25.

1.5K 179 59
                                    


— Lauren? Laur!

Niechętnie otworzyłam oczy, czując przenikliwy ból, który przeszywał moją głowę. Dopiero po chwili zorientowałam się, że wciąż leżę na piasku, a młody strażak podtrzymuje moje lekko uniesione nogi.

Z pomocą mamy, która była tuż obok, udało mi podnieść mi się do pozycji siedzącej. Plecy bolały mnie jak cholera. Po dłuższej chwili zaczęło do mnie docierać co się stało i gdzie się znajduje.

— Lekarze powinni ją obejrzeć.

Ten sam strażak, kucał teraz obok mnie, a w wyciągniętej ręce trzymał plastikowy kubek z wodą i czekał, aż go wezmę. Podziękowałam skinieniem głowy, zanim upiłam mały łyk.

— Nic mi nie jest – zaprotestowałam i zaczęłam się rozglądać. Większość dekoracji, stołów i krzeseł była spalona. Gości już nie było. Wielki strażacki wóz stał na kamiennym zejściu na plaże, które znajdowało się jakieś dwadzieścia metrów stąd.

Wyglądało na to, że sytuacja została już opanowana. Strażacy zaczynali się zwijać.

— Oczywiście, dopilnuję żeby zobaczył ją lekarz – zapewniła mama, zanim pożegnała się z chłopakiem, który odszedł do kolegów z zespołu.

Nie chciałam nawet słuchać o żadnym szpitalu, czy badaniach.

— Gdzie jest Jess? Co się właściwie stało? – zapytałam, próbując wyczytać cokolwiek z twarzy mojej mamy. Wyglądała na bardzo zmęczoną i zmartwioną. Na policzku miała ślad od czarnej sadzy.

— Siedzi na komisariacie, jest kompletnie załamana – westchnęła, łamiącym się głosem – Harry obiecał dopilnować, żeby jakiś policyjny psycholog z nią porozmawiał. Wygląda na to, że ktoś zapomniał jak wielkim zagrożeniem może był niedopałek papierosa. Rzucił go prosto w prezenty. A dokładnie w twój... Papier szybko się podpalił, a potem wszystko inne.

— O nie – jęknęłam, ciągnąc się za włosy – to moja wina, to nie tak miało być...

— Posłuchaj mnie – mama przerwała mi dosyć twardym tonem – to nie jest niczyja wina. Z tego co wiem policja już wykluczyła podpalenie, jedyną osobą, która może się obwiniać jest ten cymbał, który nie umie dogaszać papierosów. I nie wie, że nie rzuca się ich byle gdzie, cholera jasna!

Nagły wybuch mojej mamy, sprowadził mnie na ziemię.

To nie moja wina.

To zwykły przypadek, że pożar zaczął się od mojego prezentu.

Odruchowo sprawdziłam telefon, lecz nie dostałam, żadnej wiadomości od prześladowcy.

Miałam wielką nadzieję, że on nie miał z tym nic wspólnego i nie wpadł na pomysł podpalenia. Czym innym jest uprzykrzanie życia mi, a czym innym podpalenie, które może zagrozić życiu tak wielu osób...

Poza tym to było wesele mojej siostry, a nie moje. Nie miał powodu. Na pewno nie posunął się do tego.

— A ten obrus? Jakim cudem znalazł się w samym środku tłumu? – zapytałam, przypominając sobie panikę jaka ogarnęła wtedy ludzi, doprowadzając do tego, że praktycznie mnie stratowali.

— To jest właśnie zagadka. Początkowo wszyscy byli pewni, że to podpalenie i ktoś celowo go tam wrzucił. Kiedy policja wykluczyła tą opcję, myślę, że to musiał być jakiś nieszczęśliwy wypadek. Może ktoś wystraszył się płonącego obrusu i pomyślał, że trzepotanie nim po wietrze pomoże? Nie mam pojęcia.

I'm watching you | ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz