, który mnie pocałował.
Jak mam to, psiamać, rozumieć?! Jak mam w ogóle spojrzeć mu w oczy?! Po co to zrobił?! A może mi się to przyśniło...?
Zerknąłem na budzik stojący na mojej szafce nocnej. Ósma dwa. Moi współlokatorzy jeszcze spali, w końcu była sobota, a wczoraj urządzili jakąś imprezę. Nie wiem, jak udało im się upić kremowym piwem, chyba wolę nie wiedzieć... W każdym razie, leżałem w łóżku odcięty od świata zewnętrznego szmaragdowymi zasłonami, pod głową czułem miękką poduszkę, a więc gdybym zasnął, gdyby to był tylko sen, to miałoby to pewien sens...
Nie. Severusie, czemu się okłamujesz...
Westchnąłem i przewróciłem się na drugi bok. Nie czułem się śpiący, ale najzwyczajniej w świecie bałem się, że... że spotkam Pottera.
Zaburczało mi w brzuchu.
...
Cholera jasna, głupi żołądek... Musiałem zgłodnieć akurat teraz?!
Przez kilka minut próbowałem uciskać brzuch, ale ostatecznie dałem za wygraną i uznałem, że dobrze byłoby zjeść śniadanie. Dalej nie miałem ochoty spotkać tego gryfońskiego idioty i zboczeńca, ale on raczej nie był rannym ptaszkiem i nie powinienem go spotkać... Prawda?
Zwlokłem się z łóżka, w kufrze wyszukałem jakieś ciuchy i poczłapałem do łazienki. Wyszedłem z niej dziesięć minut później, już ubrany w czarny golf i czarne spodnie.
No to czas iść na wyrok.
Niechętnie powlekłem się do Wielkiej Sali. Rozejrzałem się po niej. Niebo tego dnia było zachmurzone i sypał z niego biały puch, ale gdzieniegdzie widoczne były przebłyski słońca. Duchy jak zwykle latały między stołami, przy stole rezydencjalnym nauczyciele siedzieli w komplecie, za to stoły uczniów świeciły pustkami. W soboty niewiele osób wstawało przed dziesiątą, więc nie było to dla mnie zaskoczeniem. Zerknąłem na stół Gryfonów. Siedziało przy nim może nie więcej niż dziesięć osób i ku mojej uldze, nie było wśród nich Pottera.
Uff. Merlinie, kocham cię.
Już uspokojony zasiadłem przy stole Ślizgonów i po krótkim zastanowieniu sięgnąłem po sałatkę z kurczakiem, ale skrzywiłem się i odstawiłem ją, gdy zobaczyłem w niej ziarnka kukurydzy. Fuj.
Zamiast tego złapałem za owsiankę. Też się nada.
Obserwowałem uważnie uczniów, którzy co pewien czas pojawiali się w drzwiach i kierowali kroki w strony swoich stołów. Owsianka była już przeze mnie już prawie skończona, kiedy pojawiła się sowia poczta i...
CZYTASZ
Meyrinowskie miniaturki
FanfictionCo może zdarzyć się podczas zwykłego wypadu na kawę? Do czego może doprowadzić wypadek podczas meczu jak każde inne? Co może stać się ,,przekąską''? Na jakie pomysły mogą wpaść bliźniaki? Wszelakie poryte pomysły, które siedzą w rudej głowie Meyr...