Rozdział 20

144 15 1
                                    


Pamiętaj o przeczytaniu wcześniejszych części.


Gdy wróciłam, w apartamencie panowała przeszywająca cisza. Ostrożnie przeszłam korytarzem, zauważając w salonie po przewracane meble i plamy krwi na dywanie. Kuchnia wcale nie wyglądała lepiej, rzeczy które wcześniej leżały na wyspie, teraz walały się po podłodze. Przerażona, ledwie byłam w stanie utrzymać się na nogach, zagryzłam jednak zęby i po cichu przeszłam do sypialni. Lekko popchnęłam drzwi, a moim oczom ukazała się postać leżąca na ziemi. Kiedy uświadomiłam sobie kto to, serce mi stanęło, a świat się zawalił jeszcze bardziej niż był minute wcześniej. Padłam na kolana, początkowo nie wiedząc co zrobić. To był Martin. A fakt, że mógł tu leżeć martwy lub umierający, nie pomagał w ogóle. Szybko się otrząsnęłam, sprawdziłam mu puls, który od razu mnie uspokoił. Otarłam mu z twarzy krew. Oboje znajdowaliśmy się w kałuży jego krwi. Miał jakieś obrażenia, cięcia na brzuchu, których nie byłam w stanie zatamować. Złapałam za telefon, wybrałam numer pogotowia i nagle doszła do mnie okropność całej tej sytuacji. Praktycznie nie potrafiłam mówić, było to zbyt trudne. Nawet nie wiem jak, ale po 10 minutach pojawili się ratownicy, którzy odepchnęli mnie od Martijn'a i zaczęli sprawdzać, mówić, pytać, a ja tylko siedziałam bezbronnie, patrząc co z nim robią. W momencie, gdy go podnieśli na noszach, ocknęłam się i jedyna rzecz, którą mogłam powiedzieć było

- Mogę z nim jechać?

- A jest pani z rodziny? - spytał jedynie ratownik

- Yyyy.... tak to znaczy jestem jego narzeczoną. - skłamałam szybko zakrywając rękę, na której powinien znajdować się pierścionek

- Dobrze, proszę z nami. - powiedział krótko

Złapałam tylko iphone'a z podłogi i pobiegłam za nimi do karetki. Nie wiem ile trwała rzeczywiście droga do szpitala, ale mi się wydawało, że wiecznie, a kiedy brunetowi stanęło serce, umierałam tysiące razy. Uświadomiło mi to, jak bardzo ważny jest dla mnie i nie wyobrażam sobie życia bez niego. Chciałam cofnąć czas do momentu, gdy ostatni raz na niego spojrzałam przed wyjściem i zostać w tym pokoju z nim, rzucić się na niego, powiedzieć, że go kocham, i mu wybaczam. Ale nie dało się tego zrobić, musiałam czekać i mieć nadzieje, że z tego wyjdzie i będę mogła mu to wszystko powiedzieć. Kiedy wrócił mu puls, akurat dojechaliśmy pod OIOM. Od razu wzięli go lekarze i pobiegli z nim gdzieś, a ja zostałam zabrana przez pielęgniarkę wpierw do małego pokoiku, gdzie podała mi środki uspokajające, a następnie pokazała poczekalnie i powiedziała bym usiadła, i zaczekała na doktora prowadzącego. Początkowo nie wiedziałam co ze sobą zrobić, w końcu pomyślałam i zadzwoniłam do Watse'a, Aubrey'a, Jose, i Louis'a, którzy akurat byli w Nowym Jorku. Za nim ktokolwiek z nich się pojawił, minęły z dwie godziny i jedyne czego się dowiedziałam to, że operacja trwa, a po jej zakończeniu dowiem się więcej. Przyszli całą grupą, przerażeni tym wszystkim. Chcieli wiedzieć co się stało, a jak nawet nie wiedziałam co powiedzieć. Zalałam się łzami, co spowodowało, że wszyscy mnie przytulili. Nie zadawali mi już żadnych pytań, wiedząc, że niczego ode mnie się nie dowiedzą. Cholernie się bałam, sama myśl o tym, że mogę go stracić, przyprawiała mnie o dreszcze. W końcu po pięcio godzinnej operacji, pojawił się chirurg. Podszedł do mnie i zapytał.

- To pani narzeczoną? - przytaknęłam tylko i odeszłam z nim kawałek - A co z rodziną pacjenta?

- Są w drodze, ale będą dopiero jutro. Martin jest z Amsterdamu, gdzie ma całą rodzinę.

- Świetnie rozumiem. Jeśli chodzi o niego to cóż, jest w ciężkim stanie, operacja była trudna, ale się powiodła. Ma potłuczone żebra, a ciosy zadane ostrzem były powierzchowne i to samo z tymi na głowie.

In the name of loveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz