16

3.1K 202 60
                                    

- Myślę, że nie powinnaś się przemęczać. Zostań tu a ja zawołam Levi'a. - Znowu on? Znaczy, nie chodzi o to, że go nie lubię po prostu nie jestem dzieckiem którym trzeba się ciągle zajmować.

- Ale ja... - Nie zdążam dokończyć bo brązowowłosa wychodzi z pomieszczenia. Czuję się jakby robili zemnie ofiarę. Nie jestem już dzieckiem. Ale jednak muszę wykonywać rozkazy nawet jeśli urażając one moją dumę. Po chwili Hanji wraca razem czarnowłosym. Nie odzywam się, nawet nie zwracam na nich szczególnej uwagi. Jestem pochłonięta moimi własnymi myślami. Z zamyślenie wyrywają mnie silne ręce kaprala. Spoglądam w jego oczy ale szybko odwracam wzrok. W jego oczach dostrzegłam litość. On się nade mną lituje? Nie prosiłam o to. Miałam go przeprosić ale to, że jest tutaj, to, że się nade mną lituje na nowo wyprowadza mnie z równowagi. Jedna część mnie jest mu wdzięczna i pragnie jego bliskości, a druga zaczyna go nienawidzieć i chce by odszedł.

- Muszę cię umyć. - Mówi obojętnie. On ma mnie umyć? Jak to musi? Nikt go nie zmusza.

- Nic nie musisz. - Mówię przez zęby. - Nie potrzebuje twojej litości. Jestem w stanie sama sobie poradzić.

- Pamiętaj tylko aby nie zamoczyć bandaża. - Chłopak zostawia mnie na moim łóżku i wychodzi. Nareszcie jestem sama. Moja kochana cisza i spokój. Z szafki biorę świeżą bieliznę i moją niebieską pidżamę. Wchodzę do łazienki i zdejmuje brudne ubranie. Rzucam je w kąt i wchodzę pod prysznic. Już miałam odkręcać wodę gdy przypomniałam sobie o tym co powiedział kapral. Nie zamoczyć bandaża. Powoli obmywam moje ciało gąbką i wycieram je ręcznikiem. Ubieram się i wracam do pokoju. Tam go widzę. Przygląda mi się a ja niewiem o co chodzi.

- Znowu tu jesteś? - Pytam zmęczona i zdenerwowana. Nie lubię gdy ktoś się nade mną lituje. Nie jestem dzieckiem które uczy się chodzić, nie potrzebuje pomocy.

- Jesteś dziś wyjątkowo... drażliwa. - Ostrożnie dobiera słowa tak jakby bał się, że jedno nieodpowiednie sprawi, że wybuchnę. Możliwe, że tak właśnie jest. Ale mam usprawiedliwienie. Jestem zmęczona, boli mnie głowa i jestem głodna! Ale zmęczenie wygrywa. Jutro rano zjem duże śniadanie. Nic już nie mówię tylko wpełzam do mojego miękkiego łóżka. Jednak jego obecność mnie denerwuje. To strach przed tym co się może wydarzyć.

- Możesz wyjść? - Pytam nie otwierając oczu. W odpowiedzi czuje tylko jak materac się ugina. Co on planuje? Czego tu chce! Otwieram gwałtownie oczy i widzę, że kapral siedzi na MOIM łóżku, bardzo blisko MOJEJ twarzy i dodatkowo się we MNIE wpatruje. - Czego chcesz? - Warczę. Jeśli nie pójdzie stąd z własnej woli to go wyrzucę, nawet przez okno jeśli będzie trzeba. On znowu nic nie odpowiada. Jedyne co robi to parzy i zbliża swoją rękę do MOJEJ twarzy. Odsuwam się gwałtownie i spadam na zimną podłogę. Drapie się po głowie mimo, że w nią nie uderzyłam. Spoglądam na kaprala który siedzi i się uśmiecha. Kapral się uśmiecha? To jakaś nowość. A przynajmniej w rzeczywistości. Sen był przyjemny ale w niektórych momentach chce po prostu być sama a ten tu pan mi na to nie pozwala. - Wciąż czekam na odpowiedź. - Uśmiecha się szerzej ale po chwili jego twarz przyjmuje obojętny wyraz.

- Martwię się. - Odpowiada i podchodzi by pomoc mi wstać. Wyciąga rękę a ja niechętnie ją przyjmuje. Jednak na pomocy we wstaniu się nie kończy. Kapral przyciąga mnie bliżej. - Nie strasz mnie tak więcej. - Szepcze i mocno mnie przytula. Stoję tam tylko jak słup niezdolna do jakiegokolwiek ruchu. Jedna część mnie każe uciekać jak najdalej. A druga chce zostać i wtulić w chłopaka. Obie te strony walczą ze sobą i żadna nie może wygrać. Obie są równie silne a kapral niema zamiaru mnie puszczać dopóki nie wykonam jakiegoś ruchu. Ucieczka to okazanie braku zaufania. A co pokaże jeśli się do niego przytulę? Nagle ciepło znika. Rozglądam się zdezorientowana. Znikną tak nagle. Nie stoi daleko ale jednak pomiędzy nami jest niewidzialny gruby mur który skutecznie uniemożliwia nam dostanie się do drugiego. - Przepraszam, nie powinienem był. - Mówi i kieruje się do wyjścia. Stoję chwilę bez ruchu ale ożywiam się gdy słyszę otwierające się drzwi.

- Poczekaj! - Krzyczę. Kapral się odwraca a w jego oczach chyba dostrzegłam promyk nadziei. - Zostań. Znaczy... jeśli kapral chce to ... - Mamrocze wpatrując się w podłogę. Naprawdę piękne drewno! Takie... brązowe i ... drewniane! Tak takie drewniane! Brawo ja! Odkryłam Amerykę!

- Nie wydajesz się przekonana. - Mamrocze i odwraca głowę w stronę wyjścia. Wygląda jakby bił się z myślami. A może po prostu czeka na moją reakcje.

- A rób co chcesz. - Macham ręką i wracam do łóżka. Po chwili słyszę zamykane drzwi i nie słyszę już kroków kaprala. Wyszedł. - Szkoda. - Wzdycham i wtulam się w poduszkę. Nagle słyszę kroki. Nie wyszedł? A może to ktoś inny? Okno było otwarte. Co jeśli to ktoś od Lenarda? Otwieram powoli oczy i widzę kaprala przy moim łóżku. Kuca, wpatruje się we mnie tym jego przeszywającym spojrzeniem. - Myślałam, że pan poszedł, kapralu. - Mówię i robię mu miejsce obok siebie. Ale on tylko patrzy i to wszystko.

- Zabawne jak co chwile zmieniasz sposób w jakim do mnie mówisz. Raz z szacunkiem, raz jak do przyjaciela. A nawet jak do wroga. - Śmieje się chłopak. Wbrew pozorom i tego co mówią inni on jest całkiem miły.

- Nie moja wina, że mnie kapral często denerwuje. - Odpowiadam obojętnie i zamykam oczy.

- Dobranoc. - Szepcze i zaczyna głaskać mnie po włosach. Przyjemne uczucie. Przypomina mi o rodzicach. Nie powinno, kapral to kapral a nie rodzina. Odtrącam delikatnie jego dłoń. Mam nadzieje, że nie będzie mu przykro. Dla pewności otwieram moje oczy i widzę lekko smutną minę chłopaka. Taki młody a już tak daleko zaszedł w karierze zwiadowcy.

- To mi przypominało o rodzicach. - Mówię patrząc mu głęboko w oczy. Znajduje tam spokój i zrozumienie.

- Obiecałem coś kiedyś twojej matce. - Mamie? Myślałam, że to tacie składał obietnice. - Chciała bym bez względu na wszystko był gdzieś blisko ciebie. - Zarumieniłam się ale jednocześnie lekko zasmuciłam. Nie dałam tego po sobie poznać. To zabolało. Myśl, że on tu jest tylko dlatego, że komuś obiecał. Wychodzi na to, że wszyscy uważają mnie za słabą. Nawet rodzice.

- Powiedz szczerze, ile obietnic złożyłeś moim rodzicom? - Pytam z lekkim rozbawieniem którym próbuję ukryć delikatny smutek.

- No... trochę tego było. Ale...

- Smutne. - Przerywam mu przez przypadek. Odwracam się i kładę na plecach. Spoglądam na niego kątem oka. Patrzy na mnie zdziwiony. - Wychodzi na to, że wszyscy uważali mnie za słabeusza. Nawet moim rodzice. Nie wierzyli we mnie dlatego kazali ci mnie strzec. - Mówię wpatrując się w sufit. Niedługo będę znał każdy detal wszystkiego w tym pokoju. A kto wie, może w przyszłości nawet każdy detal bazy.

- Nie, to nie tak! Oni zawsze w ciebie wierzyli. Chcieli tylko abym interweniował w razie potrzeby. - Wyjaśnia.

- W takim razie dlaczego tu jesteś? - Pytam smutno.

# Polsat

Wow... 1000 wyświetleń. Przyznaje, że tego się nigdy nie spodziewałam! Dziękuje!!

Attack on titan: Jedyna ochotniczka || Levi x OC (zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz