54

419 25 7
                                    

Moje życie zdawało się rozpaść na tysiące malutkich kawałeczków, zbyt drobnych, by można było je pozbierać nie raniąc sobie boleśnie dłoni, a co dopiero próbować złożyć je z powrotem w całość. Choć nawet już mi na tym nie zależało. Smutek i ból mieszały się z lodowatą obojętnością i sama nie wiedziałam, co było gorsze. Byłam zraniona, dałam się zranić. Dałam się zniszczyć. Bezsensowna furia wstrząsała moim ciałem i płakałam z bezsilności nieprzerwanie od, jak mi się wydawało, bardzo długiego czasu. Nie obchodził mnie przejmujący chłód, w końcu w żadnym stopniu nie kontrastował z temperaturą mojego serca. Nie wiedziałam, co mam robić, czułam zbyt wiele uczuć na raz, a sprzeczne myśli wypełniające moją głowę przytłaczały mnie, jak nigdy. W kilka chwil straciłam wszystko, co było dla mnie ważne, wszystko co zdążyłam ułożyć w misterną konstrukcję nagle runęło na mnie, raniąc moje ciało i duszę. I za żadne skarby nie mogłam pojąć dlaczego i jak to się stało. Ani dlaczego życie zabawiło się moim kosztem w tak okrutny sposób. Nie mogłam przeboleć faktu, że gdy wszystko zdawało się układać i zaczęłam oswajać się z myślą, że rozciąga się przede mną jakaś przyszłość, straciłam wszystko. Można powiedzieć, że wróciłam do punktu wyjścia, a nawet gorzej, bo w tamtej chwili czułam się jeszcze gorzej niż te kilka miesięcy temu. Powtarzałam sobie w głowie, że nie potrzebnie tak przywiązywałam się do czegokolwiek, że to musiało się tak skończyć. Poczucie niesprawiedliwości zalewało mnie na przemian z bezsilnością i czułam, że nie mam siły na nic poza siedzeniem na tym zimnym krawężniku i wylewaniem kolejnych łez. 
Usłyszałam odgłos nadjeżdżającego samochodu, ale nie miałam ochoty podnosić wzroku, dopóki nie usłyszałam, jak pojazd zatrzymuje się i ktoś wysiada z jego wnętrza. Uniosłam wzrok, fatygując się nawet, by otrzeć niedbale łzy z policzków i odsunęłam spod brody swoje kolana, prostując je przed sobą. Po drugiej stronie ulicy stał średniego wzrostu szatyn i z niepokojem ostrożnie mi się przyglądał. Rozważałam, czy nie wstać i nie odejść z godnością, ale stwierdziłam, że moja duma nie ma już takiego znaczenia, więc po prostu spuściłam wzrok. Jednocześnie żywiłam wobec mężczyzn niechęć i, choć nie chciałam tego przed sobą przyznać, bałam się ich bliskości z wielu względów. 
- Wszystko w porządku?- spytał chłopak z lekkim akcentem. Zrobił kilka kroków w moim kierunku, na co szybko podniosłam wzrok, patrząc na niego z grymasem niechęci i strachu. Szatyn zatrzymał się wpół kroku i przyglądał mi się badawczo. Mimo że miałam ochotę wykrzyczeć, że nic nie jest już w porządku, pokiwałam powoli głową. Z bliższej odległości mogłam lepiej przyjrzeć się jego sylwetce. Nie zajęło mi dużo czasu, by stwierdzić, że jest wręcz irracjonalnie przystojny, co automatycznie zapaliło w mojej głowie ostrzegawczą lampkę. Miał zielone oczy, brązowe włosy, ciemne, równe brwi i pełne usta, co od razu było dla mnie sygnałem, by się wycofać. Już dawno przestałam ufać ślicznym chłopcom. 
- Na pewno?- spytał sceptycznie. Spuściłam wzrok i zanim zdążyłam się nad tym zastanowić, pokręciłam głową. Nie byłam w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa, a pojawienie się chłopaka wytrąciło mnie z równowagi.

- Nie podchodź- poprosiłam, wydobywając w końcu z siebie jakiś dźwięk, widząc, że znowu robi kilka kroków w moją stronę.
- Spokojnie, przecież nic ci nie zrobię- zapewnił, z rozbrajającym uśmiechem. Moja paranoja zaczęła podszeptywać mi bezsensowne pytania, o to co kryje się za tym pozornie słodkim uśmieszkiem. Szatyn pokonał dzielącą nas odległość, a ja odruchowo odsunęłam się na chodniku. Posłał mi łagodne spojrzenie i narzucił mi na ramiona bluzę, którą jeszcze przed chwilą miał na sobie.

- Zamierzasz tu zostać? Jest dość chłodno- zauważył. Skupiłam swoją uwagę na splataniu i rozplataniu palców, starając się uniknąć jego wzroku. Jednocześnie chciałam, by już sobie poszedł i by nie zostawiał mnie samej.- Okej, nie chcesz mówić? Nie ma sprawy.
Chłopak usiadł na przeciwko, w odległości dwóch metrów ode mnie i mierzył mnie bez słowa wzrokiem. Westchnęłam, rozdrażniona ciężarem jego spojrzenia i posłałam mu zirytowane spojrzenie.
- Nie lubię, gdy ktoś mi się przypatruje- oznajmiłam.
- Jestem po prostu ciekawy- wzruszył ramionami.
- Nie jestem ani trochę interesująca, uwierz mi- odparłam z cieniem goryczy.
- Nie wiem, jak ty, ale ja na co dzień nie spotykam siedzących na chodniku, zapłakanych dziewczyn- stwierdził, na co przewróciłam oczami. Miałam ochotę powiedzieć mu, żeby zajął się własnym życiem, ale przypomniało mi się, jak oddał mi bez słowa bluzę i zainteresował się mną i stwierdziłam, że nie mogę być chamska, dla kogoś kto, choć na razie, jest dla mnie miły.

- Dlaczego cię to w ogóle obchodzi?- zapytałam cicho i niepewnie, czując, że zaraz znowu się rozpłaczę. I to na oczach obcego chłopaka, na ulicy, przed domem mojej byłej przyjaciółki. Chyba nigdy nie upadłam niżej, choć z drugiej strony honor to podobno nie domena naszych czasów. 
- Nie, nie, nie. Nie płacz- poprosił z przestrachem.- Tak dobrze ci szło. Przez chwilę.
Lecz moje ciało nie słuchało ani jego ani mnie i znowu zaczęłam płakać, ocierając policzki wierzchem dłoni. Szatyn wyglądał na zmieszanego i ostrożnie do mnie podszedł, siadając obok. Położył mi rękę na ramieniu, przez co znowu się odsunęłam.
- Hej, już dobrze- powiedział, kojącym tonem i otoczył mnie ramieniem. Poddałam się w końcu, chcąc po prostu móc się komuś wypłakać. Wtuliłam się w jego bok, starając się opanować piekące łzy.- Nienawidzę, gdy kobiety płaczą, nigdy nie wiem, co robić.
Siedzieliśmy tak przez chwilę, aż w końcu poczułam się trochę lepiej i odsunęłam się trochę od chłopaka.
- Jak się nazywasz?- zapytał, spoglądając na mnie bokiem.
- Vanessa- mruknęłam.
- Manu- odparł, unosząc lekko kąciki ku górze. Otarł mi delikatnie łzy kciukiem i poprawił bluzę, która zsuwała się z mojego ramienia.
- Powiesz mi co się stało?- spytał, a ja w odpowiedzi powoli pokręciłam głową.- W porządku, możemy tu posiedzieć, dopóki nie będziesz gotowa. Poczekam.

------
Hej! Jeju, gdy pisałam ten rozdział miałam dosłownie łzy w oczach, nie wiem dlaczego, chyba po prostu jest dla mnie jakiś wzruszający. Ogólnie, jeżeli ktoś się nie zorientował, to Manu to Manu Rios, więc w zasadzie to opowiadanie to trochę podwójne fanfiction, chociaż nie wiem, czy mogę tak to nazwać, skoro Manu pojawia się dopiero teraz. Wiem, że pewnie nie będzie dużej aktywności z racji, że dodaję w tygodniu, ale jeśli już tu jesteście to napiszcie, co o tym wszystkim myślicie, czy cieszycie się z nowej postaci, czy może jednak jesteście na mnie źli za takie rozwinięcie. Trzymajcie się! <3 <3

Do I ever cross your mind? /S.M. PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz