21.

1.6K 179 22
                                    


— Oh, jest naprawdę piękna. Granatowa, rozkloszowana, nowoczesna i jednocześnie elegancka.

— Tak? Więc dlaczego mówisz o niej z taką niechęcią ? – Cecil posłała mi spojrzenie mówiące 'Chyba nie sądzisz, że jestem taka naiwna?' Westchnęłam tylko, energicznie wycierając szklankę.

Stałyśmy przy ladzie pizzerii, w której aktualnie dorabiałam. Ja po stronie dla personelu, Cecil dla klientów. Przyszła mnie odwiedzić, jak zawsze gdy był mały ruch.

Był piątkowy poranek, jednak miałyśmy wolne, bo nasza klasa pojechała na jednodniową wycieczkę. My zdecydowałyśmy się zostać z tego względu, że w wakacje odwiedzałyśmy teatr w pobliskim mieście na własną rękę i to wielokrotnie. Poza tym byłam teraz nieco spłukana, dlatego zdecydowałam się dorobić trochę pieniędzy. Szczególnie, że ślub mojej siostry zbliżał się nieubłaganie, zostały tylko dwa dni. A ja wciąż całkowicie nie zapłaciłam za prezent dla niej.

Moja przyjaciółka postanowiła zostać ze mną, mimo że wcale jej do tego nie namawiałam. W jej domu bardzo dobrze się powodziło i nie miała żadnych problemów z kasą. Mogła jeździć gdzie tylko chciała. Jednak ona stwierdziła, że mnie nie zostawi. Byłam jej za to bardzo wdzięczna, chociaż nigdy nie chciałam, aby się dla mnie poświęcała.

— No wiesz, nie powiedziałam ci wszystkiego – wydusiłam z siebie podnosząc powoli wzrok. Zmarszczyła brwi, a ja opowiedziałam jej o telefonie w galerii i o dziwnym zachowaniu Jeffa.

— Powinnyśmy iść na policję, właśnie w tym momencie – stwierdziła, gdy skończyłam – Mogą namierzyć tego psychopatę przez telefon, a wtedy to wszystko się skończy.

— Nie mogę Ce. On jest zbyt niebezpieczny. Skrzywdzi moją rodzinę, albo ciebie, albo kogokolwiek innego jeśli nie... - zawahałam się, żałując, że nie ugryzłam się w język wcześniej. Specjalnie nie wspominałam jej o dziwnej karteczce, którą znalazłam w portfelu. Bałam się jej reakcji, ale w tamtym momencie już chyba nie było odwrotu – Jeśli nie pójdę na wesele Jess, z twoim bratem. Jako przyjaciele.

Ostatnie słowa praktycznie wyszeptałam. Spuściłam głowę i odłożyłam szklankę na miejsce, chcąc jak najdłużej unikać patrzenia na przyjaciółkę. Wzięłam w dłoń ścierkę i zaczęłam czyścić, i tak już lśniący, blat. Jednak ona wciąż milczała.

— Naprawdę mi przykro. Nie chcę tego robić, nie chcę go ranić. Ja naprawdę się zmieniłam, nie jestem już taka jak wcześniej. Chce być dobra dla ludzi, uwierz mi – zaczęłam się plątać, wypuszczając z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego. Z każdym słowem wymachiwałam ścierką coraz szybciej, w efekcie strącając jedną szklankę. Spadła na podłogę i z hukiem rozbiła się na kawałki.

Wzdrygnęłam się gdy blondynka ścisnęła lekko moją dłoń, jakby zachęcała mnie, abym podniosła na nią wzrok. Zrobiłam to, a po moich plecach przebiegły dreszcze, gdy zobaczyłam jej smutną twarz.

— Wierzę ci Laur – wyszeptała – Jednak nie mogę zrozumieć dlaczego ktoś jest taki okrutny. On nie niszczy tylko ciebie, wciąga w to też innych.

— Masz rację, nie mam prawa was w to wciągać.

— Za późno Laur. Musisz to zrobić – pokręciła głową, wciągając na swoje ramiona kurtkę. Zastanawiałam się czy wychodzi dlatego, że moja obecność zaczęła ją przytłaczać. A może była zła i zniesmaczona moim postępowaniem? Jednak ona mówiła z całkowitym spokojem, bez nutki oskarżenia w głosie. To jednak sprawiało, że cała ta sytuacja bolała mnie jeszcze bardziej.

Cecil była wściekła, gdy dowiedziała się jak potraktowałam Alexa. Musiałam jej długo tłumaczyć jakie były moje intencję, chociaż nie bardzo jej się podobały. A teraz, gdy w końcu to zaakceptowała nagle okazuję się, że muszę rozdrapać jeszcze niezabliźnioną ranę.

— Jesteś pewna? – zapytałam, patrząc jak się zapina.

— Najpewniejsza. Spokojnie Laur, to tylko wesele. Alex nie jest dzieckiem, da sobie radę. Przepraszam, ale muszę już lecieć – nachyliła się i pocałowała mnie w policzek na odchodne, a ja odprowadzałam ją wzrokiem, aż nie znikła za szklanymi drzwiami. Kiedy przymocowany do nich dzwoneczek w końcu umilkł, drgnęłam, jakby wybudzona z transu.

Czas wziąć się do roboty – pomyślałam, kierując się na zaplecze po zmiotkę i szufelkę. Muszę posprzątać szkody, które narobiłam. Kiedy nachylałam się zmiotkę, zgasło światło. Pomyślałam, że zabrali prąd, ale światło znów się zapaliło po paru sekundach. Mogliby się zdecydować czy zabierają nam prąd czy nie. Chociaż wolałabym, aby światło dzisiaj było. Dzień i tak był wyjątkowo pochmurny, co chwilę padał deszcz. Idealna pogoda, na schronienie się w cieplutkiej pizzerii. Jeśli będą klienci przynajmniej będę miała poczucie, że naprawdę jestem tu po coś potrzebna. No i nie będę się tak nudzić, jak teraz, ale to swoją drogą.

Zawsze w godzinach porannych było najmniej ludzi, ruch zaczynał się dopiero koło południa, a wieczorami często było tyle osób, że nie mogliśmy wyrobić.

Wróciłam za ladę i zaczęłam zamiatać potłuczone szkło, uważając, aby się nie skaleczyć. Jeszcze tylko poranionych dłoni mi brakowało, no jasne.

Jednak udało się bez przygód zamieść wszystko na szufelkę, a ja zadowolona wstałam i wrzuciłam szkło do kosza. Zastygłam bez ruchu słysząc dziwny syk. Jednak po chwili pomyślałam, że najwidoczniej, coś mi się przesłyszało i wróciłam na zaplecze odnieść to co przed chwilą zabrałam.

Jednak kiedy wróciłam znów usłyszałam ten sam, dziwny dźwięk. Dochodził ewidentnie zza lady. Wyszłam zza niej powoli i ujrzałam dosyć spore pudło, które ktoś postawił przed drzwiami. Zbliżyłam się do niego niepewnie, nie wiedząc czego się spodziewać. Zastanawiałam się nawet czy nie zawołać Roba, który był tu kucharzem. Jednak gdy ostrożnie podniosłam karteczkę, przyczepioną taśmą do pudełka, zrezygnowałam z tego pomysłu. To było zaadresowane do mnie. Lauren Anderson – głosił napis.

Przełknęłam ślinę, zastanawiając się, czy nie wyrzucić po prostu tego pudła w cholerę. Domyślałam się kto jest nadawcą i wolałam nie ryzykować. Jednak wiem, że nigdy nie pozbyłabym się tego uporczywego zaciekawienia, co też takiego mogło się tam znajdować.

Raz kozie śmierć.

Drżącymi rękami zdjęłam wieko z pudła, czego natychmiast pożałowałam. Upadłam z wrzaskiem na podłogę. Dwie ohydne żmiję wystawiły swe głowy z kartonu i powoli pełnzęły na podłogę. Zaczęłam panicznie oddalać się od nich, wciąż będąc w pozycji półleżącej. Jednak po chwili poczułam opór lady na swoich plecach, a nie mogłam zmusić swoich kończyn aby wstać. Byłam tak sparaliżowana, że mogłam tylko patrzeć, jak dwie żmije coraz bardziej wynurzają się z kartonu.

— Co tu się dzieje? – Rob z Chrisem, drugim kucharzem przybiegli, zaalarmowani moimi wrzaskami.

Szybko ogarnęli sytuację, ja kuląca się ze strachu pod ladą i dwie żmije usiłujące wydostać się z kartonu.

— Wyprowadź ją Chris, ja zadzwonię do odpowiednich osób i zajmiemy się sytuacją – Rob wydał polecenia, a Chris posłusznie się do nich dostosował. Praktycznie musiał mnie podnieść bo byłam, w takim szoku. Zaprowadził mnie do kuchni i zamknął szczelnie drzwi. Z jego pomocą usiadłam na metalowym taborecie i dostałam szklankę wody. Wciąż cała dygotałam.

— Spokojnie, zaraz będzie po wszystkim. Nic się nie stało, to pewnie jakieś durne dzieciaki robiły sobie żarty – próbował jakoś mnie pocieszyć. Nawet nie wiedział jak bardzo chciałam, aby to był tylko głupi żart miejscowych smarkaczy. Jednak nie, wciąż ściskałam w dłoni kartkę, która sprowadzała mnie na ziemię. Lauren Anderson, Lauren Anderson, Lauren Anderson...

— C-Chris – wpadłam nagle na genialny pomysł – mamy tu kamery prawda? Czy jest możliwość, aby sprawdzić kto to podrzucił?

Chłopak uśmiechnął się i pokiwał głową.

— Myślę, że tak.

***

Zaczęłam pisać nowe opowiadanie, które znajdziecie na moim profilu.

Zapraszam Was serdecznie do przeczytania 'Zabij jeśli potrafisz'. Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu tak samo jak IWY (albo bardziej hehhe).

Do następnego! xx

I'm watching you | ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz