Rozdział 5

3.6K 263 136
                                    

15.01.2018r.
Korekta: 👌

Harry był podekscytowany wyjazdem z Anglii. Niespecjalnie interesowało go to, że opuszcza kraj, w którym żyli jego rodzice, on się urodził i mieszkali ludzie, którzy byli z państwem Potter związani, w dodatku nadal zainteresowani jego osobą. Po spotkaniu w Hogwarcie upewnił się tylko, że nie pasuje do tego miejsca, do tych czarodziejów i ich postrzegania świat...
- Tato?
- Tak, Śnieżynko? - Loki odwrócił się od swojej walizki, aby spojrzeć na niego ciepło. - Nie możesz czegoś znaleźć?
- Nie o to chodzi - pokręcił głową, siadając na dużym łóżku, obok walizki. - Ja tylko... Kiedy przedwczoraj tamten pan zaczął mnie wyzywać... Uzyłeś mocy z  Utgardu... Ja... Nie potrafię tego i... - przełknął ciężko ślinę zakłopotany. - Czy to znaczy, ze cos ze mną nie tak?
Loki kucnął, ujmując jego dłonie w swoje ręce. Spojrzał ciepło w głąb zielonych ocząt.
- To nie jest dziwne.
- N-nie?
- Oczywiście, że nie! - uśmiechnął się szerzej, dzięki czemu chłopiec mógł zobaczyć lekkie dołki w jego policzkach. Wyciągnął rękę, stukając w jeden palcem. Gdy był malutki łapał Lokiego za policzki kiedy mężczyzna się tak uśmiechał. - Ja wychowywałem się w Asgardzie i przez stulecia nie byłem w stanie używać tej mocy, nawet o niej nie wiedziałem.
- Ale ja wiem...
- Jesteś pół czarodziejem - przypomniał. - Posłuchaj mnie, Śnieżynko. Pewnego dnia odkryjesz, że pewne rzeczy cię przerażają i będzie to całkiem irracjonalne. Będziesz drżał gdy pomyślisz o upalnym dniu i oślepiającym, letnim słońcu albo gorącym ogniu...
- Ale to wcale nie jest straszne! - zaprotestował, podnosząc wysoko główkę.
- Właśnie. Nie jest i nie będzie niczym ci grozić, nie groziłoby nawet gdybyś był Jotunem czystej krwi, ale będziesz się obawiał.
- Dlaczego?
- Ponieważ Jotuni są związani z zimą nawet bardziej niż Vanowie z wiosną i latem, każdy ich krok rozpościera wokół chłód, a magia opiera się na iluzji i mrozie. W samym Jotunheimie więcej jest zimy niż jakiejkolwiek innej pory roku nawet wtedy, gdy nadchodzi czas uprawy pól i ogrodów...
- Ty też umiesz rozposcierać wokół chłód? - zapytał energicznie Harry, zafascynowany tym tematem.
- Jeśli ci to pokażę, przestaniesz się smucić? - Loki pstryknął go lekko w nos.
- Tak! - podekscytowany pokiwał energicznie głową.
- Uwaga, zrobię to tylko na krótką chwilę.
I skóra Lokiego zrobiła się błękitna, oczy zaś poczerwieniały. Podniósł się i zrobił dwa kroki, a wokół jego stóp rozpostarły się okręgi szronu. Dotknął palcami małej rączki synka, a jego skóra zrobiła się w tym miejscu błękitna. Harry był tak zaaferowany tym, że jego ręka się przebarwiła, że nie zauważył jak opiekun znów przybrał ludzką postać.
- I jak? Podoba ci się taka wizja przyszłego wyglądu?
- T-to jest wspaniałe!
Laufeyson pogłaskał go po policzku. Sam nigdy nie był tak dumny i szczęśliwy z powodu bycia Jotunem jak Harry. Cieszył się, że chłopiec nie wstydzi się tego ani nie boi. Dzięki temu czuł się przynajmniej trochę spokojniejszy o jego przyszłość. On sam, przez lata nie wiedząc o swoim dziedzictwie, a potem nie mogąc się z nim pogodzić, był potężny, ale jednak słabszy niż mógłby być szkoląc się od samego początku. Nie potrafił nawet wyobrazić sobie jak bardzo silny będzie Harry, którego wykształceniem miał zamiar zajmować się z takim samym zaangażowaniem i czujnością jak niegdyś Frigg nim. Tylko w przeciwieństwie do matki - on mógł dać chłopcu wiedzę o mocach Jotunów i posługiwaniu się nimi.

***

- Musimy coś zrobić - powiedział poważnie Syriusz, zaciskając drżące dłonie na fiolce z eliksirem uspokajającym, który podała mu Pomfrey. Było już dzień po spotkaniu, a jednak nie potrafił się opanować pomimo usilnych starań wszystkich dookoła.
Członkowie Zakonu Feniksa siedzieli w skrzydle szpitalnym ze względu na fatalny stan Severusa, którego ciało było skrajnie wychłodzone tak, że plecy i ramiona pokrywały wielkie, sino-fioletowe plamy, obecnie obłożone okładami nasyconymi różnymi ziołami leczniczymi i ogrzewającymi. W dodatku przyczyna krwotoku wewnętrznego wciąż jeszcze nie została wyjaśniona, co trapiło pielęgniarkę, obawiająca się, że gdyby pozwoliła Severusowi iść gdzieś, owiniętemu w umożliwiające poruszanie się opatrunki, ten mógłby nagle upaść i zginąć przez kolejne krwawienie. Nie wybaczyłaby sobie czegoś takiego.
- Skoro ten facet zrobił coś takiego Smarkerusowi... To co może zrobić z moim chłopcem? - zapytał jeszcze żałośniejszym głosem, rozglądając się po twarzach ludzi dookoła.
- Wypij swój eliksir - poleciła twardo Pomfrey.
- Zamknij się, Black - "poprosił" markotnie Snape.
- Sprawa nie jest tak prosta jaką się wydaje, Syriuszu - westchnął ciężko Dumbledore, spoglądając ku niemu z goryczą. - Jeśli pan Laufeyson jest biologicznym ojcem Lily i zgodnie z wytycznymi prawa sprawuje opiekę nad Harrym, nie możemy zrobić zbyt wiele. Na pewno nie w ciągu kilku dni.
- Kilku? - podchwyciła Molly, zaskoczona takim wyraźnym i krótkim  wytyczeniem czasu.
- Zamierzają opuścić Anglię. I już tu nie wrócić.
- SŁUCHAM?! - Black zerwał się na równe nogi, w towarzystwie huku przewracanego krzesła, upuszczając fiolkę z eliksirem, który rozpłynął się na ziemi w barwną plamę poprzetykaną kawałkami szkła. - JAK TO?! PRZECIEŻ TUTAJ JEST DOM HARRRY'EGO! JEGO RODZICE, JEGO DZIADKOWIE... WSZYSCY PRZODKOWIE ŻYLI TUTAJ!
- Cicho, cicho! - oburzona, ale równie przejęta jak mężczyzna McGonagall, rzuciła na dawnego ucznia zaklęcie wyciszające, aby wszyscy wokół mogli zachować słuch.
- Albusie. Nawet jeśli to jego prawny opiekun, legalnie i w dodatku krewny... Czy nie możemy w jakiś sposób zapobiec temu wszystkiemu? To co zrobił Severusowi... Nie możemy potraktować tego jako sygnału, że jest nieobliczalny i bywa agresywny? Może moglibyśmy złożyć jakąś sprawę... podejrzenie o przemoc?
- Minnie, moja droga.. rozumiem was wszystkich, ale prawda jest taka, że mamy związane ręce. Chłopiec jest dobrze odżywiony, ubrany, tryska energią i życiem, po tym w jaki sposób mówił o sobie i poniekąd o swoich poglądach, jesteśmy w stanie bez trudu wywnioskować, że opiekun dba o jego wykształcenie już w tym wieku... Nawet ja nie mogę nic zdziałać w takiej sytuacji.
- Mówiłeś kilka dni. Może by ich obserwować?
- A dalej?
- Jeśli zauważymy coś niepokojącego spróbujemy zrobić co się da żeby zatrzymać Harry'ego w Anglii - odezwał się powoli Remus. - Ale jeśli nie - pozwolimy mu odejść. Dla jego dobra.
Zapanowała cisza.
Dla wszystkich jasne było jak ciężko Remusowi, który jak każdy wilkołak miał wysoko rozwinięty instynkt stadny, powiedzieć coś takiego.
- Tak... Tyle możemy - zgodził się Dumbledore. W jego oczach znowu pojawiły się jasne iskierki. Wyglądał jakby kilkanaście lat mu nagle ubyło, wyprostował się, odetchnął pełną piersią...
- Ten chłopiec był dziwny - zauważył cicho Bill Weasley, który siedział w skrzydle szpitalnym razem ze swoim niewiele młodszym bratem, Charlesem, dlatego, że jako dobrzy obserwatorzy mogli powiedzieć co nieco o Harrym, który kilka minut poprzedniego dnia stał bardzo blisko nich.
- Dziwny? - zapytała Molly, mierząc obu synów uważnym wzrokiem.
- Ron nie jest w stanie sklecić jednego zdania poprawnie, a on brzmiał jak ktoś bardzo dojrzały, pewny tego co mówi i świadom, że robi to w odpowiedni sposób.
- Miał nienaganną postawę - Charlie wyprostował się całkiem, w ten mniej werbalny sposób pokazując o co chodzi. - Wyglądał jak arystokrata.
- Ale nie taki Malfoy - wtrącił brat pospiesznie.
- Był bardzo dumny - przyznał Syriusz, z którego zdjęto zaklęcie uciszajace. - Ale co takie rzeczy mają do sprawy? Dzieci lubią naśladować rodziców, nie? James strzelał miny swojego ojca gdy tylko miał ku temu okazję, ja czasem udawałem mojego z nudów i żeby się naprzykrzyć rodzinie, a mój brat to jakby starego zjadł. Zawsze mankieciki prostował, guziczki dopinał, podbródek unosił, a jak mu się zdarzyło coś źle powiedzieć to zaraz się cały czerwienił i jąkał, zażenowany, że jest Blackiem i nawalił. Nawet jeśli rozmawiał z dziewczyną albo kolegami!
- Przynajmniej się nad innymi nie pastwił - wymamrotał w poduszkę Snape, niejako zobligowany do nie uczestniczenia w rozmowie przez wszystkie kremy, środki i okłady, którymi był obłożony na plecach. Wyglądał trochę jakby go ktoś próbował wcisnąć w szpitalne łóżko.
- Kto chce spróbować prowadzić obserwacje? - zapytał Albus, aby uciąć temat. - Remusie, ty i Syriusz niestety nie wchodzicie w grę. Pupil Harry'ego mógłby was wyczuć.

***

Dwa dni do wyjazdu.
Harry codziennie sprawdzał czy schował już wszystkie swoje zabawki i książki do walizki, nawet jeśli poprzedniego dnia robił to samo i wiedział, że wszystko jest w porządku, wypytywał ciągle o miejsce, do którego się przenosili i podczas każdego wyjścia rozglądał się lekko dookoła siebie, żegnając się werbalnie z ludźmi, których dobrze znał z sąsiedztwa i sklepów oraz niewerbalnie z drzewami, na które lubił się wspinać, budynkami, które lubił mijać albo zwierzątkami takimi jak wściekłe wilczury mieszkającej na końcu ulicy staruszki, które nazywał strasznie sympatycznymi, chociaż wyraźnie go nie znosiły. Albo uważały za doskonałą przekąskę. Loki obserwował to z rozbawieniem i czułością.
- Tato?
- Tak?
- Pójdziemy jeszcze na plac zabaw? - zapytał, ściskając dużą dłoń ufnie. - Ostatni raz.
- A później na lody, co ty na to?
- Tak! - uśmiech rozpromienił jego buzię. - A jutro... Będę cały dzień spaaać! Żeby nie przegapić nic fajnego z podróży!
Starszy pokiwał głową.
- Dobrze.

Plac zabaw właściwie wcale się nie zmieniał. Harry jak zawsze widząc go stracił swoją dojrzałą postawę, zanosząc się szczęśliwym śmiechem. Thor wraz z nim pognał do bramki, a potem niechętnie usiadł przy płocie, bo psom był wstęp wzbroniony. Brunecik przez chwilę rozglądał się we wszystkie strony, rozważając gdzie najpierw podbiec, a potem metodą opartą na prostej wyliczance ("Thor gromowładny strzelił w gniewie w pień starego drzewa, raz, dwa, trzy - ciebie tu nie trzeba!") obrał za cel huśtawkę.
Loki przez chwilę patrzył jak jego oczko w głowie samo zaczyna się huśtać, ale zanim zdążył choćby przebyć połowę dystansu do najbliższej ławki, maluch zawołał go:
- Tato! Chodź i pohuśtaj mnie trochę, proszę!
Nie dało się odmówić takiemu życzeniu. Nie, gdy te zielone oczka patrzyły, migocząc przy tym jak szlachetne kamienie.
Loki stanął przed huśtawką, popychając ją lekko w tył.
- Kiedy byłeś mniejszy wolałeś żebym ci nie zasłaniał - uśmiechnął się nieznacznie.
- Opowiesz mi o Asgardzie?
- Teraz?
- Tak - pokiwał głową, trzymając się mocno łańcuchów żeby czasem nie spaść.
- O kim? - zaciekawił się. I tak plac zabaw był pusty.
- O babci.
- To najwspanialsza kobieta jaka kiedykolwiek żyła - zaczął Loki, wracając wspomnieniami do kojących, jesiennych popołudniowych pikników w asgardzkich ogrodach, herbatek w maminych komnatach i lekcji magii, których nie chciał przegapiać nawet wtedy, gdy był chory. W towarzystwie ukochanej matki zamajaczyła potężna postać Odyna, który zrobiłby dla niej wszystko. Przypomniał mu się też, już niekoniecznie taki znowu chciany, obraz Thora sprzed lat. Młodego, pełnego życia chłopca, który kochał przygody i bycie starszym bratem bardziej niż przyszłym królem i bohaterem. - Nie ma granic jej miłości ani mądrości. Z jakimkolwiek problemem do niej byś nie poszedł, zawsze będzie potrafiła ci pomóc, nawet jeśli nie tak jakbyś tego oczekiwał...
- Czy ona mnie polubi? Jestem... Bardzo inny.
- Jestem pewien, że cię pokocha - popchnął kolejny raz huśtawkę delikatnie. - Jeszcze nie ustaliłem jak to przygotuje... Ale na twoich następnych urodzinach będzie większość rodziny.
- Twoje inne dzieci też, tatusiu? - zapytał, od pierwszej opowieści o reszcie swojej nie-mitgardskiej rodziny nie mogący się doczekać aż nareszcie ich spotka.
- Tak. Coś wymyślę żebyś był szczęśliwy, Śnieżynko - obiecał, zatrzymując huśtawkę żeby przepełniony energią chłopiec mógł zeskoczyć na ziemię i pobiec na zjeżdżalnię. - Nie ma rzeczy niemożliwych dla mnie - uśmiechnął się szeroko, dzieląc uwagę między zalewającą go falę inspirujących pomysłów i Harry'ego. - Słyszałeś mnie, prawda, Heimdallu? - spojrzał w górę, gdzieś w stronę słońca przysłoniętego nieznacznie chmurami.
Jak na jesień w Anglii to wokół było tego dnia zadziwiająco pięknie.

ŚnieżynkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz