Rozdział 4

3.8K 282 145
                                    

17.12.2017r.
Korekta: 👌
Uwaga, trochę mnie podkusiło i rozbudowałam rozdział. Pojawiło się jakieś 90+ słów dodatkowych, jak informuje licznik.

Sakuja

Rozdział 4

Loki wiedział, że po pięciu latach w Anglii już dłużej nie wytrzyma. Ciągle deszcze, mgła i dziwni, zacofani czarodzieje. Zaczynał dostawać cholery. Budynki wokół niego z każdym dniem były jakby coraz bardziej szare, ludzie coraz bardziej nudni i nawet sprawianie, że działo im się coś złego nic nie dawało -  a w dodatku Harry dostał list ze Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart, będący w istocie pismem osobistym od tak zwanego Zakonu Feniksa, który zapraszał chłopca na małą uroczystość ku uczczeniu pamięci jego rodziców i inne takie, związane przede wszystkim z upadkiem Voldemorta.
Loki wiedział, że musi zabrać tam syna.
I wiedział, że już mniej niż tydzień później będą zaczynali nowe życie w Peru, na Haiti albo w Norwegii, bo do tego ostatniego miał sporą słabość - chociaż martwiło go to, że wbrew pozorom było to całkiem blisko Anglii. A przynajmniej dla czarodzieja.
- Tatooo - słodki brunecik oparł ręce na jego kolanie i zatrzepotał długimi rzęskami odziedziczonymi po mamusi. - Mogę jesce kawałek ciasta?
- Dopiero zjadłeś trzy - uniósł brew zdziwiony. - Jeszcze masz miejsce na czwarty?
- Jest pyszne!
Powstrzymał się od skomentowania, że wszystko co on piecze i gotuje jest pyszne, a potem wstał, aby z blachy stojącej na kuchennym blacie wykroić dwa duże kawałki czekoladowego wypieku. Ostatecznie też potrzebował cukru, aby jakoś przetrawić to, że za dwa dni będzie z synkiem w miejscu, do którego absolutnie nie chciał go zabierać. Już prędzej osobiście odwiedziłby z nim Asgard! A tam jeszcze nie zdążył do końca pozamykać tych spraw, które mogły mu się odwdzięczyć ostrzem żołnierskiej broni na szyi.

***

Hogwart był wielkim budynkiem wybudowanym w stylu, jakiego Loki nie potrafił dobrze określić, ale dla własnej wygody nazwał Starożytną Przesadą. Od razu było widać, że ma zachwycać ludzi i zachęcać, aby szybko się przyzwyczajali. Sprytna manipulacja, której pewnie nikt nie zauważał. Idąc przez błonia w stronę wrót był przekonany, że nikt z tych ludzi, należących do dawnego życia jego synka, nie będzie wyglądał tak dobrze jak on. Ani nawet tak dobrze jak Harry. Ubrał asgardzką szatę, zieloną, ale w odcieniu szmaragdowym, a nie trawiastym, którą uszlachetniały wyszyte złotą nicią runy o wielkiej mocy, a także kunsztownie wykonanie i dopasowane ozdoby - złote. Kilka bransolet, wisior z miniaturą Yggdrasila i pierścień z runą giganta. Nowy, który sprawił sobie kilka setek lat wcześniej, tuż po tym jak oddał pierwszy babci Harry'ego. W końcu musiał jakoś zmusić się do pamiętania, skąd pochodzi... Sama zima nie zawsze starczała. Przez wieki jednak gorycz z powodu bycia Jotunem zastąpiło zadowolenie. Thor mógł sobie władać Asgardem w przyszłości, ale on, Loki, nie był byle podrzutkiem z Jotunheimu. Był jego księciem. I mógł w ciągu pięciu minut udowodnić to, a potem przejąć koronę. W ciągu pięciu minut - bez czekania na błogosławieństwo ojca czy kogokolwiek innego.
- Tatusiu, czy jus jesteśmy odpowiednio spóźnieni? - zainteresował się Harry, wygładzając białą tunikę z Yggdrasilem wyszytym srebrną nicią, w której wyglądał tak  perfekcyjnie  i słodko jak powinien mały książę.
- Sądzę, że możemy już tam wejść - zgodził się, popychając wrota magią. Nie chciał używać do tego ręki, a poza tym ta, której mógłby użyć, przytrzymywała delikatnie dłoń Harry'ego.
Thor wparował do zamku, ujadając prawie jak pies i węsząc czujnie. Nie wyglądał zbyt przyjaźnie. A przynajmniej na pewno nikt spośród setki postaci w staromodnych, nudnych szatach czarodziejów ani przez chwilę tak nie pomyślał.
- Spokój! - zabrzmiał groźnie i zwierzę zamarło w pół kroku, a potem wycofało się z powrotem do boku Harry'ego, którego miało strzec. - Nie waż się znów tego robić.
- Tato, a jak ja mu pozwolę? - zapytał natychmiast chłopiec.
- Nie bez wyraźnego powodu.
Wkroczyli w głąb szkoły i do przestronnej sali, w której stały uginające się od jedzenia stoły. Loki nie puścił syna ani na chwilę, patrząc dookoła siebie czujnym wzrokiem złodzieja, mordercy, łgarza... I przede wszystkim boga, który przeżył już wiele wieków.
- Harry, nareszcie się pojawiłeś! - na spotkanie wyszedł im wysoki starzec z długą, siwą brodą. Uśmiechał się w ten sposób, którego Loki nie znosił. Fałszywy. Fałszywy aż do cna. Człowiek przeżył wystarczająco wiele, aby się załamać, ale nie mógł tego zrobić, więc grał niezdarnie w bycie szczęśliwym i kochanym.
- Kim pan jest? - mały wycofał się o dwa kroki i Loki nie był zdziwiony, że schował za nim, zaciskając mocniej paluszki na jego dłoni.
- Także chciałbym to wiedzieć - poinformował chłodno. - Chciałbym wiedzieć dlaczego w ogóle zostaliśmy tutaj zaproszeni, w tak niegodny sposób, poprzez szkolną korespondencję, nie otrzymując żadnego słowa wyjaśnienia, czego od nas wszyscy chcecie - spojrzał na starca dumnie i z groźną powagą.
- A pan jest...? -  mężczyzna najwyraźniej nie miał pojęcia jak zareagować. Nikt nie miał. Na sali zapadła idealna cisza, której nie rozumiała tylko garstka dzieciaków opychających się słodyczami.
- Loki Laufeyson - powiedział, spoglądając wprost w niebieskie oczy. - Biologiczny ojciec Lily Evans, zamordowanej przez czarnoksiężnika podczas wykonywania rytuału krwi dla ocalenia syna.
Nie bał się słów.
Nie bał się szeptów.
Nie bał się tych ludzi, którzy go otaczali. Kim oni byli w porównaniu z nim? Pyłem, kurzem. Zamienią się w kupki piasku gdzieś w trumnach albo kryptach, a on wciąż będzie przystojnym gentlemanem z Asgardu, Jotunheimu... Skądkolwiek sobie akurat wtedy zażyczy być. 
- Harry! - ciemnowłosy mężczyzna przepchnął się przez tłum, biegnąc wprost na nich. Loki był gotów zaatakować, ale wiedział, że najpierw musi zrobić coś innego.
- Harry, znasz go? - zapytał spokojnie.
- To Łapa.
- Czy mogę zostawić cię z nim na chwilę, podczas gdy będę rozmawiał z obecnym tutaj starcem?
Mała główka skinęła twierdząco, a chłopiec powoli wysunął się zza niego i nawet uniósł do nadciągającego mężczyzny ręce. Ale z mniejszym optymizmem niż wcześniej przedstawił bruneta.
- Thor. Masz nie spuszczać z nich ślepi, ale nie odgryzać kończyn - spojrzał na wilka przeszywająco, a ten posłusznie ruszył śladem swojego małego pana. - A my, tak się składa, mamy do porozmawiania - skupił płonące spojrzenie na starym mężczyźnie. - Trzeba wyjaśnić pewne sprawy.
- Jestem Albus Dumbledore - zaczął. - Dyrektor tej szkoły, przyjaciel państwa Potter... Lily nigdy nie mówiła, że ma jakąkolwiek rodzinę inną niż państwo Dursley - kontynuował, wyraźnie zbyt zdezorientowany nowościami, aby zachowywać się normalnie.
- Ponieważ znajdowałem się poza jej zasięgiem. Wróciłem do tego kraju dopiero pięć lat temu.
- Skoro przebywał pan za granicą, nie rozumiem dlaczego tak trudno było się z panem skontaktować...
Uśmiechnął się krzywo, w głowie już układając perfekcyjna historię, której nie można było ani potwierdzić, ani zaprzeczyć.
- Moja żona nie chciała żeby Lily mnie znała. Mieliśmy własne konflikty i sam rozumiesz, starcze, rozeszliśmy się. Prawdę mówiąc, nawet nie wiedziałem o córce - czyste zrządzenie losu sprawiło, że wpadliśmy na siebie pięć lat temu... Zdecydowanie zbyt mało czasu spędziliśmy razem, abym mógł odpokutować moją nieobecność w jej życiu - westchnął, przywołując na twarz grymas goryczy. - Mam zamiar wychować Harry'ego tak, jak powinienem był wychować ją. W poszanowaniu dla tradycji i obyczajów, a także samej magii. Za kilka dni wyjeżdżamy z Anglii, aby rozpocząć podróż dookoła świata. Chcemy odwiedzić miejsca, gdzie dawniej mieściły się magiczne mocarstwa, miejsca kultów i wioski.
Starzec wyraźnie się zasępił.
- A co ze szkołą? Czy za sześć lat Harry wróci do Anglii i tej placówki? Został tutaj zapisany jeszcze przez rodziców...
- Nie. Nie wróci - oznajmił krótko. - Za sześć lat zabiorę go ze sobą do naszej ojczyzny - skłamał, bo to miał w planach zrobić dopiero gdy chłopiec będzie dosyć duży, aby w razie kłopotów sobie poradzić samemu, ale Dumbledore tego nie wiedział.
Starzec zatrzymał się w miejscu, otwierając szeroko oczy.
Już nie uśmiechał się dobrotliwie. Wyglądał jakby nagle dosięgnął go ciężar jego wieku.
- Jak to? - wydukał.
- Wystarczająco zła wydarzyło się już w Anglii. Harry nie będzie przebywał dalej tutaj, gdy na każdym kroku ktoś na niego czyha. I koniec. Taka jest moja decyzja. Oczywiście, zapytałem go, czy czuje się gotowy, aby opuścić to miejsce na zawsze...
- Zapytał pan o to...? Co Harry może wiedzieć..  nie rozumie jeszcze...
- Harry rozumie doskonale - zapewnił chłodno i poważnie. - Dlatego już wystosowałem pismo o wycofanie go z listy uczniów.
Dodał, a potem odwrócił się i ruszył z powrotem ku sali, zostawiając, nie mogącego wydusić z siebie nawet słowa, mężczyznę za sobą. Tak było doskonale. Miał nadzieję, że tym, co powiedział wystarczająco go złamał, aby starzec nie próbował kombinować niczego w jego i Harry'ego życiu pewien, że to będzie bezcelowe.

ŚnieżynkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz