25.02.2018r.
Harry uwielbiał dni wolne i czas, który spędzał z nim tata. Tej pięknej słonecznej soboty postanowili zrobić sobie piknik w parku niedaleko domu. Siedzieli razem na dużym kocu w kratę, na którego brzegu zwinął się leniwie Thor i jedli przygotowane wcześniej (także razem) smakołyki, rozmawiając o wszystkim i trochę też o niczym, bo właśnie tego rodzaju doświadczeniem było dla Harry'ego współpracowanie z dwójką śmiertelników żeby przygotować się na drużynowy drugi etap konkursu. Sam w sobie był zainteresowany tymi międzynarodowymi zawodami na wiedzę, ale dotyczyło to tylko samych w sobie zawodów i jego osobistego udziału. To nie chciane, przymusowe towarzystwo przydawało mu tylko coraz szerszej wiedzy o różnych poziomach frustracji. I chęci dokonania zbrodni.
- Tato, co będzie potem... Z Christianem? - zapytał, wycierając w serwetkę ręce po zjedzeniu ciastka z czekoladową polewą, która w słońcu zaczęła topnieć.
- Potem?
- Kiedy wyjedziemy - wyjaśnił cicho. -W końcu to zrobimy, czy on wtedy zostanie tu sam?
- Jeszcze nie wiem - przyznał mężczyzna, wzdychając i odstawiając do koszyka zakręcony termos, z którego nalał herbaty do plastikowego kubka. - Myślę o tym, Śnieżynko, ale ta sytuacja nie jest tak prosta na jaką wygląda.
- Nie jest?
Loki pokręcił głową, ale nic więcej nie powiedział w tej sprawie. Skoro coś było dla niego nie do końca proste, musiało być wielkie... Czy mogło mieć coś do tego, że część historii Christiana była wymazana? A może po prostu Thorson miał inne przeznaczenie? Coś, o czym Loki już wiedział, ale jeszcze nie mógł powiedzieć?
Czasami tak bywało.
- Jak w pracy? - zapytał, aby zmienić temat, jednocześnie nie mogąc się oprzeć i sięgając po następne ciastko.
- Bawienie się w znawce mitologii nordyckiej jest zabawne - oznajmił. - To zadziwiające jak bardzo śmiertelnicy potrafią lgnąć do mnie i chętnie kupować moje książki.
- Stałeś się ich bogiem - zachichotał. - A zaczęło się od próby poprawnego politycznie wytłumaczenia dziecku pewnych zagadnień z mitologii, które były skomplikowane.
- Nie śmiej się. Myślałem tydzień po tym, jak zapytałeś mnie jak urodził się Sleipnir - mruknął, pochmurniejąc trochę.
- Tak czy siak wyszło na to, że urodziłeś źrebca - zauważył.
- Harry, przypomnij mi, kiedy ostatnio dostałeś jakiś szlaban?
Zaśmiał się, robiąc niewinną minę i trzepocząc lekko rzęsami jakby się próbował przypodobać, chociaż naprawdę nie musiał, bo tak czy siak ojciec nigdy nie dałby mu żadnej kary za coś tak drobnego jak mała zaczepka.
Loki uważał, że takie zaczepki są ważną nauką i z reguły wyjaśniał mu raczej co było nie tak; co mógłby powiedzieć trochę inaczej, aby zabrzmiało tak samo, ale nie mogło już zostać uznane za obelgę albo wykorzystane przeciwko niemu. I oczywiście inne podobne, w które lepiej było nie wnikać.Siedzieli na dworze cały czas do południa. Wtedy posprzątali swoje rzeczy i ruszyli spokojnym spacerem do domu. Nie spieszyli się. Do pory obiadowej było dużo czasu, a dzień wcześniej kupili pizzę do podgrzania. Czasem miło było nie zastanawiać się co upichcić żeby było smaczne i zdrowe.
- Lubię to miejsce - oznajmił Harry poważnie, gdy przechodzili alejką, po której obu stronach rosły wielkie drzewa o dużych, zielonych liściach. Rzucały przyjemny cień i szeleściły kojąco.
- Spodoba ci się w Asgardzie - Loki uśmiechnął się lekko. - W ogrodach jest mnóstwo takich zakamarków. I rosną setki pięknych kwiatów o wszelkich barwach i rozmiarach.
- Nie mogę się doczekać - oznajmił twardo, zerkając w bok na Thora, który szczekając cicho (w tym wieku już naturalnie bardziej jak pies niż wilk) szedł u jego boku, węsząc w powietrzu.
Nic nie mogło pójść nie tak w taki piękny dzień.
Spokojny.
Słoneczny...
A jednak wystarczyło kilka sekund, aby wszystko runęło.
Byli już przy wyjściu z parku, stamtąd nie zostało więcej niż kilkanaście minut do domu, tyle co nic.
Gdzieś z tyłu rozległ się głośny huk, tak nagły i dezorientujący, że Harry prawie podskoczył czując przechodzące go dreszcze. Nie odwrócił się i nie zdążył zobaczyć co się wydarzyło, ale ziemia zaczęła pękać mu pod nogami, a potem coś świsnęło. Bardzo blisko. Wokół drzewa upadały, wszystko falowało i zapadało się... A szkarłatny jak krew promień uderzył Lokiego w plecy. Harry krzyknął przerażony, zataczając się i przewracając, gdy grunt pod nim się zapadł. Chociaż uderzył się w czoło i krew spłynęła mu po twarzy z rozcięcia na skroni, poderwał głowę, próbując zrobić to samo z całym ciałem.
Tata leciał.
Dosłownie.
W powietrzu.
I runął w dół, koziołkując po ziemi i obijając się o pobrużdżoną ziemię. Widział w pewnej chwili jak krew ścieka mu po twarzy...
Wyglądał jak szmaciana lalka; gdy już padł - zamarł w bezruchu.
Ktoś go chwycił za ramię, próbując najwyraźniej postawić w pionie na najbliższym kawałku pewnej ziemi.
Odwrócił głowę i zobaczył czerwono-żółtą zbroję. Dalej mężczyznę z młotem, wielką bestię w zielonym kolorze...
- Chłopcze, musisz się odsunąć do bezpiecznego miejsca - zaczęła ta zbroja.
I Harry, przez chwilę patrząc to na nich, to na miejsce, gdzie stracił zdekoncentrowany ojca z oczu, pojął, że wściekłość jest gorąca. Że wściekłość rozpala ciało, mocno. Zrozumiał, że motywacja jest zimna i kojąca. I chwycił za to robotyczne ramię bohatera.
- Nie dotykaj mnie, Mitgardczyku - wycedził głębokim głosem jak echo odbijające się wewnątrz lodowego kanionu. - To sprawa rodzinna.
I wyrwał się. Czuł się tak błogo. Jego czarne włosy rozwiał lodowaty wiatr, zielone oczy błysnęły szaleństwem, tatuaże na skórze, które dotychczas widział tylko kiedy ściągał wisior od matki, zaczęły mrowić.
Ruszył biegiem.
- Znajdź ojca, Thor! - huknął i wilk pomimo znacznego wieku pognał przodem przed nim, węsząc i wyjąc.
Zimno było w nim, zimno koiło jego bijące szybko serce, zimno sprawiało, że czuł to... Czuł potęgę Jotunheimu i rozumiał, że to dlatego nie mogą zostać na zawsze w Mitgardzie.
- Ojcze! - biegł przed siebie, a gdy nie było przejścia, bez wahania robił to dalej, bo nie bał się wstąpić na kruche mosty z lodu, które magia tkała przed nim. Tak naturalnie. Magia Jotunheimu. Magia odziedziczona z krwi Lokiego.
Szybciej.
Harry rozumiał, że gorące łzy na jego policzkach to też wściekłość. I strach. Nigdy jeszcze nie czuł tego strachu.
Przekroczył ciemną ulicę, pozostawiając po sobie ślizgawkę, na której w kłopoty wpadło już po chwili kilku gnających w pośpiechu, motywowanym strachem, kierowców.
Upadł na kolana, chyląc się i z trudem unosząc odrobinę bezwładne ciało. Bok był poszarpany, oszpecony przechodzącą na wylot raną, na skroni było rozcięcie, na policzku też i kilka na obojczykach, rękach... Krwawił obficie i wpatrywał się zaszklonym, nieobecnym wzrokiem w niebo.
- Tato!
Harry wiedział, że łez jest coraz więcej i widział jak niektóre skapują na twarz ukochanego opiekuna, który poświęcił mu każdą chwilę w ostatnich latach. Nie bał się, że Loki by go wyśmiał, bo nie był taki. A przynajmniej nie dla niego.
Przycisnął drżące ręce do ran i skupił się. Leczenie... Ah, jeszcze nigdy tak naprawdę nikogo nie leczył. Ale teraz musiał. I musiało się udać. Gdy skupiał coraz więcej czarodziejsko-jotuńskiej mocy, zielone oczy zaczęły migotać i mienić się krwawym kolorem. Niektóre z niebieskich tatuaży Jotuna przebijało teraz przez ochronę matki i pojawiało się na jego perłowej, delikatnej skórze. Już nie tylko je czuł - nareszcie widział. Oddychał płytko, dławiąc się przy tym odrobinę łzami zbyt skoncentrowany, aby zwrócić na to uwagę.
Jeszcze, jeszcze... Lecząc zrozumiał, że ukojenie jest zimne. Cudownie zimne i przenikliwe. Całe jego ciało drżało z wysiłku, ale gorąca wściekłość i strach znikały. Determinacja.
Jeszcze, mocniej, dla taty.
Dotyk dużej skrwawionej dłoni na policzku przywołał go.
- T-tato...
- Musimy.. do domu - wyszeptał zachrypniętym głosem, krew spłynęła mu po brodzie. - Tam mam medykamenty - dodał ciężko.
- T-tak! Idziemy do domu! Już... Już - ale nie miał pojęcia jak to zrobić.
Dopiero zamroził pół dzielnicy; kazał się odwalić Avengers, którzy nie ścigali go pewnie tylko dlatego, że musieli złapać sprawcę całego tego syfu; zaleczył ranę w boki Lokiego, żeby mężczyzna się nie wykrwawił...
- Szzz - zielone oczy nabrały pewnej przytomności, a potem poczuł, że się przenoszą. Zanim dobrze nabrał tchu zalegali na środku własnego salonu. Na dywanie, który powoli nasiąkał krwią...
Wysunął się spod starszego, zrywając
żeby pobiec po leki, opatrunki, misę i wodę... Serce wciąż mu łomotało. Był tak poruszony, że nie zwrócił nawet uwagi na utrzymująca się wciąż postać Jotuna, którą przybrał pod wpływem wstrząsu.
Musiał ocalić tatę.
W pewnym sensie nie miał przecież nikogo poza nim.***
Thor zawył, szczerząc groźnie kły i mrużąc ślepia. Nie znalazł się w bezpiecznym domu ponieważ w chaosie wyczuł znajomą woń i podążył za nią.
A teraz stał w groźnej pozycji, patrząc wprost na postać ubranego w wyświechtany ciemny płaszcz mężczyzny, którego złote oczy emanowały niezwykłym blaskiem.
- Spokojnie... Nie chcę zrobić ci krzywdy - człowiek wyciągnął jedną z dłoni.
Thor zawył jeszcze raz, ale potem rozluźnił się i podszedł do niego całkiem lekko, przechylając łeb.
CZYTASZ
Śnieżynka
FanfictionLoki był Bogiem Chaosu i Kłamstwa, po nieudanej próbie przejęcia władzy uniknął kary opuszczając Amerykę i przenosząc się w zgoła inne miejsce, do Anglii, gdzie w tamtym czasie, w domu niejakich państwa Potter, tkwiło centrum nadchodzącego magiczneg...