Rozdział 17

155 14 4
                                    

Poczułam na twarzy chłód porannego powietrza. Było rześkie, ale wcale nie chłodne. Otworzyłam oczy i o mało co nie umarłam z radości. Co w ostatnim czasie nigdy mi się nie zdarzyło. Co było powodem tej nagłej zmiany? Miałam sen. Kiedyś co noc coś mi się śniło. To były złe sny. Koszmary, które każdej nocy wracały z coraz to nowym bólem i strachem. Ale teraz? Tym razem po raz pierwszy po śmierci mamy przyśniło mi się coś dobrego. Dobro jednak istniało jeszcze na tym świecie, chociaż być może tylko w snach.

Kiedy Michael jeszcze spał, ja otworzyłam oczy i światło porannego słońca uderzyło mnie w twarz. Miałam pewność, że to był sen. To był prawdziwy sen. Widziałam ptaka. Prawdziwego ptaka na niebieskim, bezchmurnym niebie. Ptaki były takie wolne. Mama zawsze je podziwiała. Mówiła, że były ucieleśnieniem prawdziwej wolności. Takie beztroskie, wznoszące się wśród chmur, blisko słońca, blisko światła, smugane powiewami wiatru, który był tak samo wolny, jak one.

Ja też tam byłam. Leciałam z tym ptakiem. Miałam skrzydła, jak mówiła mi mama. Byłam wolna, beztroska, blisko słońca, blisko światła, wznoszona przez wiatr do nieba.

Michael poruszył się lekko i otworzył oczy. Na ich widok moją twarz rozjaśnił cień uśmiechu. Tak mi się wydawało, bo moje mięśnie twarzy poruszyły się w ten dziwny sposób, którego jeszcze do końca nie znałam.

Michael był moim wiatrem. Wznosił mnie do światła. Był moim słońcem. Przy nim byłam wolna, jak nigdy dotąd.

- Dzień dobry, Michael - szepnęłam, kiedy na jego twarzy również pojawił się ciepły uśmiech.

- Dzień dobry, Lynn - wyszeptał prosto w moje oczy.

Poczułam dreszcz na dźwięk mojego imienia, skurcz w żołądku, a potem ulgę. Jakby to proste słowo przynosiło mi zarazem cierpienie i szczęście. Czułam się przy nim bezpiecznie, kiedy nazywał mnie Lynn.

- Nie  było ci zimno? - zapytał chłopak.

Martwił się o mnie. Wyznał mi wczoraj, że czuł się za mnie odpowiedzialny.

Ja też powinnam?

- Nie - odpowiedziałam mijając się z prawdą i on dobrze o tym wiedział.

Leżeliśmy przodem do siebie. Dzieliło nas zaledwie kilka centymetrów. Czułam jego ciepły oddech na twarzy.

- Wyglądasz słodko, kiedy śpisz - powiedział cicho.

Zaniemówiłam. Co to właściwie znaczyło?

Zamknęłam oczy i spróbowałam jeszcze raz wyobrazić sobie tego ptaka. Był wolny. Ja też byłam teraz wolna. Byliśmy wolni razem. Ja i Michael, wznoszeni przed wiatr do nieba, do słońca, do światła, wolni na zawsze, niezależni. Mogliśmy polegać tylko na sobie nawzajem.

- Musimy iść dalej - wymamrotałam, nie otwierając oczu.

- Nie musimy - powiedział spokojnie Michael - Nie musimy nic robić.

W myślach przyznałam mu rację. Rozchyliłam powieki i ujrzałam jego twarz. Dopiero teraz zauważyłam, że wyglądała zupełnie inaczej. Promieniała pod wpływem iskierek w jego niebieskich oczach, ozdobiona delikatnym, bladym uśmiechem.

Czy ja też się tak zmieniłam?

A jednak leżeliśmy tu, targani sprzecznymi emocjami, na zimnym betonie, jak bezdomni, wyrzutki społeczeństwa, którymi byliśmy.

To było lepsze, niż tkwienie w więzieniu własnych myśli, umieranie każdego dnia przez uczucia innych, kaleczenie własnej skóry.

- Ale pójdziemy - wymamrotałam.

- Pójdziemy - przyznał.

- Choć nie musimy - dodałam.

- Nie musimy - wyszeptał Michael po chwili ledwie słyszalnym głosem.

Westchnęłam cicho. Chciałam coś powiedzieć, ale nie wiedziałam co.

- Dobrze, że mnie znalazłeś - wyszeptałam w końcu.

Rozmawialiśmy o tym poprzedniego wieczora, ale ja mogłabym mówić w nieskończoność, że spotkało mnie wielkie szczęście, kiedy poznałam Michaela.

- Nie mogłem tak cię zostawić - odparł blondyn - Wyglądałaś na bardziej przygnębioną, niż ja.

Odpowiedziałam mu milczeniem. Zmierzyłam go spojrzeniem, najpier przelotnym, a potem utkwiłam wzrok w jego oczach, niebieskich jak ocean, w którym tonęłam, z każdą sekundą coraz głębiej i bardziej.

Chłopak zbliżył się do mnie i pocałował mnie w czoło. Wyszeptał kilka zlewających się słów, których nie umiałam odróżnić, bo właśnie rozpadałam się na miliard małych kawałków. Był blisko, tak blisko.

Zbyt blisko.

Nie umiałam się z tym oswoić, więc tylko poczekałam, aż wszystko w mojej głowie zacznie układać się w logiczny ciąg, zanim ruszymy w dalszą drogę.

Lost in Reality // Michael CliffordOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz