Rozdział #9

438 25 0
                                    

Po całej tej akcji i przytulankach wróciliśmy do domu. Tam mama ponownie opieprzyła Raphaela po czym zajęła się jego ranami, mój brat syczał głośno za każdym razem, gdy środek do dezynfekcji stykał się z jego skórą. Na szczęście nie odniósł ran, z którymi trzeba było pójść do kogoś, kto udzieliłby bardziej fachowej pomocy. Kiedy tylko mama skończyła pastwić się nad moim bratem pogoniła go pod prysznic, a następnie wszyscy zjedliśmy kolację. Niestety rano ja i Miles musieliśmy pójść do szkoły.

Następnego dnia, obudził mnie budzik ustawiony w telefonie, chwyciłam więc szybko za urządzenie, sprawdzając przy okazji godzinę. Po raz pierwszy może się nie spóźnię na autobus. Wstałam z łóżka, doprowadziłam się do porządku, czyli zrobiłam to co zwykle robię rano i wyszłam z domu, uprzednio żegnając rodziców. I tak jak myślałam, udało mi się nie spóźnić na transport do szkoły.

Na miejscu, wysiadłam pod szkołą i od razu skierowałam się do budynku. Wewnątrz oczywiście niepotrzebne graty do szafki i pod sale. W skrócie, taki sam nudny dzień w szkole co zwykle.  Tym razem jednak coś było inaczej. Ale to może dlatego, że miałam jednego wroga mniej, chociaż i tak było ich mnóstwo. W sumie to nawet się ciesze, że pogodziłam się z bratem. Po paru minutach zadzwonił dzwonek. Weszłam do klasy i zajęłam miejsce. Długo nie trwało i reszta ludzi z mojej klasy zrobiła to samo. Na szarym końcu wszedł nauczyciel. Nie było tylko nowego. Pewnie się spóźni.

Po szkole i po powrocie do domu, od razu zrobiłam lekcje oraz napisałam referat. Eh... jak ja nienawidzę szkoły. Sprawdziłam telefon i zobaczyłam, że dostałam kilka wiadomości od Jamesa. Okazało się, że nie było go w szkole, ponieważ się rozchorował. Tja, fajna bajeczka dla nauczycieli, ale nie dla mnie. Wilkołaki od tak nie chorują. Postanowiłam sprawdzić, co tak naprawdę wywołało nieobecność chłopaka. Szybko się przygotowałam i wyszłam z domu. Popędziłam do miejsca w którym zwykle przesiaduje chłopak. Nie myliłam się co do moich podejrzeń, że go tam znajdę, ponieważ gdy dotarłam na miejsce, to zobaczyłam go jak sobie spokojnie siedział na pniu ściętego drzewa i  gapił się w telefon.

- Zachorowałeś tak? - powiedziałam, opierając się o drzewo.

- Możliwe - odpowiedział i uśmiechnął się złośliwie, odrywając się od urządzenia, które trzymał w dłoniach

- A tak serio? Czemu nie było cię w budzie?

- Bo miałem powody, o których teoretycznie powinnaś wiedzieć, ale ja nie mam powodu, by ci o tym mówić - wstał z pnia i podszedł do mnie

- Skoro powinnam wiedzieć to chyba nie masz wyjścia i musisz mi powiedzieć - przewróciłam oczami, na co on się tylko uśmiechnął

- Może tak, może nie. Kto to wie

- Jak ty mnie wkurzasz

- Do tego mam akurat talent

- Do czego? Do wkurzania ludzi? Zgadzam się z tobą w zupełności - powiedziałam, a na mojej twarzy pojawił się wredny uśmieszek

- Więc w tej kwestii jesteśmy zgodni

- Ty ciśniesz nie tylko innych, ale i siebie. Jesteś kurwa genialny

- To się nazywa autopocisk moja droga - zaśmiał się

- Możemy zmienić temat?

-  Jeśli sobie tego życzysz piękna to owszem

- Jeszcze raz nazwiesz mnie "piękną" lub coś w tym stylu to obiecuje, że będziesz zbierał zęby z ziemi

- Okej spokojnie - uniósł ręce w geście obrony i zarechotał

Po chwili jednak dziwnie spoważniał i z pokerową miną wpatrywał się w krzaki. Nie wiedziałam o co mu chodzi, więc to zlekceważyłam. To był błąd. Przekonałam się o tym, gdy mi stąd ni z owąd dało się słyszeć kroki, kroki, które zwiastowały, iż ktoś z ogromną prędkością pokonuje leśną ścieżkę. Towarzyszący mi szatyn zrobił kilka kroków w stronę tajemniczego odgłosy, który stawał się coraz głośniejszy, aż w końcu w ułamku sekundy James został powalony na ziemie przez...

PrzeklętaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz