Rozdział #4

542 28 2
                                    

Obudziłam się następnego dnia rano, spojrzałam na zegarek i zobaczyłam, że jak się zaraz nie zbiorę do kupy to się spóźnię do szkoły. Tak więc szybko zrobiłam to, co zwykle, potem zbiegłam na dół, ubrałam buty i bez słowa wybiegłam z domu, no i na szczęście zdążyłam na autobus.
Zajęłam miejsce w autobusie, już po chwili pojazd ruszył. Całą drogę patrzyłam w okno, zastanawiając się jak będą wyglądały nadchodzące dni. Gdy się zatrzymał u celu, wyszliśmy z autobusu, a ja od razu pobiegłam do szkoły. Podbiegłam pod klasę, w której mieliśmy mieć lekcje. W tym momencie chciałam tylko znaleźć jedną konkretną osobe, Jamesa. Rozglądałam się, ale po chłopaku nie było śladu. Próbowałam go wywęszyć co mi nie wychodziło... pewnie dlatego, że banda frajerów wypryskała się tak mocno że nie czuć kompletnie nic oprócz ich jebanych muchozoli. Gdzie on może być? I tak wiem, że to dziwne, znam go jeden dzień i już za wszelką cenę chce go znaleźć, ale co poradzę że jestem wilkołakiem, a u nas wszystko jest inne. Rozglądałam się po korytarzu, lecz bez skutku, po chwili jednak usłyszałam za sobą szelest materiału.

- Szukasz kogoś?

Usłyszałam nagle, a gdy już przestałam udawać spłoszoną małpę odwróciłam się do Jamesa, który mnie do tego stanu doprowadził. Chłopak patrzył na mnie, a na jego twarzy widniało rozbawienie. Zapewne nie tylko on miał ze mnie polewkę, korytarz był w końcu w cholere zatłoczony.

- Cholera jasna... nie strasz mnie!

- Przepraszam. - Zaśmiał się chłopak.

- Pytałeś kogo szukam? Otóż szukam ciebie, muszę z tobą pogadać jeśli to nie problem oczywiście.

- Oczywiście, że nie, ale chyba lepiej będzie to zrobić po szkole. - Rzucił, wciąż rozbawiony szatyn.

- No niech będzie - sapnęłam. - to może 15:30 w parku?

- Jasne, mi pasuje.

Po naszej krótkiej rozmowie zadzwonił dzwonek, więc poszliśmy do klasy. Po lekcjach, wróciłam do domu, ogarnęłam się i odrobiłam wszystkie prace domowe, zjadłam coś na szybko, a potem zbierałam się już do drogi. Kiedy dotarłam do parku zaczęłam wypatrywać Jamesa, sapiąc przy tym, jak stara lokomotywa przez to, iż spory odcinek drogi od mojego domu do parku pokonałam biegiem. Rozglądałam się za chłopakiem mrucząc sobie pod nosem niezrozumiałe rzeczy, w końcu udało się go dojrzeć. Stał oparty o pień jednego z tutejszych drzew, na głowie miał kaptur.

- Nareszcie jesteś - powiedział chłopak, podchodząc do mnie. - myślałem, że się rozmyśliłaś.

- Nie, spokojnie - zaśmiałam się, oddech na szczęście już mi się uspokoił. - tym bardziej, że sprawy się... pokąplikowały.

- A więc zamieniam się w słuch. - Mruknął James, nieco markotniejąc.

Opowiedziałam mu o całej sytuacji z wczoraj, przytaczając oczywiście słowa usłyszane od matki. Szatyn słuchał wszystkiego uważnie, co jakiś czas przytakując lub zamyślając się na chwilę. W końcu dotarłam do końca mojej opowieści i sapnęłam głośno, spoglądając na chłopaka, który wpatrywał się we mnie cały ten czas.

- Maskara. - Skwitował zielonooki.

- Ta... - westchnęłam ciężko. - życie daje mi w kość jeszcze bardziej.

- Nie wiem, jak ci pomóc. - Mruknął chłopak zrezygnowany.

- Z tym chyba muszę poradzić sobie sama.

Po tych słowach zapanowała między nami chwilowa cisza, oboje patrzyliśmy przed siebie bez celu, w końcu ten niezręczny moment przerwał James.

- Nawet jeśli przyjdzie Ci stawić temu czoła samotnie pamiętaj, że możesz na mnie liczyć. Pomogę jeśli tylko będę mógł.

Nie umiem opisać jak bardzo zrobiło mi się miło, gdy z jego ust padły owe słowa. Uśmiechnęłam się lekko i przytaknęłam z wdzięcznością. Może choć pod jednym względem życie postanowiło się nade mną zlitować.

PrzeklętaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz