Rozdział 12

168 17 2
                                    

- Zatrzymajmy się tutaj - jęczałam, kiedy przechodziliśmy obok jakiegoś parku.

Michael tylko kiwnął głową i skręciliśmy w zieloną alejkę otoczoną drzewami. Z głównego chodnika odchodziły mniejsze dróżki, więc zboczyliśmy w jedną z nich. Zeszliśmy na trawę i usadowiliśmy się pod rozłożystym drzewem. Rozległy cień był dla nas zbawieniem, bo upał naprawdę dawał się we znaki.

Spojrzałam na dzieci bawiące się w parku. Biegały, grały w piłkę, bawiły się z psami, rodzicami, rówieśnikami. Te dzieci nie znały jeszcze świata. Nie wiedziały, co spotka je za kilka lat. Czy będą wiodły szczęśliwe życie, albo skończą jak ja, czego nie życzyłam nikomu.

- Dziwnie tak, co? - odezwał się Michael, na co zareagowałam dopiero po chwili.

- Hm? - spojrzałam na niego, wyrwana z zamyślenia.

- Patrzeć na tych wszystkich ludzi - westchnął cicho - ...którzy prowadzą normalne życie, mieszkają tu, mają rodzinę, znajomych.

Zabawne, że pomyślałam niemal o tym samym.

- No - nie odrywłam wzroku od roześmianych dzieci.

- Oni się bawią, a my...

- My też możemy - przerwałam mu.

Blondyn rzucił mi pytające spojrzenie.

- No co? - uśmiechnęłam się, widząc jego zdezorientowany wyraz twarzy.

- Nie znałem cię takiej - parsknął.

- W ogóle mnie nie znasz - powiedziałam, zamiast "ja też siebie nie znałam".

- Więc zabawmy się - wyciągnął nogi na trawie, a ręce założył za głowę i oparł się o pień drzewa. Odetchnął głęboko świeżym powietrzem.

- Co planujesz, Clifford? - prychnęłam.

- Dzisiejszy wieczór będzie inny, niż wszystkie - ponownie westchnął - Rozerwijmy się, Lynn.

Wstrzymałam powietrze i zacisnęłam usta. Momentalnie zrobiło mi się gorąco. Dlaczego znowu to zrobił? Dlaczego nazwał mnie Lynn?

- Cholera, przepraszam - usiadł z powrotem prosto i spojrzał na mnie przerażony.

- Okey - po krótkich zmaganiach zdobyłam się na blady uśmiech - Muszę przywyknąć i w końcu o nich zapomnieć.

- Lena... - zaczął, ale mu przerwałam.

- Lynn - powiedziałam cicho. Powinnam dawno o tym zapomnieć.

- Lynn - poprawił się - Miałaś mi opowiedzieć, co takiego się wydarzyło.

- W moim życiu? Zdecydowanie za dużo - pokręciłam głową.

- Przepraszam, to chyba nienajlepszy moment.

- Powinieneś przestać ciągle tylko przepraszać - przewróciłam oczami - Nigdy nie jest dobry moment, ale od czegoś trzeba zacząć.

Dostrzegłam na jego twarzy cień uśmiechu.

- Miałam kiedyś wielu przyjaciół - westchnęłam na myśl o nich wszystkich - Will, Katherina, Sarah - wzięłam głęboki oddech - Christian McDale - jego imię i nazwisko wydusiłam z większym trudem, niż pozostałe - Mieliśmy po piętnaście lat, kiedy zaczęłam darzyć go czymś więcej, niż tylko przyjaźnią. Jemu podobała się Kat. To mnie dobijało. Któregoś dnia, nad jeziorem, powiedziałam mu o tym. Obiecał, że nikt się nie dowie, ale wiedziałam, że nie będzie już, jak dawniej. Następnego dnia w szkole, Will patrzył na mnie krzywo, wytykał palcem, rozmawiając po cichu z Christianem. Nie mogłam uwierzyć, że mu powiedział. Ale to było oczywiste, w końcu Will był jego najlepszym kumplem. Po prostu nie miałam odwagi z nim porozmawiać, nawet na niego spojrzeć. Nasze rozmowy przestały być codziennością, nie przychodził do mnie, kiedy szliśmy do szkoły, nie odprowadzał do domu. Myślałam, że Sarah i Kat mi pomogą, ale zanim się obejrzałam, ona i Chris byli szczęśliwą parą. Długo chciałam im to powiedzieć, ale było już za późno. Nie chciałam, aby Kat zerwała z nim z mojego powodu. Może byłam zbyt naiwna. A Sarah? Jako jedyna ze mną została, spędzałyśmy razem przerwy, rozmawiałyśmy do późna. Szkoda, że w końcu przestała się do mnie odzywać. Nie z dnia na dzień. To trwało dosyć długo, zanim zupełnie straciłam z nimi kontakt. Mniej więcej w tym samym czase... - Zbierało mi się na płacz. Czułam gulę w gardle, rosnącą z każdym kolejnym słowem - ...w domu się pogorszyło. Ojciec krzyczał na mamę, kłócili się coraz częściej. Któregoś dnia po prostu ją uderzył. To też trwało dosyć długo. Kiedy miesiąc później wróciłam do domu... Mama wylądowała w szpitalu i wtedy wykryli nowotwór - głos mi się załamał i zaczęłam płakać. Płakać, jakby ona wciąż ze mną była i walczyła o życie w szpitalnej sali.

Michael przysunął się bliżej i objął mnie silnymi ramionami, przyciskając do swojej klatki piersiowej. Szeptał coś, ale byłam zbyt rozkojarzona, a w mojej głowie odbijały się jedynie dźwięki głośnego szlochu.

Lost in Reality // Michael CliffordOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz