Rozdział 11

190 17 2
                                    

Rano obudziłam się wciąż w objęciach Michaela. Nie spał już, ale mnie nie puścił. Podobało mi się jego podejście. Chciał dla mnie po prostu jak najlepiej. Nie patrzył na to, że byłam dziewczyną, a on chłopakiem i spaliśmy razem wtuleni w siebie. Teraz byliśmy dla siebie rodziną. Byłam z nim bliżej, niż z kimkolwiek od bardzo dawna.

- Bardzo zmarzłaś? - spytał cicho, kiedy spostrzegł, że się obudziłam.

Pokręciłam tylko głową uśmiechając się lekko. Znowu ktoś się o mnie martwił, a dla mnie to było zupełnie nowe.

- Jesteś głodna? - zapytał.

- Mam jabłko w plecaku. A ty, jadłeś coś?

Pokręcił głową.

- Mam jakieś pieniądze - spojrzałam na mój plecak w kącie pomieszczenia.

- Ja też. Ale niewiele.

- Co zrobimy potem?

- Nie wiem. Coś się wymyśli.

Może czułam się trochę nieswojo, ale było idealnie. Wciąż leżałam wtulona w jego ciepły tors. Brakowało mi takiego ciepła. Nikt od dawna mnie nie przytulał, nie martwił się o mnie, nie rozmawiał, jak równy z równym. Nie chciałam, żeby puszczał. Było idealnie.

- Wiesz, cieszę się, że tu ze mną jesteś - zaczął - Od dawna chciałem uciec, ale z tobą to się wydaje łatwiejsze.

- Od dawna nikt mnie nie przytulał - wyznałam.

- Przepraszam, jeśli... - lekko się zakłopotał.

- Nie. Jest idealnie. Potrzebowałam bliskości - wyszeptałam w jego klatkę piersiową.

- Każdy jej potrzebuje. Nawet takie bezduszne ciała, jak my. Zwłaszcza my.

- Tak bardzo mi kogoś brakowało - westchnęłam - Nie miałam pojęcia, że to tak pomaga.

- Możemy się przytulać częściej - zaśmiał się cicho.

Tak miło było słyszeć czyjś śmiech nad uchem. Jakby nagle słońce zaświeciło tylko dla mnie.

- Oczywiście - zgodziłam się - Teraz jesteśmy rodziną.

- Cieszę się, że ci się podoba.

Pół godziny później wyruszyliśmy w dalszą drogę. Zjedzony przez mole koc zabraliśmy ze sobą, a z naszych oszczędności kupiliśmy sobie zapas suchych bułek i wody. Szliśmy zatłoczoną ulicą. Wokół nas wyrosły wieżowce i biurowce, a ruch na ulicy był o wiele większy, niż tam, gdzie spaliśmy.

- To miasto zdecydowanie zbyt przypomina mi Sydney - odezwał się Michael, żując suchą bułkę.

- Jak każde miasto w tym pieprzonym kraju - westchnęłam i pociągnęłam łyk wody z butelki.

- Gdzieś tam - wskazał ręką przed siebie - jest miejsce, które wygląda zupełnie inaczej i być może jest stworzone właśnie dla nas.

- Śmiem wątpić, że jest na świecie takie miejsce, w którym mogłabym się odnaleźć.

- Każdy ma czasem wątpliwości - wepchnął resztę bułki do ust i otrzepał ręce.

- Nie pasujemy do tego świata, Michael - pokręciłam głową.

- Dlatego żyjmy według własnych zasad - rozłożył ręce, jakby chciał objąć nimi cały świat - Po co tutaj zaszliśmy, co?

- Żeby uciec od tego wszystkiego - wzruszyłam ramionami.

- Żeby znaleźć miejsce, w którym zaakceptujemy samych siebie i nauczymy się normalnie żyć - poprawił mnie blondyn.

- Po tym wszystkim? - prychnęłam - Żyć normalnie?

- Znajdźmy swoje miejsce, Lynn.

Moim ciałem wstrząsnął zimny dreszcz. Powiedział "Lynn". Nazwał mnie Lynn. Zobaczyłam w nim Chrisa. Niby przyjaciela, a tak naprawdę kogoś, kto znaczył dla mnie o wiele więcej. Przecież był teraz moją rodziną. Zabolało, jednak miło było znów usłyszeć to z ust osoby, której ufałam.

- Przepraszam - powiedział cicho, kiedy ja zapomniałam, jak używać języka.

- Nie przepraszaj. Powinieneś się nauczyć, że zwykłe "przepraszam" niczego nie zmienia.

Nieco minęłam się z prawdą, bo kiedyś tak bardzo chciałam usłyszeć chociaż jedno ciche "przepraszam" z dobrze znanych mi ust. Nikt mnie nigdy nie przepraszał.

- Dobra, więc nie przepraszam.

Prychnęłam pod nosem na te słowa.

- Ale czasem trzeba przeprosić, żeby mieć po prostu pewność - dodał.

- Wolę mieć pewność, że mogę ci zaufać. Prosiłam cię o coś, a ty chyba o tym zapomniałeś.

- Nie zapomniałem - rzucił mi ukradkowe spojrzenie - Pasuje ci Lynn.

Szłam dalej w milczeniu.

- Dlaczego tak nie lubisz swojego imienia? - spytał Michael po upływie kilku sekund - Lena - wymówił je, jakby chciał sprawdzić, czy mi z nim do twarzy.

- Mama zawsze chciała nazwać tak córkę - westchnęłam cicho na myśl o niej - Mówiła mi to wiele razy. Powtarzała, jakie to mam piękne imię, że komponuje się z kolorem moich oczu i odcieniem skóry.

- Masz śliczne oczy - wtrącił się chłopak - Zielone.

- Po mamie - przerwałam na chwilę, po czym ciągnęłam dalej - Mówiła zawsze "Lena". Nigdy nie zdrabniała, ani nie nazywała mnie inaczej. Opowiadała, że chciała mieć też syna, Jasona. Raz próbowała, ale poroniła - przypomniałam sobie, jak mając pięć lat, zobaczyłam matkę płaczącą w salonie. Spytałam, co się stało. Nie ukrywała tego przede mną, mimo iż miałam zaledwie pięć lat. Mówiła zawsze prawdę - Próbowała jeszcze raz, ale nie zdążyła. Jason nigdy się nie urodził.

Pomyślałam, że może gdyby coś poszło inaczej, teraz miałabym kogoś, kto by mnie kochał i wspierał. Młodszego brata. Na ogół młodsi bracia byli irytujący i wkurzający, ale może miałabym kogoś, kogokolwiek.

Michael pokiwał powoli głową. Nie przepraszał, nie współczuł. Po prostu rozumiał, jak zwykle. Tak było dobrze. Idealnie.

Lost in Reality // Michael CliffordOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz