Rozdział 9

214 19 0
                                    

Wsiedliśmy w pierwszy autobus, jaki przyjechał na przystanek. Jechaliśmy około dwóch godzin, kiedy dojechaliśmy do zajezdni na obrzeżach Sydney.

- Co teraz? - spytałam Michaela, kiedy wysiadłam już z autobusu.

On tylko wzruszył ramionami.

- Super - dodałam ironicznie.

- Możemy złapać stopa - zaproponował.

- Powodzenia - prychnęłam.

- Nie raz już tak podróżowałem - oznajmił.

- Okey - po krótkim namyśle zgodziłam się z jego pomysłem - Gdzie pojedziemy?

- Nie wiem - ponownie wzruszył ramionami. To chyba umiał robić najlepiej - Zależy kto raczy się zatrzymać.

- Dobra, chodź. Tam chyba jest szosa - wskazałam głową w stronę ruchliwej ulicy i ruszyłam w tym kierunku.

Michael poszedł w ślad za mną. Doszliśmy w końcu do dwupasmowej ulicy. Po jednej stronie było miasto, a po drugiej rozciągało się obszerne pole. Ruszyliśmy wzdłuż szosy. W drugą stronę, byle jak najdalej od tego przeklętego Sydney.

Co jakiś czas zatrzymywaliśmy się na chwilę i wymachiwaliśmy rękami przed jadącymi samochodami, jednak żaden się nie zatrzymał. W końcu ja straciłam już nadzieję i tylko Michael próbował dalej. Byłam już wykończona, a upał był nie do zniesienia.

Nie wiedziałam, ile już tak szliśmy, ale Sydney dawno zostało za nami. Byłam tak wykończona, że w końcu usiadłam na trawie w cieniu jakiegoś ogromnego baneru. Michael spoczął obok mnie.

- Zmęczona? - zapytał.

- A ty nie? - uniosłam brwi.

- Ale upał - westchnął, wachlując się ręką.

- No - potwierdziłam.

- Zobacz, byłabyś teraz w szkole - powiedział z rozbawieniem. Nie wiedziałam, co go tak śmieszyło.

Wzdrygnęłam się na myśl, że patrzyłabym teraz na roześmiane twarze znienawidzonych przeze mnie ludzi.

- Ty też, geniuszu - przewróciłam oczami.

Siedzieliśmy przez chwilę w ciszy. Wdychałam powoli suche piwietrze. Czułam, jak moje płuca wysuszały się od niedomiaru wody. Sięgnęłam więc do plecaka po butelkę mineralnego płynu. Wtedy Michael wstał, otrzepał spodnie i ruszył w stronę ulicy.

- Co robisz? - spytałam.

- Być może bylibyśmy już w drodze - pokręcił głową i zaczął wymachiwać rękami przed przejeżdżającymi samochodami.

Postanowiłam zostawić mu tę robotę i odpocząć jeszcze chwilę. Sam się do tego palił, więc raczej nie miał nic przeciwko mojemu lenistwu. Albo po prostu tak go to irytowało, że postanowił wziąć sprawę w swoje ręce.

Już po kilku minutach ktoś raczył zatrzymać samochód. Obserwowałam, jak Michael rozmawiał z kierowcą przez otwartą szybę. Po chwili machnął ręką w moją stronę, prosząc, abym przyszła. Podniosłam się więc z trawy i ruszyłam w stronę jakiegoś rodzinnego samochodu w kolorze kości słoniowej. Michael otworzył mi tylne drzwi i wsiadłam do środka, a on za mną. Nie pytałam nawet o cel podróży. Chciałam po prostu wydostać się z okolic, które nadal rozpoznawałam.

Tamtą szosą jeździłam z mamą, kiedy zabierała mnie nad jezioro. To było piękne miejsce. Wtedy byliśmy szczęśliwą rodziną. Czasem zabierałam ze sobą przyjaciół, których wtedy miałam i kochałam. Chciałam stamtąd jak najszybciej uciec.

Jechaliśmy tą samą drogą już przynajmniej dwie godziny. Mężczyzna za kierownicą wyglądał raczej, jakby zabrał nas z litości, a nie uprzejmości. Przez całą drogę się nie odzywał i to chyba nie miało się zmienić.

W końcu wjechaliśmy do jakiegoś miasta. Szczerze, miałam gdzieś to, gdzie my właściwie byliśmy. Ważne, że nie miałam pojęcia gdzie. Na pewno nie w Sydney. Mężczyzna oznajmił, że będziemy musieli wysiąść, bo przyjechał tu po kogoś i więcej osób by się nie zmieściło. Wysadził nas więc pod jakimś domem. Dalej trzeba było coś wymyślić.

- Co robimy? - skierowałam to pytanie w stronę Michaela stojącego na chodniku z rękami w kieszeniach i kapturem na głowie.

- Zawsze pytasz o to samo - stwierdził - Chociaż raz pomyśl, co moglibyśmy zrobić, gdybyśmy poszli teraz przed siebie.

- Nie mam pojęcia - wzruszyłam ramionami - Nie wiem, gdzie jesteśmy i gdzie dojdziemy.

- Ja też nie - chłopak wzruszył ramionami - Dlatego chodźmy w tamtą stronę, jak najdalej od tego cholernego Sydney.

Jeżeli chodziło o ucieczkę z tego przeklętego miasta, tok myślenia miał taki sam, jak ja.

- Wiemy chociaż, która godzina? - spytałam.

- Dochodzi piętnasta - blondyn spojrzał na zegarek.

Wtedy uświadomiłam sobie, że od rana nic nie jadłam. Cóż, bywały dni, kiedy potrafiłam wytrzymać pijąc jedynie kilka łyków wody, ale ta podróż była męcząca. Przystanęłam na chwilę, żeby wyciągnąć jabłko z plecaka, po czym dogoniłam Michaela.

- Wiesz, co bawi mnie najbardziej? - zagadnął, patrząc gdzieś przed siebie.

- Hm? - mruknęłam żując jabłko.

- Że nie mamy żadnego planu. Idziemy gdzieś, nawet nie wiedząc, gdzie jesteśmy i co zrobimy potem - uśmiechnął się pod nosem. Jednak było go jeszcze na to stać. A może ten dzień coś w nim zmienił - Bo widzisz, życie to ciągłe planowanie, funkcjonowanie według określonego schematu. Rutyna, na okrągło to samo. Cieszę się, że zgodziłaś się ze mną uciec.

Miał rację. Przez rutynę popadałam w jeszcze większą depresję. Potrzebowałam zmiany. Zaczęłam intensywnie o tym myśleć, więc zdołałam wydusić z siebie tylko ciche "Też się cieszę, Michael".

Lost in Reality // Michael CliffordOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz