27.01.2019r.
Leżeli na jednym łóżku. Harry, gorączkujący i majaczący trochę na temat rzeczy, których doświadczał w przyspieszonym tempie, pilnowany przez Fenrisa i Jormungand, płasko ułożony obok, uśpiony, aby Loki mógł zająć się jego leczeniem.
W pokoju panowała odrobinę niespokojna cisza. Woń krwi mieszała się z chemicznym zapachem bandaży i innych środków medycznych z Mitgardu.
- Wyjdzie z tego?
- Będzie musiał uważać - brunet przesunął emanujące zielonym światłem dłonie, bardzo powoli, po całej długości lewej ręki syna, od koniuszków palców po ramię. - Bardzo uważać.
- Kiepski ten miesiąc - skomentował ponuro. - Zostałeś trafiony rykoszetem, a teraz oni dwaj leżą jak lalki...
- Zaletą klona jest to, że Harry dozna obrażeń tylko psychicznie, przeżywając to, co wydarzyło się w Anglii, ale nie otrzymując fizycznie.
- Tak - mruknął.
To było dobre, bo gdyby te rany przeniosły się na ciało Harry'ego, to oryginał też by mogli stracić. A ich mały braciszek był przecież bezcenny.
- Byłem po Chrisa w ośrodku - mruknął Loki, marszcząc brwi i zaciskając wargi w wąską linię, gdy nachylił się nad głową syna.
- To dlaczego go tu nie ma? - rozejrzał się jeszcze dla pewności wokół, chociaż nie sądził, aby mógł przegapić stojącego gdzieś, zmartwionego chłopaka.
- Ktoś mnie ubiegł.
- Ktoś? - powtórzył zdziwiony.
- Ma teraz dobrą opiekę.
- To znaczy?
Loki uniósł głowę nieznacznie, aby posłać mu tajemniczy uśmiech.
- Jest bezpieczny.
Westchnął, wzruszając ramionami nieznacznie, a później wyciągając dłoń do ręki Harry'ego, zaczynającego niespokojnie kręcić się na łóżku. Najwyraźniej dotarł już do gorszej części wydarzeń.
- Pies miał ostre zęby - mruknął z niechęcią Loki, nabierając na palce maści, wyglądającej jak przezroczysta galaretka. - Dobrze, że Jormungand nie jest zwykłym człowiekiem.***
Thor wrócił do wieżowca zadziwiająco szybko. Jeszcze zanim dobrze minęła godzina.
- I ile razy pra dziadkiem jesteś? - zapytał Tony, siedzący na kanapie i zerkający co jakiś czas w niezbyt interesujące wnętrze domu Laufeysona.
Pomijając fakt, że dzieciak Lokiego nagle zasłabł i dostał jakiś zwidów, a potem dwóch kolesi pojawiło się od czapy w salonie... Właściwie nie działo się nic ciekawego. Trochę ślęczenia u boku małego chłopca, trochę przeklinania podczas badania szkieletorowatego kolesia, który nazywał się jakoś tak od czapy. Brzmiało jakby Jormugad? Jotungald? Jormungand?
Loki mówił to bardzo płynnie i szybko, więc nie całkiem zrozumiał.
- Nie wiem!
- Nie szedłeś zapytać?
- Ale dokąd powinienem pójść?
- Cóż, teraz to już w sumie mniejsza z tym - stwierdził, upijając łyk piwa z butelki.
- Tony!
- Nie patrz tak na mnie, Kapciu - zawołał w stronę sztywno wyprostowanego, karcąco marszczącego brwi Rogersa.- Loki był u twojego dzieciaka, ale mówił, że już ktoś go gdzieś zabrał - machnął w stronę ekranu, aby wyjaśnić, że cały czas ma na myśli podglądanego Laufeysona, aby sobie blondie przypadkiem nie pomyślał, że zaprosili jego brata na kawę albo browara, kiedy on był poza wieżowcem.
- Kto? Gdzie?
- Tego nie dodał. Zachował w sekrecie - rozłożył ręce, prawie wylewając trochę piwa na śpiąca na kanapie Wdowę.
- Dowiem się.
- A może lepiej nie? Aż tak ci potrzebny dzieciak do szczęścia?
- Nie powstrzymuj mnie! - blondyn gwałtownie odwrócił się i jak wszedł, tak znowu szybko wyszedł, zostawiając ich znowu.
- Myślicie, że pamięta w ogóle drogę do domu Lokiego? - Stark spojrzał na chwilę w sufit, zanim znów skupił część uwagi na ekranie.
Głowa Jorm-kolesia, którą Laufeyson zaczynał opatrywać, nie wyglądała zbyt dobrze. Może to przez to, że te jego dziwne włosy zabarwiły się od krwi?
Kto wie, kto wie...
- Tony, oni zrujnują miasto - zauważył nerwowo Bruce.
- Skąd to czarnowidztwo?
- Nienawidzą się - przypomniał niespokojnie.
-Dadzą radę. Już piłem - tym razem unosząc butelkę wylał część piwa na kanapową poduszkę i włosy Nataszy. - Nie będę się mieszał w rodzinne problemy. Co to, to nie... Chyba muszę sięgnąć jakieś wafelki.
- Powinniśmy go powstrzymać...
- Idziemy z nim - westchnął Steve, podnosząc ze stolika tarczę. - We dwóch może damy radę przyciągnąć Thora z powrotem tutaj zanim zrujnuje pół tamtej dzielnicy.
- A-aha - Banner kiwnął nerwowo głową, wcale nie przekonany co do tego, czy mają jakąkolwiek szansę. Wyszli razem. Po chwili namysłu, znudzona niż lewitowaniem różnych bibelotów pod sufitem, Wanda ruszyła za nimi. Kilka rzeczy, pozbawionych czerwonego pola wokół siebie, spadło z głośnym hukiem na ziemię. Jakiś durszlak trafił nawet Starka w głowę.
- Jesteście do niczego - wymamrotała Natasza, podnosząc się z fotela, najwyraźniej bardzo nie wyspana i rozdrażniona, a później wynosząc się. Jarvis dał znać, że skierowała się do windy na piętro.
Dobrze, że jeszcze nie zauważyła, że ma wilgotne włosy. Starkowi nie chciało się niczym zajmować tego dnia.
Co z tego, że Steve sobie poszedł, i Bruce, i Wanda?
Thor potrafił narobić bałaganu, ale przecież Loki zajmował się właśnie rannym i sam miał jeszcze jakieś obrażenia. Nawet Gromowładny nie mógł być dosyć lekkomyślny, aby atakować w podobnej sytuacji. Zwłaszcza, że chciał spytać tylko o dzieciaka, nie? Dla takich rzeczy nie trzeba było od razu rozwalać miast i wszystkiego innego co to się po drodze nawinie.
CZYTASZ
Śnieżynka
FanfictionLoki był Bogiem Chaosu i Kłamstwa, po nieudanej próbie przejęcia władzy uniknął kary opuszczając Amerykę i przenosząc się w zgoła inne miejsce, do Anglii, gdzie w tamtym czasie, w domu niejakich państwa Potter, tkwiło centrum nadchodzącego magiczneg...