9.

2.1K 224 28
                                    

Wzdrygnęłam się, gdy poczułam czyjeś ręce na swojej tali.

- Luzik arbuzik, to tylko ja.

- Jezu Ben, nie strasz mnie tak nigdy więcej.

Chłopak uśmiechnął się pod nosem i puścił mnie, po czym zachwiał się niezgrabnie. Próbował to jakoś zatuszować i usiadł obok , ale ja wiedziałam swoje. Był kompletnie napruty, jestem pewna, że nawet ryby w oceanie mogły poczuć, jak wali od niego wódą.

- Co tu robisz? - zapytałam. Ben nie był typem osoby, która szlajała się samotnie wieczorami. W dodatku raczej nie zdarzało mu się picie w ciągu tygodnia. Może nie tylko ja miałam problemy?

Wzruszył ramionami i zaczął chichotać jak głupi do sera. Przeczesał swoje ciemne włosy ręką, ale nie udzielił mi odpowiedzi.

Przewróciłam oczami, nie miałam humoru na żadne gierki.

- Widzę, że nie jesteś w nastroju, zmywam się - Rzuciłam i zaczęłam podnosić się z miejsca.

- Hej, chyba nie zostawisz tak pijanego przyjaciela? - chłopak, zrobił do mnie maślane oczy. Dobra, miałam jakieś tam zasady i faktycznie, zostawienie go w takim stanie, było słabe.

- Dobra, zbieraj się, odprowadzę cię - chwyciłam jego dłoń i zaczęłam ciągnąć do góry, muszę przyznać, że nie było to łatwe zadanie. Ben nie był motylkiem. - Po drodze opowiesz mi co jest grane.

- Wstawaj! - krzyknęłam, gdy po dłuższej chwili nadal nie raczył ruszyć czterech liter z piasku.

- Tak jest, proszę pani - zasalutował niezgrabnie i stanął przede mną. Przełożyłam sobie jego ramię przez barki i objęłam w pasie. To będzie długa droga. Powoli ruszyliśmy, dodatkowy ciężar na moich plecach, nie napawał mnie optymizmem.

Po trzystu metrach naprawdę miałam dość, a byliśmy dopiero przy kamiennej ścieżce, która była wyjściem z plaży.

- Skoncentruj się chłopie, damy radę - mruknęłam, chociaż nie byłam pewna czy mnie słyszy.

- Czyzby serle zlamal? - wybełkotał coś, robiąc głupią minę.

- Wyraźniej proszę - burknęłam, nie mając ochoty wysilać mózgu, by rozszyfrować jego paplaninę.

- Czy ktoś ci złamał serce? - powtórzył. - Nie codziennie można cię spotkać ryczącą na plaży.

- Wolę o tym nie mówić.

Pokiwał głową i w milczeniu przeszliśmy całą ścieżkę. Dziękowałam niebiosom, gdy moim oczom ukazała się drewniana ławka, która oznaczała chociaż chwilę wytchnienia. Posadziłam tam chłopaka i przetarłam pot z czoła. Było słuchać Cecil, gdy namawiała mnie na siłownię. Na myśl o niej zrobiło mi się smutno. Muszę wymazać tę osobę, z mojej cennej pamięci. Nie zasługiwała, na myślenie o niej.

Właściwie, byłoby miło wyżalić się Benowi. Ale jak mam zwierzać się komuś, kto robi kretyńskie miny i nie zwraca na mnie uwagi. Na pytanie, co do cholery wyprawia, odpowiedział, że udaje małpę. No tak, logiczne. Jak mogłam się nie domyślić?

Westchnęłam i schowałam dłonie pod rękawy bluzy. Zaczynałam marznąć. Żałowałam tego, że nie zabrałam telefonu. Zadzwoniłabym po Jess, która odwiozłaby nas cieplutkim samochodem pod sam dom. O ile była jeszcze w Moringtown.

No właśnie, telefon!

Spojrzałam z nadzieją na Bena. Właśnie zaczynał przysypiać, z głową przechyloną na prawy bok. Pomyślałam, że muszę go obudzić, nie powinien spać na zimnie. Ale jeszcze nie teraz, muszę znaleźć telefon, a zrobię to o wiele szybciej, gdy pijany chłopak nie będzie mi przeszkadzał.

I'm watching you | ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz