Rozdział 10

218 16 2
                                    

Do wieczora szliśmy tak przed siebie, bez określonego celu. Było może koło dwudziestej, kiedy westchnęłam cicho i stwierdziłam, że jestem zmęczona.

- Trzeba gdzieś odpocząć - zamyślił się Michael - I zostać na noc.

- Tylko gdzie? Nie znamy tutejszych ludzi - stwierdziłam.

- Nie martw się, coś się wymyśli.

Najbardziej urzekło mnie to, że przez cały ten czas szliśmy ramię w ramię, jak równy z równym. Łączyło nas to, że dla świata nie znaczyliśmy nic, ale dla siebie, chociaż nie znaliśmy się długo, byliśmy całym światem. Nawet się nie przyjaźniliśmy. Byliśmy dwójką zupełnie obcych sobie ludzi, których łączyły wspólne poglądy i sens życia, którego dawno gdzieś zgubiliśmy.

Postanowiłam zastosować się do rady Michaela. Nie pytałam już, co teraz zrobimy. Szłam przed siebie i czekałam, co się wydarzy.

- Zobacz, możemy przespać się tam - Michael wskazał na drewnianą konstrukcję na jakimś drzewie.

- W domku na drzewie? - uniosłam brwi.

Rozejrzałam się dookoła budowli. Nie był to wcale domek w czyimś ogródku. Wyglądało to, jakby dziecko, które się w nim bawiło, było już dorosłe. Mimo to, konstrukcja wyglądała na solidną.

- Masz inny pomysł? - spytał, podchodząc do pnia drzewa. Z domku, na sam dół, rozciągała się drabina ze sznurków i drewnianych belek. Michael stanął na pierwszym szczebelku i podskoczył na nim lekko - Chyba jest w porządku - oznajmił - Chodź.

Wszedł na samą górę, a ja podążyłam za nim. W środku pachniało mokrym drewnem i było prawie ciemno. Jedynym źródłem światła była latarnia uliczna, rzucająca światło do środka przez małe okienko. Miejsca było niewiele, jednak wystarczająco, żebyśmy zmieścili się w dwójkę. W kącie leżał niechlujnie zwinięty, zjedzony przez mole, czerwony kocyk w kratkę, a pod oknem stała pusta skrzynka. To wszystko, co można było tam znaleźć.

- Pierwsza klasa - skomentowałam.

- Wolałabyś spać na dworze? - Michael uniósł brwi.

- Przecież mówię, że mi się podoba - droczyłam się. Dawno tego nie robiłam.

Chłopak chwycił czerwony kocyk i potrząsnął nim, aby wytrzepać kurz. Kilka owadów wzbiło się w powietrze. Odgoniłam je i wyleciały przez okienko i otwór w podłodze, przez który dostaliśmy się do środka. Po chwili koc był już rozłożony na podłodze. Położyłam się na nim i spojrzałam w drewniany sufit. Jakby się uprzeć, to było tam całkiem przytulnie. Po chwili Michael spoczął obok mnie.

- Nie będzie ci zimno? - spytał.

Chyba jeszcze nie przywykłam do czegoś takiego. Dawno nikt się o mnie nie martwił.

- Mam kocyk - uśmiechnęłam się lekko i pogładziłam miękki materiał. Przez ten uśmiech poczułam pewnego rodzaju ulgę, jakby rozluźnił się skurcz trzymający moją twarz w tym samym kamiennym wyrazie.

- Wygodnie tu - stwierdził, wiercąc się lekko na kocu.

- Yhm - potwierdziłam - Idealnie.

- Chcesz już spać? - spytał.

- Nigdy nie udało mi się zasnąć tak wcześnie - westchnęłam - Nawet, gdybym chciała.

- Ta, mi też - podniósł się do pozycji siedzącej i oparł plecami o drewnianą ścianę.

Powtórzyłam tę czynność, sadowiąc się obok niego.

- I jak się czujesz? - spojrzał na mnie z ukosa.

- A jak mam się czuć?

- Wiesz, teraz jesteśmy wolni - wciągnął głęboko powietrze i wypuścił je ze świstem.

- Nigdy się nie uwolnimy, Michael - pokręciłam głową

- To prawda - wzruszył ramionami - Ale przynajmniej nie musimy patrzeć na twarze tych wszystkich ludzi.

- Ty też?

- Prawda jest taka, że każdy kogoś rani i każdy został kiedyś zraniony. A ja po tym wszystkim czuję się taki kruchy...

- Tak łatwo cię zranić - wtrąciłam się - Wiem, mnie też.

- No widzisz. Ty mnie rozumiesz.

- Opowiedz, co się stało - poprosiłam.

- Obchodzi cię to?

- Musimy się znać i bezgranicznie sobie ufać - popatrzyłam na niego z błyskiem w oku.

- Kiedyś miałem grupę przyjaciół. Trzech. Było ich trzech.

Też miałam kiedyś przyjaciół. Kochali mnie, a ja ich. I jak to się skończyło? Wylądowałam w drewnianym pudełku na drzewie, sama z obcym chłopakiem.

- Miałem czternaście lat - kontynuował Michael - kiedy mój najlepszy przyjaciel, Luke, wyjechał. Nasz kontakt się urwał, od dawna go nie widziałem. Calum i Ashton zostali, ale nikt nie był dla mnie tak ważny, jak Luke. W jego towarzystwie czułem się najlepiej. Wiedział o wszystkim. Ashton i Calum coraz więcej czasu spędzali we dwójkę. Niby się lubiliśmy, ale po dwóch tygodniach witaliśmy się już tylko skinieniem głowy, a miesiąc później byłem już zupełnie sam. Wszyscy wytykali mnie palcami. Rodzice mieli trudną sytuację, więc nie na wszystko starczyło pieniędzy. Odrzucenie przez kolegów. Niby takie przyziemne, a od tego wszystko się zaczęło. Może lepiej nazwać to utratą przyjaciół. To boli o wiele bardziej, niż jakieś tam odrzucenie.

Przez cały czas przyglądałam się swoim splecionym dłoniom. Ja też zostałam odrzucona i też straciłam przyjaciół.

- Wtedy zainteresowałem się muzyką - ciągnął - Rok później miałem występ na jakiejś szkolnej uroczystości. Miałem zagrać coś na gitarze. Prosiłem mamę, żeby przyszła. To było dla mnie ważne, bo rodzice byli moim jedynym wsparciem. Mama późno kończyła pracę, więc jechała prosto do szkoły. Zadzwoniłem do niej, bo czekałem, a jej wciąż nie było. Jechała samochodem. Śpieszyła się, żeby mnie wesprzeć, przez co straciła życie.

Przypomniałam sobie, co mówił mi wcześniej. Jego mama zginęła w wypadku samochodowym.

- Gdy tata się dowiedział, był załamany. Obwiniał mnie o jej śmierć. Bo to była moja cholerna wina. Mogłem poczekać. Wcale nie musiałem dzwonić.

Słyszałam prawdziwy ból w jego głosie.

- Miesiąc później tata popełnił samobójstwo. Tęsknił za nią, a nasza sytuacja finansowa była po postu fatalna. Nie dawał rady. Mieszkałem z bratem. Praktycznie ze sobą nie rozmawialiśmy. Od śmierci rodziców wiele się zmieniło. On skończył szkołę i kiedy miałem szesnaście lat, wyjechał na studia. Zostałem sam. Rodzice nie żyli, Adam mnie zostawił. Samego w tym cholernym Sydney. Dawni przyjaciele już ze mną nie rozmawiali. Nawet nie wiedzieli, co się stało. Po Luke'u słuch zaginął, a Ashton i Calum po prostu o mnie zapomnieli. Przez chwilę chciałem skończyć z muzyką, ale zrozumiałem, że to jedyne, co trzyma mnie jeszcze przy życiu. No i ty.

Nie mówiłam nic. Nie umiałam współczuć ludziom. Po prostu oparłam głowę na jego ramieniu. To chyba był taki miły gest z mojej strony.

- Życie to gówno - skomentowałam.

- Teraz twoja kolej.

- Może kiedy indziej - położyłam się na kocu - Jestem zmęczona.

Chłopak ułożył się obok mnie. Było tam tak ciasno, że stykaliśmy się ramionami. Leżeliśmy tak przez chwilę. Dopiero po jakimś czasie zdałam sobie sprawę, że trzęsłam się z zimna. Michael już nie pytał. Po prostu objął mnie ramieniem i przycisnął do swojej klatki piersiowej. Była naprawdę ciepła.

1014 słów. Nowy rekord xD

Lost in Reality // Michael CliffordOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz