Rozdział #5

513 23 1
                                    

Siedzieliśmy w parku na ławce, pomiędzy nami ponownie zapanowała niezręczna cisza, którą koniec końców postanowił przerwać James.

– Wiesz co? – rzucił chłopak, na co spojrzałam na niego z uniesioną brwią. – na poprawę humoru proponuję lody.

– No niech będzie.

– No i świetnie, ja stawiam – urwał na chwilę szatyn, przez kilka sekund wydawał się nad czymś zastanawiać, po tych kilku sekundach uderzył się otwartą dłonią w czoło. – dobra chodźmy już, bo jeszcze palnę coś głupiego i już w ogóle zrobię z siebie kretyna.

Pokiwałam głową i się roześmiałam, co spotkało się z równie rozbawionym spojrzeniem mojego nowego kolegi. Wstaliśmy z ławki i poszliśmy w kierunku budki, która stała nie daleko od wejścia do parku. Po kilku minutach byliśmy na miejscu.

– Jakie chcesz? – Zapytał szatyn, gdy już dotarliśmy do celu.

– Waniliowe.

– Jedne waniliowe, a drugie czekoladowe. – Rzekł szatyn, gdy mężczyzna w kolorowym ubraniu, po tym jak przekazał lody dzieciom, które z zadowoloniem zaczęły pałaszować zimny smakołyk, okazał mu zainteresowanie.

Mężczyzna podał Jamesowi lody, po czym chłopak zapłacił. Podał mi moją porcję, a potem poszliśmy na spacer po parku. Było super, cały czas z czegoś żartowaliśmy, rozmawialiśmy na różne tematy. James opowiedział mi trochę o sobie, ja odwzajemniłam tym samym, a kiedy skończyliśmy jeść lody to poszliśmy do fontanny, na miejscu chłopak ochlapał mnie wodą, a ja jego i tak w kółko. Po paru minutach tej zabawy byliśmy cali mokszy, przez co w tamtym momencie dziękowałam pogodzie, że uraczyła nas słońcem.

– O masakra, normalnie jak małe dzieci. – Rzuciłam zdrowo rozbawiona.

– Rzeczywiście. – Zaśmiał się szatyn

Patrzyłam na niego nadal rozbawiona, ścierając przy okazji krople wody, która zawieruszyła się na moich nieco wilgotnych włosach. Dobrze, że nikt nie widział naszych wygłupów.

– Eh... dobra co teraz? – Rzekłam po dłuższej chwili.

– No nie wiem... idziemy do lasu? Pobiegać?

– Już myślałam, że do piwnicy oglądać małe kotki.

– To innym razem. – Zaśmiał się.

– Więc do lasu?

– Tak.

– Okey to... Widzimy się na miejscu! - Krzyknęłam, ruszając pędem przed siebie.

– Ej! To nie fair! – Warknął chłopak i ruszył za mną.

Zaśmiałam się tylko głośno i kontynuowałam bieg. Biegliśmy chyba z dziesięć minut, aż w końcu dotarliśmy na miejsce. Zatrzymałam się i rozejrzałam, opierając dłonie na kolanach, sapiąc trochę. Rozejrzałam się za Jamesem, lecz po chłopaku nie było śladu. Przez chwilę sądziłam, że stoi pod którymś z drzew i nabija się ze mnie, ale nigdzie w pobliżu go nie było. Zaczęłam czuć dziwny niepokój, co skłoniło mnie do tego bym zaczęła szukać zielonookiego.

– James? James! Gdzie ty jesteś!?

Szukałam go przez kilkanaście minut, rozglądając się i wsłuchując w otoczenie, co jakiś czas przy okazji wykrzykując imię chłopaka. Jeśli robił sobie ze mnie żarty to naprawdę były w cholere nie śmieszne.

– No bez jaj. James do cholery to nie jest śmieszne! Naprawdę! Koniec wygłupów!

Nagle poczułam, jak ktoś łapie mnie za ramię, na co odwróciłam się raportowanie. Za mną stał James, który wlepiał we mnie spojrzenie tych swoich szmaragdowych oczu. Na twarzy chłopaka widniał szeroki uśmiech rozbawienia.

– Jezu nie strasz mnie tak! Bałam się, że coś się stało. – Sapnęłam, uderzając go w ramię.

– Spokojnie. Nic mi nie jest. – Rzekł chłopak, śmiejąc się przy tym, po czym rozmasował miejsce, w które został uderzony.

– Na całe szczęście.

– Czekaj... Ty się o mnie martwiłaś?

– Tak, a co? Takie to dziwne? – Bąknęłam.

– Nie no, to nic złego, ale zdziwiło mnie to nieco.

– Rozumiem – mruknęłam. – Jak dla to raczej nie jest dziwne w końcu różne rzeczy mogły się stać, po tej przygodzie z przed kilku dni nie zwątpię już w nic.

Chłopak popatrzyłam na mnie przez chwilę, po czym uśmiechnął się do mnie, a ja odwzajemniłam tym samym.

PrzeklętaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz